czwartek, 22 maja 2014

Kartka z pamiętnika CCXLIX - Albus Dumbledore

Jako dyrektor nie lubiłem sytuacji takich jak ta, kiedy byłem bezsilny wobec siły żywiołu, jakikolwiek by on nie był. Mogłem być wyborowym czarodziejem, niemal żywą legendą, ale na pewno nie zaliczałem się do grona cudotwórców, a walka z ulewnym deszczem i piorunami byłaby wyczynem na miarę ratowania świata. Mogłem rozłożyć ręce w geście bezsilności i przyznać się do porażki, ale tego nie robiłem. Zamiast tego, zrzuciłem odpowiedzialność za pokonywanie przeciwności losu na przydatnego, ale mało bystrego woźnego, który próbował dojść do tego, dlaczego w całym zamku zabrakło prądu. Zresztą, moją głowę zaprzątały teraz zupełnie inne, poważniejsze problemy.
Mój eliksir zmiany płci był skończony i działał jak należy. Przeprowadziłem eksperymenty na parze puchaczy, myszy i kotów. Reakcje się nie różniły, a do przemiany dochodziło tylko w strategicznych miejscach na ciele. Było to niedostrzegalne gołym okiem. Dopiero w chwili, kiedy pojawiało się potomstwo, a dokładniej płód, ciała zaczynały przyjmować bardziej charakterystyczne dla tego stanu kształty. Nie chodziło o wielkie zmiany, a jedynie o rozrastający się brzuch, piersi wypełniające się mlekiem, rozszerzające się biodra, które przystosowywały się do wydania na świat dziecka. Wraz z narodzinami, ciało na nowo wracało do swojej prawdziwej postaci, do prawdziwej płci. Czy jakieś szczególne zmiany zaszły w psychice zwierząt, na których eksperymentowałem? Nie miałem pojęcia. Nie zachowywały się inaczej niż zawsze. I dlatego musiałem w końcu przejść do sprawdzenia tego na człowieku, a więc na sobie.
Przeczytałem wszystkie książki o macierzyństwie i dzieciach, jakie tylko znalazłem w naszej bibliotece. Prawdę mówiąc, nawet nie wiedziałem, że mamy jakiekolwiek, co uważałem za wstyd i karciłem samego siebie za podobne zaniedbanie. Powinienem nauczyć się na przykładzie Black, że moi uczniowie również mogą ich potrzebować. Teraz uczuliłem przynajmniej bibliotekarkę, która zmieniła miejsce wszystkich tych książek na lepiej dostępne i nie podejrzewała nawet w jakim celu je wypożyczam. Nie uwierzyłaby i tak, gdybym powiedział jej, że moje kilkudziesięcioletnie badania w końcu zaowocowały sukcesem i mam zamiar uczcić to spełnieniem pragnień moich i Gellerta. Przecież nie byłem jeszcze beznadziejnie stary! Zresztą, miałem swoje sposoby by trzymać się nieźle mimo wieku, który w pewnym stopniu zatrzymał się dla mnie w miejscu.
Oczywiście, na początku miałem pewne wątpliwości, więc moje badania przeprowadziłem również na starszych wiekiem zwierzętach, a skutek był taki sam, co w przypadku młodszych. Potomstwo było zdrowe i silne. Najwidoczniej mój eliksir zmiany płci sprawiał, że zmienione ciało było sprawne, jak w przypadku młodego.
Według moich obliczeń, po wypiciu eliksiru moje ciało potrzebowało dwóch tygodni na zmianę, kolejnego tygodnia na przystosowanie się całkowite i po tym czasie można było starać się o dziecko bez przeszkód. Czy powinienem już teraz próbować? Nie miałem pojęcia, choć musiałem kiedyś zadziałać. Obecna sytuacja niestety temu nie sprzyjała.
- Cholera jasna, widać, że Anglia! - moje serce niemal stanęło w miejscu i poczułem ból w piersi, kiedy niespodziewanie, zza moich pleców, doszedł mnie przerażająco znajomy głos. Co on tu robił?! - I ty mi wmawiałeś, że u nas pada częściej? - drzwi do tajnego przejścia otworzyły się i stanął w nich przemoczony na wskroś Gellert, który w świetle świec wyglądał jak zjawa. - To chyba jakiś żart, co tu się dzieje? - rozejrzał się po wnętrzu mojego gabinetu, a jego włosy sięgające ramion zafalowały.
- Co ty tutaj robisz?! - syknąłem podchodząc pospiesznie do drzwi gabinetu i zamykając ja na klucz. - Oszalałeś?!
- Hej, pisałem ci, że się zjawię, więc skąd to zaskoczenie? - mężczyzna uniósł dłonie w pojednawczym geście. - Nie odpisałeś żebym miał się trzymać z daleka, więc się pojawiłem. Byłem ciekaw co u ciebie i czy wypiłeś eliksir.
Wziąłem głęboki oddech. To rzeczywiście była moja wina, bo nawet nie przeczytałem listu Gellerta, ale odłożyłem go zbyt zajęty pracą nad moim projektem. Teraz przynajmniej wiedziałem, co takiego ode mnie chciał.
- Wybacz, wiele się działo. - powiedziałem biorąc głęboki oddech i podszedłem do niższego ode mnie mężczyzny witając się z nim w sposób, który bardziej przystoi wieloletnim kochankom.
- Więc, co z tym eliksirem? - dopominał się o informacje.
- Nic. Nie piłem go jeszcze. - przyznałem, a on wzruszył ramionami jakby obojętnie i pogładził swoją spiczastą bródkę.
- Powinieneś. - stwierdził z namysłem. - Chociaż, jeśli wtedy dojdzie do zapłodnienia, będziesz zwracał na siebie uwagę, a poród przypadałby w roku szkolnym. To znaczy, że musimy czekać przez kolejne miesiące żeby jednak odbył się w czasie wolnym od twojej pracy. Nie oszukujmy się, jeśli nagle przytyjesz, zwrócisz na siebie uwagę innych. Jesteś wysoki i chudy to będzie razić, ale przecież nie będziemy czekać w nieskończoność. Chcę przekazać moje dziedzictwo, a więc musimy zatroszczyć się o tego, komu obaj je przekażemy.
- Jesteś okropny. - powiedziałem bez żalu i uśmiechnąłem się zdejmując okulary. Przetarłem szkła wyjętą z kieszeni chusteczką. - Napijesz się czegoś?
- Byle nie twojego eliksiru. Wiesz, że chętnie bym się zamienił, ale warunki w jakich mieszkam nie należą do najlepszych. - rzeczywiście, bycie zamkniętym w wierzy nie było komfortowe, nawet jeśli nie miał problemu z opuszczaniem swojego więzienia. Ludzie przekonani, że pilnie go strzegą dalecy byli od szefów kuchni i choć wyposażyli jego samotnię w książki, materiały do badań i pewną przestrzeń życiową, przynosili mu posiłki nie najobfitsze. Ja też nie mogłem odwiedzać go codziennie, on nie mógł wychodzić bez przerwy, a jedynie w lepsze dni, kiedy tamci nie czuwali przy nim.
- Nie wiem jak zareagowaliby na twoje nagłe nabranie masy, albo na fakt, że jakimś cudem zmieniłeś płeć. - nalałem mu wina i podałem muskając swoimi palcami jego dłoń. Ot, przypadkiem.
- Dlaczego macie tu tak ciemno? - zapytał w końcu, jakby wcześniej zapomniał, że nadal siedzimy przy świecach. - Cały zamek jest jakoś słabo oświetlony. Nie mówiąc już o tym, że jestem przemoczony i ubłocony, bo ta burza jest okropna. Myślałem, że tu nie dotrę. - tym razem to ja ocknąłem się i przypomniałem sobie, w jakim jest stanie.
- Rozbieraj się. - rozkazałem wychodząc do przylegającej do gabinetu łazienki. Wziąłem z niej ręcznik, który rzuciłem Gellertowi, a następnie wspiąłem się po schodach wyżej i ze swojej sypialni przyniosłem ciepłe, choć za wielkie na drobnego mężczyznę, ubrania.
- Moje pytanie. - przypomniał nie mając najmniejszego zamiaru rezygnować z poznania odpowiedzi, a w międzyczasie zdejmował z siebie przemoczone szmaty, które miał na sobie i ubłocone buty. Musiałem posprzątać po nim zaklęciem żeby nie musieć się później nikomu tłumaczyć skąd u mnie taki bałagan.
- Nie mamy światła. - rzuciłem zaklęciem zbierając jego ubrania i lewitując je do łazienki, gdzie wylądowały w wannie i tam już były prane przez kolejne z zaklęć. - Przez pogodę, jak podejrzewam. Błysk, trzask i zabrakło go już rano. Sam widzisz, jak ciemno jest na zewnątrz, więc moi uczniowie mają dziś wolne. Nie chcę przyczynić się do pogorszenia ich wzroku.
- Więc cały dzień się nudzisz, tak? - mężczyzna wyglądał jak kudłaty pies, który właśnie otrzepał sierść z wody. Jego jasne włosy sterczały na wszystkie strony, co zupełnie nie pasowało do zimnych, okrutnych, ale pięknych oczu i dystyngowanego sposobu trzymania kieliszka z winem, którym się rozgrzewał.
- Ludzie tacy jak ja nigdy się nie nudzą. - pozwoliłem sobie zauważyć siadając za biurkiem, zaś on podskoczył lekko i klapnął na nim, zaraz przede mną. Nawet gdybym planował pracować, on nie pozwoliłby mi na to. Nie przeszkadzało mi to w ogóle. Przecież właśnie w tym charakterystycznym elemencie jego natury byłem zakochany do szaleństwa. Gellert był nieokrzesany ale dystyngowany, dziki ale arystokratycznie ułożony. Nad nim nie dało się zapanować.
Położyłem dłoń na jego kolanie, które wydawało mi się dziecięco małe i chude w luźnych, podwiniętych spodniach, które z niego spadały.
- Wyglądasz bardzo dostojnie. - rzuciłem żeby mu dokuczyć, co przyjął prychnięciem i warknięciem.
- Jesteś zbyt wielki, to twoja wina. Powinieneś mieć u siebie coś dla mnie na takie chwile jak ta.
- To tylko zachęciłoby cię do częstszych odwiedzin, a na to nie możesz sobie pozwolić. I tak wiele ryzykujemy.
- Albusie, nigdy nie spłodzimy dziecka jeśli będziemy ostrożni, ponieważ to wyklucza wypróbowanie eliksiru na tobie, a także próby płodzenia potomstwa.
Pokręciłem głową zrezygnowany.
- Tylko po to tutaj przyszedłeś, co? Przyznaj się. - czułem się przy nim młody, pełen sił i energii, gotowy zaryzykować, dokonać niemożliwego.
- Mnie zawsze do ciebie ciągnęło. I w dobrym i złym. - na jego twarzy pojawił się ten wyjątkowy, drapieżny uśmiech, za którym zawsze tęskniłem ilekroć Gellert był daleko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz