niedziela, 8 czerwca 2014

Z czego "ha"?

13 maja
Wredność nad wrednościami i wszystko wredność. Jaki normalny nauczyciel każe uczniom sprzątać ubikacje?! I to jeszcze bez użycia magii?! Tylko jeden potrafił być tak bezgranicznie okropny – McGonagall.
- Mm, a co to za dwa półksiężyce tak na mnie spoglądają kusząco? - miałem ochotę zabić Syriusza.
- Czy ja mam cię ukąsić, ale tak żeby przegryźć twoją seksowną tętnicę? A może odgryźć tę przystojną, głupią pałę? - odwróciłem się w stronę stojącego w drzwiach łazienki chłopaka. Syri uśmiechał się głupkowato i szeroko nic sobie z tego nie robiąc.
- Tak się składa, panie Lupin, że gryzienie nic nie da. Twój tyłek nadal będzie najseksowniejszy i kuszący. Poza tym, całkiem nieźle ci z mopem. Naprawdę do twarzyyyy... - zdołał się przesunąć i tym samym uniknąć ciosu szmatą w twarz. Widać sprzątanie trochę rozregulowało mój refleks, co widać ucieszyło Blacka, bo jego śmiech rozniósł się po cichym dotąd wnętrzu.
- I z czego „ha”? - warknąłem mając ochotę przyłożyć mu mopem, który trzymałem mocno w rękach. Miałem już za sobą czyszczenie muszli, które okazały się odporne na zaklęcia czyszczenia, co uświadomiło mi, że McGonagall podeszła do sprawy bardzo poważnie. Moje rękawice miały paskudny, różowy kolor i sięgały mi do łokci, szmata była jaskrawo zielona, jakby miała ostrzegać przed skażeniem, zaś mop intensywnie niebieski, żeby nie pasował do niczego.
- Z mojego skarbeńka, który stara się jakoś uporać z przykrymi obowiązkami? - ten niewinny głosik sprawiał, że budziła się we mnie chęć mordu. Nigdy już nie skorzystam z toalety wspólnej w ten sam sposób. Nie mówiąc już o pocałunkach, które kiedyś wymieniałem w kabinie z Syriuszem. Fuj! Teraz zbierało mi się na wymioty, kiedy o tym myślałem.
- Zaraz będziesz mógł zapomnieć, że w ogóle miałeś skarbeńka, bo nie odezwie się więcej do ciebie. - ostrzegłem, tym razem poważnie. To szorowanie wychodziło mi bokami i najchętniej zabiłbym także Jamesa, ponieważ to z jego winy musiałem tak cierpieć.
- No dobrze, przepraszam. - Syriusz podniósł ugodowo ręce. - Przyszedłem zapytać, czy czegoś ci nie brakuje. Jakiejś przekąski, albo ciacha.
- Nałożę tę cholerną rękawicę na kij i nadzieję cię na ten mop dbając, żeby ta rękawica wyszła ci ustami, kiedy przepcham kij! - warknąłem patrząc wściekle w roześmiane oczy chłopaka. Kpił ze mnie! A wspominanie o jedzeniu przy czyszczeniu kibla było zdecydowanie najbardziej wrednym posunięciem, na jakie mógł się zdobyć ktokolwiek. Jeśli chciał mi tym obrzydzić słodycze to był na dobrej drodze i dlatego miałem zamiar się na nim zemścić. Nie miałem zielonego pojęcia, w jaki sposób, ale planowałem słodką zemstę już, teraz, zaraz, natychmiast. - Black, lepiej wykup sobie miejsce na cmentarzu, bo kiedy skończę z tą toaletą, ty będziesz następny.
- Więc sądzisz, mój kochany, że wilkołak bez przemiany może przejść w tryb berserka?
- O, ja cię zapewniam, że może i przejdzie. Ten, który właśnie stoi przed tobą poświęci się nawet i dokona przemiany bez księżyca, kiedy się wścieknie, więc lepiej zabieraj tyłek jak najdalej stąd. - wcale nie było mi do śmiechu, a on bawił się wyśmienicie moim kosztem. Też mi chłopak! Znajdziesz sobie idealnego faceta, będziecie się kochać, a przy najbliższej okazji będzie sobie z ciebie żartował na całego, jakby miał do czynienia z ofiarą losu.
- Więc nie interesuje cię moja pomoc? - już w jego głosie dało się dosłyszeć bobry humor.
- Pomoc? Od kiedy się zjawiłeś tylko mi przeszkadzasz! Twoje wsparcie duchowe też mnie nie urabia, więc spadaj, Black.
- Ale ja postanowiłem dotrzymać ci towarzystwa, bo Potter jest gdzieś tam na drugiej stronie zamku, a Peter uczy się do testu, który musi poprawić. - a więc biedne dziecko nie miało się z kim bawić, więc przyszło dokuczać. - Wolę siedzieć z moim przystojniakiem.
- Już nie twoim. - syknąłem wracając do szorowania podłogi. Kto wymyślił, żeby była kremowa?! Nie ma nic gorszego niż szorowanie jasnych fug, które tak bardzo przeszły brudem dnia, że miałem ochotę załamać ręce. Chyba na złość ktoś wcierał te syfy w podłogę.
Miałem szczęście w nieszczęściu, bo oto planowaną ripostę Syriusza przerwał ochrypnięty kwik, bo inaczej nie potrafiłem tego nazwać, kotów walczących ze sobą za oknem. Niech się wyzabijają! Miałem to w nosie. Byłem zbyt wściekły żeby w ogóle planować jakieś interwencje. Niech się rozerwą i zabrudzą okno, parapet, mury. Nic mnie to nie obchodziło! Sam żarłem się z Syriuszem, więc czemu jakieś głupie pchlarze nie miałoby ucierpieć także? A może jeden z tych kocurów należał do Evans? Wtedy życzyłbym mu żeby przegrał z kretesem.
- Czy one tak bo cię wyczuwają? - zapytał bez cienia wcześniejszej wesołości.
- Możliwe. Nie jestem przyjacielem kotów, a one też raczej mnie nie kochają, więc... Podejrzewam, że poszło terytorium, ale że dodatkowo zjawiłem się ja, to mają wrażenie, że grają na dwa fronty. Muszą pokonać przeciwnika i jeszcze uważać na śmierdzącego wilkołaka z mopem, szmatą i w chrzanionych rękawiczkach rodem z horroru.
- Dobra, różowy to nie twój kolor, rozumiem. Nie możesz zmienić rękawic? - popatrzyłem na niego, jakby był idiotą, który nie wie nic.
- Czy ty naprawdę myślisz, że ja o to nie pytałem? - odparłem wściekły. - Nie mają innych, a więc ja muszę z tym żyć, bo mam najmniejsze dłonie. I wielki tyłek. - mruknąłem dodatkowo a Syri odwrócił się w moją stronę.
- Coś mówiłeś? - zapytał, kiedy podstępnie, przemyciłem tę obelgę skierowaną w swoją stronę. - Więc?
- Mówiłem, że nic mi się nie chce. - burknąłem. Oparłem głowę na ramionach opartych na mopie. Nie mogłem jednak zwlekać w nieskończoność. Czekały fugi, czekała kolejna ubikacja. Postanowiłem spróbować usnąć mydłem ślady buciorów, w których ktoś łaził dziś po mokrym i tym samym wyszorował sobie podeszwy. Eh, byłem zmęczony i to wydawało mi się najzabawniejsze. Jak mogłem jednocześnie być niezwyciężonym, pełnym energii wilkołakiem i grzecznie uśmiechającym się inwalidą? A tak właśnie zapowiadała się moje przyszłość po skończeniu szorowania łazienek. Nieczynne ciało z wierzgającym lokatorem w środku. Chyba już teraz tak się czułem, a co dopiero miało mnie czekać za godzinę czy dwie?
- Syriuszu, czego jeszcze chcesz tutaj? Ja naprawdę nie mam czasu na zajmowanie się kłótniami. Jedna doprowadziła mnie tutaj, nie potrzebuję kolejnej, która skończy się tym, że będę chodził za innymi i spłukiwał wodę za tymi, którzy z łazienki skorzystają.
- Nie przesadzasz?
- Black, planujesz mu pomóc? - głos McGonagall za plecami Blacka przestraszył go, ale mnie nie zaskoczył. Było jasne, że nauczycielka przyjdzie w pewnym momencie mnie skontrolować, a mój węch został zabity środkami czyszczącymi, które capiły mi pod nosem, więc nie miałem szans na wyczucie, że nadchodzi.
- Myślę, że tym razem jednak sobie odpuszczę. - rzucił mimo wszystko bardzo szybko. - Chyba miałem coś zrobić. A tak, profesor Wavele na mnie czeka!
- Cykor! - rzuciłem za nim, a humor od razu mi się poprawił. Teraz to on był obiektem moich drwin, a nie ja jego. Mój facet uciekał przed niemęskim zajęciem, które powinni wykonywać mugole lub Skrzaty Domowe, a nie czarodziej. Byłem ciekaw, kiedy przyjdzie jego pora żeby sobie pobrudzić łapki. Chociaż, nie byłem pewien, czy chcę widzieć, jak to robi. Przecież Syriusz Black nie byłby Syriuszem Blackiem, gdyby pozbył się swojej dumy!
Czułem napięcie w powietrzu, kiedy wściekły Black rzucił mi szybkie spojrzenie. Nie uważał się za cykora i dlatego specjalnie to powiedziałem. Ale on albo nie wiedział co odpowiedzieć, albo uznał, że nie wypada się tłumaczyć by tylko gorzej na tym wyjdzie. Jakakolwiek nie byłaby odpowiedź, miałem Syriusza w garści i pewnie zarobiłem na wojnę z nim na dzień dzisiejszy.
Koty za oknem znowu zaczęły walkę, co przestraszyło nauczycielkę, która przez chwilę chyba obawiała się, że to gdzieś obok niej rozgrywa się walka na śmierć i życie. Wyjrzała za okno, kiedy dotarło do niej, że to właśnie tam należy szukać winnych i aż sczerwieniała na twarzy. Czyżby koty naprawdę były tak niegrzeczne? Dlaczego wcześniej nie rzuciłem na to okiem? Teraz było chyba za późno, bo oto nauczycielka celowała różdżką w zapchlonych wojowników.
Zdołałem tylko szybko rzucić okiem na lewitujące zwierzęta i miejsce, z którego wystartowały – dach cieplarni. Porysowane szkło, zabrudzone okienka, jakieś pęknięcia. A więc dlatego tak się piekliła! Koty poniszczyły cenny budynek, pod którego dachem mieściły się roślinki pomagające nam w zajęciach, w tworzeniu leków i eliksirów. W dodatku koty wydawały się dziwnie spasione, jakby ktoś je dokarmiał, a na pewno nie należały do żadnego z uczniów. Aż waliło po oczach normalnością. Kto przygarnął w Hogwarcie mugolskie przybłędy? Kot różnił się od kota, w szczególności tutaj, gdzie każde z naszych zwierząt było na swój sposób niezwykłe i magiczne. Oj, chyba kogoś czekało dochodzenie, bo McGonagall nie odpuści póki się nie dowie kto zawinił. Widziałem to po jej zaciętej twarzy i wściekłości w oczach. Może nie przepadała za kotami tak jak ja?

1 komentarz:

  1. Czytam Twojego bloga już od dłużego czasu, bez bicia przyznaję się, że dopiero teraz poczułam nagłą potrzebę skomentowania... :D
    Może od początku: podoba mi się sposób w który rozwijasz postaci. Remus w którym mieszka groźny wilk, a który kocha słodycze i ,,ma wielki tyłek" poprostu mnie rozwala ;D
    Co do Twoich własnych postaci - są naprawdę ciekawe! Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)
    Lekkiej weny i szerokiego pióra. Czy jakoś tak...
    Zapraszam też do mnie :)

    OdpowiedzUsuń