czwartek, 17 kwietnia 2014

Wielki Piknik

3 kwietnia
To był naprawdę dobry dzień, a przynajmniej na taki się zapowiadał. Dyrektor wziął sobie do serca pomysł pikniku i tym samym w porze obiadowej każdy z uczniów otrzymał kosz piknikowy, w którym znajdował się nasz posiłek do zjedzenia na świeżym powietrzu oraz jeden koc na dwie osoby. Naturalnie moja parą był Syriusz, zaś James podzielił się swoim z Peterem. Uznał, że na amory przyjdzie jeszcze czas, więc Evans może bawić się z koleżankami, choć nie miałem pojęcia co na to sama Lisica. Pewnie nie będzie zachwycona, a podejrzewałem, że jeszcze nie ma pojęcia, co planuje jej ukochany.
W przeciągu kilkunastu minut, błonia zapełniły się uczniami. Nikt dziś nie został w szkole, biblioteka świeciła pustkami, w Wielkiej Sali chyba nigdy nie było tak cicho, jak dziś. Za to przed zamkiem panował prawdziwy rozgardiasz i to wydawało mi się piękne. Nauczyciele zadbali także o rozrywkę, bo oto rozkładali siatki do gry i przynieśli uskrzydlone piłki.
Wraz z przyjaciółmi usadowiliśmy się w naszym ulubionym miejscu pod drzewem, by mieć trochę cienia, a w razie czego wyjść do słońca. Peter od razu zanurkował do koszyka by wiedzieć, co kryje się w środku. Sam byłem nie mniej ciekawy, ale nie chciałem wyjść na głodomora. Przecież musiałem zachować twarz!
- Hm, udko, pieczeń – Pet wyjmował z koszyka talerzyki z plastikowymi pokrywkami – purée ziemniaczane ze szczypiorkiem, sałatka z pomidorów, mizeria, ciasto owocowe, owoce, sok, sok, jeszcze jeden sok. Mało słodkiego. - podsumował.
- Daj spokój, jak zjesz to wszystko, będziesz miał problemy z poruszaniem się. - James także wyciągał wszystko ze swojego kosza. Poszedłem więc w ich ślady. W końcu na tym polegały pikniki, prawda? Żeby wszystko leżało na kocu!
Mimowolnie uśmiechałem się szeroko patrząc na jedzeniowe zasieki, które ustawiałem przed sobą. Może byłem zbyt leniwy żeby zdecydować się na grę w cokolwiek, ale miałem nieodpartą ochotę leżeć i po prostu leżeć, nie robiąc nic więcej. Nawet nie chciało mi się jeść, kiedy pomyślałem o tym, że mogę cały dzień spędzić na słodkiej bezczynności i to za pozwoleniem dyrektora, który osobiście zabronił nam dzisiaj uczenia się, odrabiania prac domowych, myślenia o tym, co będzie w poniedziałek. Dziś była sobota i tak miało pozostać. Ot, zwyczajna sobota bez zobowiązań. Wszystkie zadania zostały przez niego przeniesione na następny tydzień, wszystkie sprawdziany i odpytywanie, a kto odważy się sprzeciwić Dumbledore'owi? Od dawna nie miałem okazji tak się wylenić, jak dziś. I to był kolejny piękny aspekt dzisiejszego dnia.
- Zaczynam doceniać słońce i naturę. - rzucił Syriusz, który już leżał na naszym kocu i trzymając w ręce udko kurczaka podgryzał je bez skrępowania. Już słyszałem jego mowę obronną, gdybym zwrócił mu na to uwagę. „Jestem mężczyzną, samcem, mięsożercą!” Tak, na pewno był zarówno mężczyzną, jak i samcem i mięsożercą, choć ja pewnie znalazłbym kilka innych określeń, które równie dobrze by go oddawały.
- Nie możesz sobie zbyt często pozwolić na taką swobodę. - zauważyłem. - Dyrektor wyświadczył nam dziś naprawdę ogromną przysługę i zapewne sam jest ciekawy tego, jakie będą skutki dzisiejszego rozleniwienia. Może nasze oceny jednak się podniosą? Tak samo jak nasze osiągnięcia i optymizm?
- Albo wszystko spadnie z powodu skrajnego lenistwa. - zauważył James. - A później wzrośnie pesymizm, bo trzeba będzie wziąć się do roboty.
- Nie lubię, kiedy masz rację. - syknąłem.
- Nikt tego nie lubi, ale czasami nawet ja powiem coś prawdziwego. - roześmiał się i kładąc na kolanach jeden z talerzy także zabrał się za obiad.
Prawdę mówiąc tylko ja nie ruszyłem jeszcze swojego posiłku, więc naprawiłem ten błąd. W końcu wybiła „pora karmienia”, więc nie widziałem ani jednej osoby, która jeszcze by zwlekała, albo stawiała zabawę ponad jedzeniem. W końcu na wszystko mieliśmy czas i wcale nie musieliśmy się spieszyć. Dzień nie był długi, ale na pewno miał upłynąć nam pod znakiem przyjemności. Nawet jeśli w pewnym momencie poczułem dreszcze i zobaczyłem Evans, która nie miała zbyt zadowolonej miny, kiedy spoglądała w nasza stronę. Dziwne, ale wcześniej naprawdę jej nie widziałem. Teraz nie mogłem zapomnieć, że siedzi w miejscu, z którego może nas śledzić bądź prześladować, co było bardziej adekwatne do naszej aktualnej sytuacji.
- James, nie wiem, czy wiesz, ale...
- Wiem. - uciął. - Wiem i udaję, że nie wiem, nie widzę, nie czuję. Wy też tak postępujcie. I tak mamy szczęście, że się domyśliła moich intencji i nie podeszła. Ona naprawdę liczyła na romantyczny pikniczek pośród wszystkich tych uczniów i to mnie przeraża. Czy ona chce zaznaczyć swój teren?
- Ciesz się, że w tym celu nie sika na ciebie kilka razy dziennie. - Peter roześmiał się kładąc plecami na trawie. Prawdę mówiąc jego komentarz miał w sobie wiele zabawnego, chociaż może nie przy jedzeniu.
Jakimś cudem postanowiłem ponieść się z miejsca i skusić na grę z przyjaciółmi. Z tego, co słyszałem, zasady były proste – grasz jak chcesz i w co chcesz, a piłka i tak zawsze jest ta sama – nadmuchana, miękka, ze skrzydełkami, które mimo swojego maciupkiego rozmiaru potrafiły nieźle namieszać. Postanowiliśmy, że nie będziemy kombinować i zwyczajnie, grzecznie poodbijamy sobie w kółeczku, jak przesadnie święte dziewice. Ostatecznie i tak wyszło z tego dużo biegania, a mało stania, gdyż każdy miał swoją kolej w odbiciach, a piłka naprawdę lubiła nam uciekać. To co zjadłem, szybko spaliłem, a czekało na mnie jeszcze pyszne ciacho, więc kiedy koledzy opadli z sił, jako że ja miałem ich wilkołaczo więcej, znowu zasiedliśmy na naszym kocyku i tym razem namiętnie zabraliśmy się do pracy przy pozbywaniu się ciacha z owocami i owoców. Zresztą, obaliliśmy także po dwa soki, jeden przed, a drugi po jedzeniu. Teraz już nic nie skłoniłoby mnie do ruszeniu się z miejsca. Schowałem do koszyczka wszystko to, co już zostało wyczyszczone i położyłem się na kocu. Syriusz rozłożył się obok, a J. i Pet na swoim tuż obok.
- Czasami nawet ja lubię ten spokój. - pozwoliłem sobie zauważyć akurat w chwili, kiedy rozległ się radosny pisk jakiejś grającej z koleżankami dziewczyny. - Wiecie o co mi chodzi. - sprostowałem.
- Doskonale cię rozumiem. - przyznał James. - Spokój, czyli nie ma nauki, nie ma zadań, nie ma obowiązków. Jest tylko to, co chcemy robić, odpoczynek i radość. Niestety, jest coś co tę radość niszczy i dlatego potrzebuję waszej pomocy. - dodał pospiesznie. - Lily. Muszę jej coś powiedzieć, jakoś się wykręcić za dziś.
- Powiedz jej, że chciałeś spędzić trochę czasu z kumplami, bo kiedy skończysz szkołę będziesz nas rzadko widywał, a z nią przecież się ożenisz, więc będziecie mieli się na co dzień. - nawet nie sądziłem, że Syri jest tak dobry w wymyślaniu wymówek.
- Dodaj też, że kiedy pojawi się dziecko, wtedy nie będziesz miał okazji widzieć nas nawet na meczu quidditcha. To podobno zawsze działa. Motyw poświęcenia pasji dla ojcostwa. - i znowu mieliśmy okazję przekonać się o obeznaniu Petera w sprawach damsko-męskich. - Taka mi o tym opowiadał. Podobno na moją mamę to zawsze działało. Zgrywasz odpowiedzialnego i poważnie myślącego o przyszłości, więc musisz się trochę wyszaleć teraz żeby później móc się ustatkować. Nie każda na to leci, ale często się udaje. Z Lily to łatwa wygrana, bo znam ją lepiej niż wy. Wytrzymuje ze mną i ma cierpliwość, kiedy mnie uczy, więc jej czuły punkt macierzyństwa zawsze będzie łatwym celem. No, chyba że pewnego dnia ze mną nie wytrzyma i dostanę po głowie. Wtedy będziecie mieć pewność, że nie da się już jej podejść na dziecko.
- Peter, ty jej nawet na dziecko nie podchodź, bo osobiście zrobię ci krzywdę. - James spojrzał na blondynka poważnie. - To moje mięso, a ja nigdy nie dzielę się łupem. Jestem samotnym drapieżnikiem i niech tak zostanie, jasne?
- Spokojnie, J. - Peter podniósł ręce do góry w geście poddania się bez walki. - Nie miałem na myśli nic złego. Ja mam swoją ukochaną, która nie odwzajemnia mojego uczucia i to mi wystarczy. Nie potrzebuję kolejnego zawodu miłosnego. Przydałoby mi się jakieś zwycięstwo, ale o to ciężko. Te dziewczyny są ślepe! Jestem idealnym kandydatem na chłopaka. Uroczy, niewinny, niezbyt inteligentny, o miękkim sercu i miękkiej piersi do wypłakania się. W dodatku ciepły, przytulaśny jak pluszowy miś i byłbym wierny. I co? I takie ideały nie mają powodzenia.
- Widzisz, Pet. One same lubią sobie szkodzić. Pewnie dlatego uganiają się za Syriuszem. Nie ma to jak wyzwanie uśmiechania się do geja, kiedy mają obok kogoś takiego jak ty. To masochistki.
- Co potwierdza przykład Evans, która wybrała największego pajaca Hogwartu na swojego chłopaka. W dodatku biseksa.
- Koniec tematu! - J. postanowił uciąć naszą konwersację żeby nie słyszeć żadnych uwag pod swoim adresem. - Jak myślicie, co jest we mnie boskiego? - wpadliśmy z deszczu pod rynnę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz