środa, 14 maja 2014

Kartka z pamiętnika CCXLVIII - Niholas Kinn

Pogrążona w mroku Wielka Sala, otulony migotliwym, lśniącym blaskiem krąg osób siedzących przed rozłożoną na stole planszą. Z daleka wyglądalibyśmy jak grupa mugoli próbujących kontaktować się z duchami. Zabawnie, może głupio. Nie potrafiłem tego ocenić.
Przewróciłem oczyma, kiedy Sebastian wściekał się, że jego pionek wpadł do przepaści i teraz musiał szukać go pod stołem, jako że „przepaść” była dla niego bardzo realna. Nie wiem skąd Black wziął tę grę, ale była genialna. Pionki, czyli niejako bohaterowie, przechodziły przez niebezpieczną dżunglę. Najpierw musiały się tam dostać przepływając pełne zagrożeń morze, a następnie przedzierały się do bezpiecznej przystani pośrodku dżungli. Pionki były atakowane przez zwierzęta, rośliny, tubylców, wpadały w pułapki, trafiały na bagna. To nie była łatwa do przejścia gra i dlatego tak bardzo mi się podobała. Mogłem w nieskończoność próbować, natrząsać się z innych i irytować swoimi niepowodzeniami, co ani trochę mnie nie nudziło.
- Naucz się przegrywać. - rzuciłem do Seba, który oburzony chciał się podnieść z klęczek i przywalił głową o blat. Miał ochotę krzyczeć, słyszałem to w jego zduszonym warknięciu. - Dobra, dobra, wyłaź ostrożnie. - pochyliłem się i położyłem dłoń na jego głowie by znowu nie uderzył nią o zdecydowanie twardy i masywny stół. Pomogłem mu wyjść i posadziłem na krześle. Nawet nie stawiał oporu, więc naprawdę musiało go boleć.
- To czyja kolei teraz? - zapytał Syriusz, kiedy Edvin pytał szeptem brata czy nic mu się nie stało.
- Moja. - odparłem i rzuciłem kostką. Przesunąłem swój pionek i trafiłem szczęśliwie na łódkę, która przewiozła mnie pięć pól dalej, co wywołało wielkie niezadowolenie Seba.
- On oszukuje! - powiedział gniewnie. - Nie wiem jeszcze jak, ale na pewno oszukuje!
- Dzieciaku! - warknąłem na niego. - Bez bezpodstawnych oskarżeń, bo zrobię ci krzywdę i na tym skończy się twoja zabawa, zrozumiałeś? - Ed nawet nie zaprotestował, kiedy groziłem młodemu. Najwyraźniej uważał podobnie. - Ja mam szczęście, ty masz pecha. Albo grasz dalej i zamykasz tę zazdrosną, zakłamaną buźkę, ale idź do swoich kolegów i zostaw nas tutaj.
Wydął usta w dąsie, ale nie odezwał się ani słowem. Sam nie wiem, czy dlatego, że się obraził, czy może nie miał nic do powiedzenia. Mało mnie to interesowało. Uspokoił się i to było najważniejsze.
Gra trwała naprawdę długo, a prądu nadal nie było. W Wielkiej Sali co jakiś czas pojawiał się jeden z nauczycieli by sprawdzić, jak sobie radzimy i czy nie zrujnowaliśmy niczego. Dodatkowo dzięki Skrzatom pracującym w kuchni nie brakowało nam niczego. Kanapeczki, małe kabanosiki, cienkie paróweczki, soki, herbata, wszystko było pod ręką. Nawet nie pamiętałem, że czasami boję się burzy, a ta dzisiejsza była wyjątkowo paskudna. Pasowała jednak do naszej gry, więc traktowałem ją jako element dekoracyjny i tym samym mogłem skupić się na zabawie.
Moja ręka natknęła się na dłoń Sebastiana, kiedy sięgałem po parówkę, o ile dobrze pamiętałem, były idealne dla dzieci bo nie trzeba było ich gotować. Zerknąłem na talerz. Została tylko jednak, więc odstąpiłem ją dzieciakowi, który zawahał się tylko przez chwilę. Nie miałem rodzeństwa, ale gdybym je miał, pewnie byłoby takie jak Sebastian – tak podobne do mnie z charakteru, że aż nieznośne.
- Pójdę po więcej, chcesz? - zapytałem podnosząc pusty talerz. - To dla mnie nie problem, więc powiedz. - widziałem, jak się zastanawia, więc chciałem go zmotywować.
- O, ja chętnie zjem. - Edvin oblizał się i pokiwa ochoczo głową. - Seb także, a ich chłopcy się z przyjemnością załapią, więc idź, idź. - uśmiechnął się zacierając ręce. Przynajmniej miałem pewność, że nie traktuje mnie jak kobiety i nie planuje wyręczać we wszystkim.
- Następnym razem ja pójdę. - zaoferował Remus. - Możemy na zmianę, jeśli tak szybko będzie nam znikać z talerzy wszystko.
- Mi to pasuje. - przyznałem wstając z krzesła. - Edvina wyślemy po najcięższe, bo jest najbardziej chętny do zjadania. - pokazałem mu język.
Starałem się szybko ogarnąć wizytę w kuchni, chociaż musiałem nieść talerz i poganiać przed sobą świece, które strasznie powoli przesuwały się korytarzem. Nauczyciele zadbali żeby światełka reagowały na ruch i tym samym podążały „za” osobami krążącymi po zamku.
Wróciłem obładowany parówkami i kabanosami, jakbym urządzał zabawę dla całej szkoły, ale teraz przynajmniej nie musieliśmy się martwić, że nam czegoś zabraknie. Chłopcy pewnie czekali na mnie z kolejką więc starałem się pospieszyć.
Niemal wyplułem serce i upuściłem przekąski, kiedy przed oczyma mignęła mi świecąca na pomarańczowo kulka z ogonem gwiazdy betlejemskiej. Co to miało być?! UFO?! Spojrzałem w kierunku, z którego to okrągłe coś nadleciało, a następnie w tym, w którym zniknęło. Piorun kolisty? - przyszło mi do głowy nagle. Słyszałem, że takie lubią wpadać przez okna do domów i nawet wylatują. Czyżbym otarł się o śmierć? Nieeee, to było niemożliwe. Nawet nie poczułem dreszczyku spowodowanego naładowaniem tego czegoś, więc nie mógł być to piorun. Ale w takim razie, co? Ktoś bawił się piłką podświetlaną żeby było ją łatwiej widać? A może to jakiś nieudany czar, który miał oświetlić drogę? Nie nazwałbym tego zwierzęciem, chociaż słyszałem o fosforyzujących, ale ten byłby zbyt świecący i nazbyt okrągły. Chociaż... czy to coś nie miało ogona?
Przeszedł mnie chłodny dreszcz, więc przyspieszyłem. Jeśli to było jednak jakieś fruwające, nocne zwierzę, to ja nie chciałem wiedzieć jakie. Z jakiegoś powodu od razu przyszła mi do głowy ryba głębinowa, paskudna, tłusta, z okropnymi, ostrymi zębami, która zamiast nosa ma antenkę z świecącym czymś na końcu żeby zwabiać ofiary. Jeśli w tej chwili miałem za plecami takiego potwora... Aż zaszczękałem zębami i przyspieszyłem jeszcze bardziej. Modliłem się żebym nic za sobą nie słyszał, nie poczuł czyjegoś oddechu na karku, albo śliny skapującej na ramię.
- Cholera. - mruknąłem i pobiegłem wchodząc w zakręt przy drzwiach Wielkiej Sali. Chłopcy grali w najlepsze, a ja znowu, tym razem kątem oka, zobaczyłem to pomarańczowe coś, które mignęło za mną. - Merlinie, chroń. - mruknąłem i podszedłem do chłopaków najszybciej jak się dało. Położyłem przekąski trzęsącymi się dłońmi na stole i oddychałem ciężko trochę drżący.
- Co się stało? - Edvin zauważył, że coś jest nie tak.
- Nie, nic. Wszystko cudnie. - mruknąłem, chociaż się zająknąłem. - Tylko coś tam lata po korytarzu, jak wabik potwora. - chyba było mi lżej, kiedy mówiłem chłopakom szczerze, co o tym myślę. - Wielkości głowy, fosforyzujące, pomarańczowe z ogonem w fioletowe paski. - teraz dopiero uświadomiłem sobie, że to prawda. - Miałem wrażenie, że to potwór. - zaśmiałem się sam z siebie.
- Potwór? - podłapał Seb, a jego głos stał się piskliwy.
- Potwory nie istnieją, to bajki. - uspokoiłem go, chociaż sam wcześniej wprowadziłem zamęt. - Nie słyszałem nic, tylko widziałem, więc to raczej na pewno nie żadne dziwne stworzenie. A przynajmniej nie potwór bo one zawsze wydają jakieś dziwne odgłosy żeby straszyć ludzi.
- A te dziwne, świecące na żółto oczy między pomarańczowym czymś? Je też widziałeś? - zapytał czym zwrócił na siebie uwagę wszystkich. Drżącym palcem wskazał wejście do Wielkiej Sali, a moje serce biło jak oszalałe, kiedy spoglądałem w tamtą stronę. Niemal umarłem widząc, że nie kłamał, ale naprawdę to pomarańczowe coś poruszało się szybko i jak na druciku między dwoma iskrzącymi się ślepiami. Chciałem krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle. Więc jednak? To był potwór i czaił się za mną, kiedy tu szedłem?
Mara przysunęła się bliżej, więc ja zacząłem się cofać wstając z krzesła. Chłopcy robili to samo, Remi zajął miejsce naprzeciwko nas, najbliżej do potwora jakby planował z nim walczyć.
- Hej, czemu przerwaliście grę? - rozległ się nagle głos Jamesa, kiedy potwór wchodził w promień światła, jakby to był reflektor, a nam ukazał się Potter i Evans, oboje z lampionami w rękach.
- Dlaczego ten cholerny kot lata! - Lupin postąpił krok w ich stronę – I na co wam te cholerne latarnie, które nie dają światła?
- Ej, nie tak ostro! - obruszył się James. - To projekt Lily. Pozwalają lepiej dostrzec osobę, która się porusza po korytarzach i nie zderzyć się ze sobą. A kotu jest łatwiej latać bo nikt go nie nadepnie w tych ciemnościach! - mówił z wyrzutem, jakbyśmy urazili jego dumę naszymi pytaniami. - To chyba oczywiste.
Nie były to jego pomysły, byłem tego pewny, ale naraz poczułem, że Seb ściska mocno moją rękę, jakby zastygł w pośmiertnej pozie. On też się bardzo obawiał tego, co mogłoby się wydarzyć, gdyby to nie była ta dwójka idiotów, gdzie jedno jest gorsze od drugiego.
- Nie ma dla was miejsca. - rzucił Syriusz, który też odzyskał siły i umiejętność mówienia. Nawet on bał się tego, co mogła kryć ciemność zanim ją poznaliśmy. A więc to nie tylko ja miałem „pełno w spodniach”. - Mamy już pięć osób do gry. - wydawało mi się, że słyszę w jego głosie niemy krzyk „skąd mam wiedzieć, że mogę ci ufać?!” Ale to byli oni, a ja nie chciałem mieć nic wspólnego ze ślubnymi ciastami. Na samą myśl robiło mi się niedobrze.

1 komentarz:

  1. Hej, masz ochotę poczuć się jak w Hogwarcie? Jeśli tak, to już dziś zapisz się na ucznia w Akademii Magii Ramesville! http://tnij.org/zapisy-amr

    OdpowiedzUsuń