niedziela, 20 lipca 2014

Problem za problemem

Na życzenie, następnym razem (w niedzielę) odrobina Shevy i co on na to wszystko ;)

29 maja
Dzisiaj wcale nie czułem się lepiej niż wczoraj i podejrzewałem, że dzień później również nic się nie poprawi. Przez chwilę miałem wrażenie, że coś zmieniło się na lepsze, ale szybko porzuciłem nadzieję. Wydawało mi się, ot i cała historia.
Znowu zaczynałem odczuwać ból głowy i ogólne osłabienie, nie chciało mi się nawet podnieść z łóżka. Mój plan porannego wstawania i zmuszania się do ćwiczeń nie wypalił. Prawdę mówiąc nawet nie miałem ochoty na słodycze, co wydawało mi się niepokojące. Remus Lupin nie ma ochoty na słodkie? Nie sięga po czekoladę? Musiałem być chory i to poważnie. Przecież zdrowe Remusy Lupiny zawsze miały ochotę na czekoladę! Sprawdziłem to na sobie! I można być Remusem i nie mieć ochoty na łakocie! Może nie byłem już sobą? Nie, tylko ja mogłem wpaść na coś równie głupiego. No, ale dobrze... Skoro byłem Remusem Lupinem, to dlaczego nie chciałem jeść nic słodkiego? Choroba! To jedyne sensowne wyjaśnienie! A więc powinienem donieść o wszystkim pani Pomfrey. Nie znała się może szczególnie na wilkołakach, ale przecież na coś już wpadła, więc może rzeczywiście znajdzie rozwiązanie mojego problemu? Wątpiłem w to. Mimo wszystko postanowiłem spróbować i z trudem zwlekłem się z łóżka. Od dawna nie byłem tak uzależniony od pościeli, miękkości i ciepła. Kolejny zły znak!
Miałem szczęście, bo nikt jeszcze się nie podniósł, więc nie musiałem się z niczego tłumaczyć, a nie miałem najmniejszej ochoty rozmawiać z kimkolwiek. W tej chwili pragnąłem być sam. Naturalnie, jeśli było to w ogóle możliwe, skoro idzie się po pomoc do szkolnej pielęgniarki.
- Powiedz mi, Remusie. Ostatnio między tobą, a twoimi kolegami trochę się popsuło, prawda? - zapytała, kiedy powiedziałem jej, co mnie niepokoi w moim zachowaniu.
- Yy... no... w sumie, można to tak nazwać. - odpowiedziałem z wahaniem nie mając pojęcia, o co jej chodzi.
- Myślałeś może o jakiś dodatkowych zajęciach? Na pewno lubisz jakiś przedmiot szczególnie i chciałbyś się rozwijać w tym zakresie. Może to najwyższa pora?
- Ykhm... A... aha... Może... A co ze mną? Co mi może dolegać?
- Widzisz, Remusie. Ciężko to tak naprawdę zdiagnozować, jesteś przecież wilkołakiem, więc nie koniecznie reagujesz tak samo jak wszyscy. Stres na pewno zrobił swoje.
- Czyli, że to ze stresu? Przestresowałem się? - jakoś mnie to nie przekonywało.
- Tak, tak podejrzewam. - skinęła głową. Ona chyba również nie była co do tego pewna, albo coś przede mną ukrywała. - Może powinieneś wmusić w siebie coś słodkiego? - podała mi znowu jakieś wstrętne, śmierdząc zioła. To metoda przypominania sobie tego, co dobre. Poprawia samopoczucie. Coś co jest związane z dobrymi wspomnieniami może wpłynąć pozytywnie na twoje ciało i psychikę.
- A jeśli wszystko mi się ostatecznie źle kojarzy? - zapytałem mimochodem, bo nie byłem pewny, czy to zadziała skoro moje najlepsze wspomnienia wiązały się z Blackiem, a z nim się nie układało.
- Remusie, nie przesadzaj, bo skończysz jako ciągle narzekający, stary tetryk. Wyobraź to sobie. Mało, że wilkołak, więc humorzasty raz w miesiącu, to jeszcze uciążliwy bo ani się nie uśmiechnie, ani nic nie zrobi bez narzekania.
- Już taki jestem. - burknąłem nadąsany.
- Więc wyobraź sobie, co będzie później. - Pomfrey była niezrażona. - Wypij do końca. - upomniała mnie i sprawdziła czy rzeczywiście całe paskudztwo wylądowało w moim żołądku. - A teraz uśmiech i możesz iść na śniadanie.
- Chyba pani zbyt wiele wymaga, jak na taką pomoc. - skrzywiłem się. - Jedno świństwo to za mało żeby mnie zmusić do uśmiechu.
- Widzę, że będzie ciężko. Przyjdź do mnie wieczorem. Jeśli nie poczujesz się lepiej będziesz pił ziółka rano i wieczorem codziennie. Powinny cię rozluźnić i może nawet wprawią w lepszy nastrój.
- Skoro pani w to wierzy. - wzruszyłem ramionami i podziękowałem za wszystko wychodząc. Było jeszcze za wcześnie na śniadanie, więc rozpatrywałem opcję powrotu do łóżka, ale jakaś część mnie buntowała się. Czy ja planowałem przespać całe swoje życie? Już i tak spałem zbyt długo! Powinienem wstawać pełny życia, a nie padnięty bardziej niż się kładłem.
Więc może powinienem spać popołudniami? Zamykać na chwilę oczy i odpływać? Jeśli dobrze pójdzie to nie zasnę, a jedynie odpocznę. Ot, jak elf! Przerażał mnie tylko fakt straty czasu.
- A coś ty taki skwaszony? - wyrwał mnie z zamyślenia głos Christophera, który pojawił się przede mną jakby znikąd. - Miło cię widzieć. - dodał uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Czuję się nie najlepiej, nie jestem skwaszony. - powiedziałem z naciskiem. - Ale ty za to kwitniesz, stało się coś dobrego?
- A wiesz, w sumie to tak. Pogodziłem się z przyjacielem. Nic sobie nie wyjaśniliśmy, ale ze sobą rozmawiamy i jest niemal tak jak dawniej, więc jesteśmy na dobrej drodze do zapomnienia o nieporozumieniu.
- Cieszę się, że ci się udało. - powiedziałem całkiem szczerze i okazało się, że potrafię się jeszcze uśmiechać. - Tak w ogóle to cierpisz na bezsenność?
- Ach, chodzi o tę wczesną porę? Nie, nie. To nie bezsenność. Po prostu nie potrzebuję wiele snu. Nawykłem do krótkiego i działania, więc moje dni są pełne po brzegi. To mnie podnosi na duchu bo nie mam czasu na dołowanie się czymkolwiek.
Hm, czy to o tym mówiła Pomfrey, kiedy proponowała mi nowe zajęcia? Żebym nie miał czasu na mruczenie i bycie niezadowolonym? To chyba działało, więc dlaczego nie miałbym przetestować tego na sobie?
Christopher nawet nie pytał, czy może mnie gdzieś odprowadzić. Po prostu podążał teraz za mną w stronę przeciwną do tej, którą szedł wcześniej.
- A co to za badyle? - zapytałem, kiedy nagle nasze stopy stanęły na zielonej trawie pokrytej żółtymi kwiatkami. - Nie było tego wcześniej...
- Kiedy tędy szedłem widziałem tylko zieloną narośl na podłodze. - stwierdził mój towarzysz.
- Teraz za to mamy łąkę, więc coś tutaj szybko rośnie. Biegnijmy, może nam odciąć drogę ucieczki! - obaj rzuciliśmy się pędem w stronę, w którą należało iść by dotrzeć do schodów i znaleźć się na innym piętrze. Niestety, zanim tam dotarliśmy kwiaty przestały rosnąć sięgając nam do kolan, ale za to w górę pięły się jakieś karłowate drzewka. Dlaczego miałem wrażenie, że to wina Slighorna, który musiał coś wykombinować chcąc pomóc Sprout i w ostateczności stworzył tę dżunglę wewnątrz zamku?
Z czasem nawet kiepsko było się przez nią przedrzeć, a przecież mieściłem się jakiś cudem między tymi rozpychającymi się gałęziami.
- O nie, o nie, o nie! - usłyszałem zaraz za sobą. To Christopher. - Popatrz na schody! A raczej na to, czym się stały! - dobrze, że zwrócił na to moją uwagę, bo rzeczywiście, schody zniknęły, a ich miejsce zastąpił wodospad.
- Co jest grane? - zatrzymałem się i skrzywiłem. Teraz zaczynałem wątpić w winę Slughorna. To było coś więcej niż rozrost kwiatków z cieplarni. Co się stało? Kto zawinił? - Nie dostaniemy się na górę. - powiedziałem marszcząc brwi jeszcze bardziej, niż przed chwilą. - A z góry nie dostaną się tutaj inaczej, jak tylko kajakiem i ekstremalnym spływem.
- I tak mają szczęście. Wodospad nie jest stromy, o ile to można nazwać wodospadem, jak sądzisz? - w odpowiedzi na pytanie Chrisa wzruszyłem tylko ramionami.
- Ważniejsze żebyśmy nie musieli używać maczety żeby dostać się do jakiegoś normalniejszego pomieszczenia. Wracajmy do Skrzydła Szpitalnego, tam na pewno będziemy mieli lepszą opiekę niż w Wielkiej Sali. Zresztą, to pierwsze miejsce, jakie będą chcieli odblokować.
- Słusznie. - Chris złapał mnie mocno za rękę – Lepiej żeby nas nie rozdzieliło. - wyjaśnił i musiałem mu przyznać rację. Miał ciepłe dłonie i bardzo miękkie. Zdecydowanie delikatniejsze niż Syriusz. Obaj wyjęliśmy z kieszeni różdżki i byliśmy gotowi ich użyć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Powoli, trochę niezgrabnie, brnęliśmy do przodu poprzez okropne zarośla, ale nie musieliśmy jeszcze używać magii. I całe szczęście.
Wpadliśmy do SS zdyszani, jako że ciężko iść i podnosić wysoko nogi przez długi czas, a tego wymagała ta przeprawa. Pomfrey była zdziwiona widząc nas u siebie.
- Mój problem to teraz nasze najmniejsze zmartwienie. - wyjaśniłem jej szybko. - Proszę spojrzeć za drzwi! - zawahała się ale wyjrzała i pisnęła zatrzaskując je.
- Co tam się stało?!
- Nie mamy pojęcia. Kiedy wracałem do siebie spotkałem Chrisa i razem wpadliśmy na łąkę, a wracaliśmy tu już przez puszczę. Schody zamieniły się w... sam nie wiem, jak to nazwać. Wodospad, tylko tyle przychodzi mi do głowy. Nie ma sposobu żeby dostać się wyżej, nikt nie zejdzie niżej. Wróciliśmy tutaj, bo jesteśmy odgrodzeni od reszty szkoły, a tu przynajmniej jest w miarę bezpiecznie z pani opieką i lekami. - zmierzyła mnie ostrym spojrzeniem.
- Nawet o tym nie myśl! Żadnych czarnych, pesymistycznych myśli, jasne?! Panowie, musimy działać zamiast bezczynnie siedzieć. Powiedzcie mi dokładnie, co się stało i jak wygląda sytuacja.

1 komentarz:

  1. Uuu ... puszcza w Hogwarcie kto by pomyślał :-)
    Super jakaś zabawna akcja XD
    Czekam na dalsze rozwiązanie :-)

    OdpowiedzUsuń