niedziela, 11 maja 2014

Burza

10 maja
Co dało dotychczasowe śledzenie dyrektora? Nic! A dlaczego? Ponieważ to szczwana bestia i zna więcej tajnych przejść niż my wszyscy razem wzięci! Jak mieliśmy go przyłapać na czymkolwiek, kiedy zawsze był krok przed nami? Kogoś takiego nie da się z rozmysłem przyłapać na czymś niewłaściwym, chyba że ma się szczęście i natknie się na niego przypadkiem. Zresztą, do tej pory zawsze chodziło o szczęśliwe zrządzenie losu. Zresztą, nieprzespane noce wcale nie dawały mi się we znaki tak jak sądziłem. Okazuje się, że kiedy pokonam pierwszą senność, nagle jestem w stanie wcale nie zamykać oczu. Najgorzej było tak jakoś do północy, bo później byłem nagle pełen energii i gotowy działać, jakbym przed chwilą jednak zażył odrobiny snu.
Niestety, dzisiaj pogoda dała nam się trochę we znaki, co przypłaciłem bólem głowy. Po słonecznych dniach przyszły gwałtowne burze, okropny wiatr i spadek ciśnienia. To sprawiało, że pani Pomfery miała masę pracy, ponieważ wiele osób przychodziło do niej z migrenami, bólami kończyn, sennością i brakiem sił. To w jej gabinecie spotkałem się z Kinnem i bratem jego chłopaka, którzy również mieli problemy ze swoimi dolegliwościami.
Na korytarzach było tak ciemno, że mimo godziny porannej, należało świecić światła. Niebo było w końcu aż czarne od chmur, z których bezustannie sączył się gęsty deszcz, a błyski nie należały do specjalnie dogodnego dodatkowego oświetlenia. Nie sądziłem tylko, że może być gorzej, a było.
Byliśmy już przy samym wejściu do Wielkiej Sali, kiedy błysnęło, trzasnęło okropnie i w następnej chwili światła pogasły. Ciemność, porównywalna do nocnej, rozjarzyła się migotliwymi płomieniami wyczarowanych przez Skrzaty świec unoszących się w powietrzu.
- Moi najmilsi. - rozległ się głos dyrektora, który stanął na podwyższeniu dla nauczycieli i zwrócił się do nas. Nie przewidział tego, więc nie zaopatrzył się w mównicę. - Wygląda na to, że z powodu jakiegoś przeciążenia zostaliśmy pozbawieni elektryczności. Jestem pewny, że nasz niezastąpiony woźny upora się z tym problemem, ale do tego czasu muszę was prosić żebyście znaleźli sobie jakąś spokojną zabawę, która nie nadwyręży w mroku waszego wzroku. Nie chciałbym przecież żebyście mi wszyscy oślepli. Wszelkie zajęcia wymagające dobrego światła zostają odwołane do przejaśnienia się na zewnątrz lub powrotu prądu. Wiem, że wasi nauczyciele nie są z tego faktu zadowoleni, ale nie możecie męczyć oczu przy świecach czy ognikach.
- To przesada. Prędzej go kopnie, niż zdoła naprawić cokolwiek – wiedziałem od razu o kim mówi James. Tylko woźny mógł wziąć na swoje barki tę odpowiedzialność, a on nie miał zielonego pojęcia o niczym.
- Błyśnie, coś trzaśnie, zaśmierdzi pieczenią i pozbędziemy się tego upierdliwego cienia, który tylko czeka na możliwość ukarania nas. - zauważył spokojnie Syri i miał pełną rację, chociaż odrobinę przesadzał.
- Jest niezgrabny, ale podejrzewam, że nic mu nie będzie. Szkoła na pewno jest odpowiednio zabezpieczona przed podobnymi wypadkami. I dyrektor musi wiedzieć, że to idiota.
- Kiedy już odzyskamy nasze bezcenne światła, spotkamy się tutaj, a nauczyciele odbiorą swoje grupy. To na wypadek, gdyby kolejny raz pojawiły się jakieś kłopoty. A teraz jedzcie spokojnie i postarajcie się rozkoszować dzisiejszym, niespodziewanym wolnym. - Dumbledore uśmiechnął się do nas i wrócił na swoje miejsce przy stole, gdzie zabrał się za posiłek.
Ja też nie planowałem raczej głodować tylko dlatego, że nie widziałem dokładnie jedzenia, które sobie nakładałem. Znałem możliwości Skrzatów, na pamięć znałem smak moich ulubionych potraw, więc nic nie mogło pójść nie po mojej myśli. Zresztą, było wystarczająco jasno by normalnie funkcjonować w tym migotliwym świetle świec, więc nie zadręczałem się tym dłużej. Dołożyłem sobie jajecznicy i pomidorów, które idealnie się z nią komponowały, i zabrałem się za napełnianie brzucha.
- Nie ma słońca, nie ma elektryczności, więc ktoś tu nie może żywić się za pomocą fotosyntezy, co? - Syriusz roześmiał się, kiedy znowu wziąłem dokładkę.
- Słyszałeś kiedykolwiek o kudłaczu żywiącym się za pomocą fotosyntezy? - zmarszczyłem brwi nie przerywając jedzenia.
- Ty nie jesteś zwyczajny, kociaku.
- Nie próbuj mi słodzić. - odsunąłem pusty talerz i wypiłem herbatę uważając posiłek za skończony. Uśmiechnięty, zadowolony i rozleniwiony rozparłem się na krześle. Musiałem jakoś zagospodarować ten dzień, chociaż nie miałem pojęcia, co takiego można robić niemal w ciemnościach. Moja głowa też była dziwnie pusta w środku po lekach, które dostałem. To była paskudna pogoda, paskudne chmury, ciągle padało, błonie zamieniły się w jezioro, Zakazanego Lasu nie było wcale widać z okien zamku, błyskawice rozrywały niebo niczym pęknięcia na antycznym wazonie, grzmoty mieszały się z głośnym, gwałtownym szumem deszczu. Z jakiegoś powodu lubiłem się nad tym rozwodzić. Nad całą tą pogodą, która przysparzała mi zmartwień, ale miała w sobie coś wyjątkowego.
- Macie jakieś pomysły na spędzenie dnia? - zapytał przechodzący obok nas Niholas, który wydawał mi się blady, co mogło świadczyć o tym, że w dalszym ciągu źle się czuł i próbował teraz za wszelką cenę o tym zapomnieć.
- Ja mam romantyczna randkę przy świecach z Lily. - wyznał James, który do tej pory nie chciał się do tego przyznać, a teraz wcale nie wyglądał na szczęśliwego. - Będę łaził, mówił jej komplementy i snuł plany na przyszłość, bo na nic innego nie można liczyć, kiedy wszyscy będą siedzieć po pokojach albo kręcić się bezsensownie jak my.
Peter był za to naprawdę szczęśliwy. Nie było zajęć, a on nie musiał odpokutować swojego lenistwa korepetycjami. Miał zamiar wyspać się za wszystkie czasy, najeść słodyczy i nie robić nic konkretnego, nic twórczego.
- Chyba, że twórczym nazwiemy sny. - dodał z uśmiechem człowieka, który utarł komuś nosa nie kiwając nawet palcem.
- Byłbyś wtedy najbardziej aktywną osobą w szkole. - zapewniłem go.
- A my? - spojrzałem na Blacka. - Co my planujemy robić? Nie mogę czytać, nie planuję grać w szachy. - nie grałem w nie od kiedy wyjechał Sheva. I jakoś mnie do nich nie ciągnęło.
- Możemy pograć w karty. Chyba mam też jakąś planszówkę, którą uznałem za interesującą, więc zabrałem ją ze sobą. Możesz zagrać z nami. Powiedz swojemu chłopakowi i... - zwrócił się do Niholasa.
- On jest zajęty niańczeniem brata.
- Nie szkodzi. Zagramy tutaj, więc ten brat też może się załapać. Zaraz załatwię pozwolenie. - Syri wstał i podszedł raźnie do stołu nauczycieli. Miał szczęście, że nie mieliśmy dobrego światła, bo nie każdy w ogóle go zauważył.
Wrócił w podskokach zadowolony, co mówiło samo za siebie i zrozumiał to także Kinn. Nasz dzień został właśnie zaplanowany. Z Wielkiej Sali było także bliżej do kuchni po przekąski, kiedy zgłodniejemy, co mi podobało się jeszcze bardziej.
Odesłałem Niholasa do jego chłopaka by poinformował go o naszych planach. Mieliśmy spotkać się w Wielkiej Sali w pół godziny po skończeniu posiłku. Syri poszedł po swoją grę, a ja w tym czasie odwiedziłem Skrzaty.
Kuchnia było bardzo jasno oświetlona, wszyscy uwijali się jak w ukropie i trochę mnie to onieśmieliło. Czy powinienem dokładać im pracy, kiedy okoliczności były tak niesprzyjające? Nie miałem jednak czasu się wycofać, bo oto pojawił się obok mnie jeden ze Skrzatów i z przymilnym uśmiechem zapytał czego sobie życzę. Nie owijałem w bawełnę, ale powiedziałem szczerze, czego od nich chcę. Dzbanek soku, szklaneczki, coś do przegryzienia w trakcie gry. Wiedziałem, że się spiszą znakomicie, więc nie martwiłem się już o nic. Zadowolony usiadłem na schodach by zaczekać tam na chłopaków. Byłem ciekaw jaką to ciekawą grę Black nam zaprezentuje i na ile zdoła nas ona wciągnąć. Pięć osób siedzących nad planszówką. To interesujące i pewnie godne zapamiętania. Rzadko podejmowaliśmy próbę wspólnej zabawy z osobami spoza naszych Domów, a i w nich raczej trzymaliśmy się w swoich małych grupkach. Tym razem mieliśmy się przełamać, zupełnie jak na pierwszym roku, kiedy trzymaliśmy się blisko ze Slytherinem. Tak, wtedy Gryfoni i Ślizgoni potrafili współpracować, ale szybko się to skończyło. Nasi koledzy skończyli szkołę, inni wypięli się na kontakty z innymi. To co wcześniej było jedną, zróżnicowaną grupą, teraz zamieniło się w coś mniejszego, „jednokolorowego”. Może dzięki braciszkowi Edvina uda nam się chociaż trochę to wszystko odbudować? Przecież zostało nam jeszcze kilka osób z innych Domów, dzięki którym Hogwart znowu mógł zamienić się w zorganizowaną grupę przestępczą, postrach nauczycieli.
Marzenia. Było nas za mało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz