środa, 30 lipca 2014

Ulga

Nie wiem, jak dałbym sobie radę bez Christophera, gdyby przyszło mi siedzieć samemu w Skrzydle Szpitalnym i czekać na „ratunek”. Na pewno doczekałbym się problemów psychicznych jeszcze zanim Pomfrey wróciłaby do mnie po upewnieniu się, że żaden z uczniów nie potrzebuje jej pomocy. Nie byłem strachliwy, ale nie lubiłem sytuacji, w których musiałem siedzieć w zamkniętym pomieszczeniu nie mając pojęcia, kiedy będę mógł się z niego wydostać. Wilkołaki to raczej nie zwierzątka, które trzyma się w klatkach. A już na pewno nie takiego wilkołaka, jak ja – kapryśnego, niezdecydowanego, ciągle rozdrażnionego.
- Na dłuższą metę ta gra robi się strasznie nudna, prawda? - Chris uśmiechnął się do mnie wyrozumiale, kiedy zgubiłem wątek i nie wiedziałem na jakiej literze stanęła zabawa.
- Wybacz, zamyśliłem się. Ta gra jest świetna, ale raczej na bezsenność bo szybko usypia.
- A my nie planujemy spać, racja. Tylko, że nie mam pomysłu na inną. - chłopak podrapał się niezręcznie po głowie. - Nigdy nie sądziłem, że wyląduję uziemiony w Skrzydle Szpitalnym bez możliwości wyjścia poza pokój i bez odwiedzin kolegów. Kiedy byłem chory miałem wszystko w nosie i nie chciałem żeby mnie oglądano, więc to się nie liczy. Teraz chętnie bym coś robił. No i robię się głodny. Jak myślisz, kiedy nam przyślą coś na ząb?
- Nie mam pojęcia, ale chyba już niedługo. O ile kuchnia nie zarosła tak jak korytarze. Wtedy musielibyśmy głodować.
- Przesadzasz. - Chris uśmiechnął się szeroko. - Na pewno znalazłaby się tu jakaś małpa do upieczenia. Chyba słyszałem nawet skrzek papugi. - zażartował.
- Nawet nie strasz! Bałbym się, że to nasi koledzy zamieniają się we wszystkie te zwierzęta. Brrr! Wtedy i nas by to czekało. Straszne! Ze szkoły w dżunglę.
- Rzeczywiście, o tym nie pomyślałem. Ale może zostalibyśmy jedynymi ludźmi?
- Nie przeżylibyśmy nawet trzech dni. Woda by się znalazła, ale co z jedzeniem? Tutaj nic nie jest raczej tak naturalne jak powinno, więc mięso odpada, bo to nasi znajomi i nauczyciele, owoce... nawet nie chciałbym wiedzieć z czego powstały.
- To byłaby interesująca szkoła przetrwania. Ja od razu poznałbym Davida – dodał z uśmiechem – Kogoś tak zmiennego i uciążliwego nie da się pomylić nawet jako zwierzaka.
- Bardzo go lubisz, prawda? Wiesz, nawet jeśli jesteście przyjaciółmi to jednak rzuca się w oczy, że jesteście sobie bliscy. Jak bracia, dobrze kombinuję?
- Tak, prawdę mówiąc masz rację. - miałem wrażenie, że chłopak trochę się zarumienił. - Nie chcę się przechwalać, ale ja i David jesteśmy urodzonymi przyjaciółmi. Można powiedzieć, że przyszliśmy na świat po to żeby się przyjaźnić. Czasami rozumiemy się bez słów. A czasami wcale i wtedy się kłócimy. - roześmiał się. - Widzisz, chodzi o to, że dzięki niemu moje życie jest ciekawsze i mogę się bezustannie uśmiechać. Poza tymi chwilami, kiedy jestem załamany po kłótni. - nie sądziłem, że Chris to taki optymista. Zabawne, jak powoli poznaje się innych ludzi. Syriusza też poznawałem przez niemal sześć lat by w końcu zauważyć, że wcale nie jest taki perfekcyjny. - Zresztą, przyjaźń to mniej drastyczna forma masochizmu. Miłość jest gorszą. Wyobraź sobie tylko! Dobrowolne uzależnienie się od innej osoby, niemal niewolnictwo, pozbawienie się wolności i możliwości odpowiadania za samego siebie, odrzucenie samolubności, poświęcenie siebie dla kogoś innego. Masochizm! Jeszcze nie skrajny, ale już jesteśmy blisko. Od czegoś takiego tylko krok do ograniczenia przestrzeni osobistej, bycia zmuszonym do dokonywania nieludzkich wyborów, rezygnacji z samego siebie na rzecz większego dobra innych! Przyjaźń jest mniej wymagająca. Pozostajesz wolnym sobą i koegzystujesz z równie wolną osobą. To taki handel wymienny. Oferujesz siebie, niczego nie oczekujesz w zamian, ale jednak liczysz na to, że zostanie ci oddane to co zainwestowałeś. Koniec tego dobrego, jedzonko przyszło!
Miał rację. Kiedy ja słuchałem jego dziwacznych wywodów, na szafkach przy łóżkach pojawiły się talerze z posiłkiem dla nas. Miejsca nie było zbyt wiele, więc gdzieś tam leżało masło, w innym miejscu jajecznica, chleb, jakieś warzywa, kawa, herbata. Poniekąd do wyboru, z drugiej strony jednak narzucone nam. W Wielkiej Sali mieliśmy większy wybór, ale tutaj nie można było zmieścić wszystkiego, nie mówiąc już o tym, że w innych miejscach pewnie także inni uczniowie dostali swoje śniadanie. Biedne skrzaty musiały je podzielić na uczniów i nauczycieli, z czego większość osób znajdowała się w rozsypce. Ktoś tu, ktoś tam, w każdym gabinecie musiało być śniadanie dla nauczyciela, w każdym Pokoju Wspólnym dla uczniów, dodatkowo dla maruderów jak ja i Christopher. To dopiero żmudna praca!
- Coś się zaczyna też zmieniać. Popatrz. - wskazałem chłopakowi na drzwi. W szparze pod nimi było widać coraz więcej światła, jakby gęste zarośla znikały. Nie byłem pewny, czy to prawda, ale tak mi się wydawało. Zjadłem więc szybko swoją porcję i poniuchchałem przy drzwiach. - Nie czuję tego intensywnego zapachu dziwnych kwiatów. - stwierdziłem. Podejrzewam, że chłopak także zdołałby to wyczuć, więc nie musiałem się przejmować żadnymi podejrzeniami.
- Zajrzymy? - zaproponował, ale ja skinąłem. Byłem ciekawski, nigdy tego nie ukrywałem! - Na trzy? - znowu kiwnąłem głową. Chris odliczył i pociągnął za klamkę. Obaj wyjrzeliśmy zza drzwi. Nadal było zielono i kwieciście, ale liany powoli usychały i spadały na ziemię, gdzie powoli zamieniały się w proch, krzaki sięgające bioder teraz były tylko trawą do kostek, kwiatki z dzikich zamieniły się w polne. Zamknęliśmy drzwi, żeby nie nawiało nam do środka jakimiś nieszczęsnymi nasionkami, bo pewnie skończylibyśmy wtedy marnie. Lepiej nie rozsiewać problemu. Przynajmniej wiedzieliśmy, że jeszcze dziś powinno się nam udać wyjść ze Skrzydła Szpitalnego i wrócić do siebie. Tym bardziej, że późne śniadanie to jedno, ale pozostawała jeszcze kwestia innych posiłków, które wolałbym jednak otrzymać o czasie. Nagle miałbym stracić podwieczorek, bo w godzinie podawania łakoci jadłbym dopiero obiad?! Wykluczone!
Uśmiechnąłem się do siebie. Myślałem o słodkim, to dobry znak. Czyżbym wracał do formy i zaczynał zdrowieć? Może te rośliny miały jednak jakieś właściwości pomagające w stanach depresyjnych wywołanych kłótniami z kumplami? Tak czy siak byłem na dobrej drodze ku cudownemu ozdrowieniu. Może trochę mi się ziewało, ponieważ nie wysypiałem się i jakoś ledwie złaziłem z łóżka, ale nawet z tym zdołam powalczyć w swoim czasie!
Szkolna pielęgniarka zjawiła się z informacją, o której wcale nie musiała nam mówić, gdyż odkryliśmy to sami. Sytuacja nie została jeszcze opanowana, ale była coraz bliżej ostatecznego rozwiązania. Wszystko okazało się błędem w obliczeniach, kiedy profesor Slughorn przygotowywał eliksir szybszego wzrostu dla niektórych roślinek w cieplarni. Nie ważne jak do tego doszło, ważne było tylko to, że wracało do normy. Podejrzewałem, że jeśli powodem tej dżungli był wypadek z eliksirem, to w jakiś sposób maczał w tym palce Peter. Pewnie nawet o tym nie wiedział, a pozmieniał jakieś składniki w składziku nauczyciela, pomylił zakrętki podczas ostatnich zajęć, na których był obecny... Nie ważne, jaki był powód, bo miałem przeczucie, że to za jego sprawą trafiło nam się tyle wątpliwej zabawy.
- Więc, ile jeszcze będziemy tutaj siedzieć? - zapytałem starając się żeby w moim głosie nie było nadziei. Nie chciałem żeby mi się oberwało za narzekanie.
- Ciężko to określić. Nie wszystko można naprawić od razu, ale jesteśmy na dobrej drodze.
- Trochę nam się tu nudzi. - powiedział mimochodem Chris. On to dopiero był odważny skoro nie bał się, że Pomfrey wyskoczy zaraz na niego ze strzykawką i zrobi z niego sito. Ona podobnie jak ja miała swoje lepsze i gorsze dni. Czasami wydawała mi się bardzo młoda, w końcu młoda była, a czasami niemal stara, zazwyczaj wtedy kiedy narzekała. Na pewno była jednak bardzo pomocna. No i opiekowała się mną kiedy pełnia miała swoje „skutki uboczne” w postaci ran na ciele. Nawet ją lubiłem. Nie powiedziałbym w prawdzie, że była dla mnie jak starsza siostra, ale to chyba i tak bliskie moich prawdziwych uczuć.
- Czy jaśnie państwo zdaje sobie sprawę z tego, że znajdujemy się w Skrzydle Szpitalnym, a nie na placu zabaw? - jej głos zabrzmiał ostrzegawczo. - Jeśli się wam nudzi, mogliście zostać w Domach zamiast gonić w tej okolicy. Nie prowadzę tutaj świetlicy. - zmrużyła oczy przez co wyglądała jak stara baba. Tutaj nie ma być interesująco i zabawnie, jasne?! - prychnęła – Jeszcze jakieś zastrzeżenia?
- Nie, nie! Już jest fajnie. - Chris zamachał niezdarnie rękami. Chyba chciał jakoś zabić zdenerwowanie, jakim nakarmiła go pielęgniarka. I pomyśleć, że jedna jej wypowiedź potrafi zamienić człowieka w kłębek nerwów. A wszystko przez ten mentorski, karcący ton.
- Dobrze, że się rozumiemy. - syknęła i wmaszerowała do swojego gabineciku. Podejrzewałem, że zabrała się za jedzenie, bo było za spokojnie jak na nią. Tym lepiej, gdyż mieliśmy okazje od niej odpocząć.
- Czyżby gorsze dni? - szepnął cicho Chris.
- Nie licz na to, musiałaby mieć je codziennie o różnych porach. Ta baba jest bardziej zmienna niż pogoda. Ale jedno wiemy na pewno, o zabawie i nudzie lepiej przy niej nie wspominać.
- Dyktator zabronił. - zgodził się ze mną chłopak.
- Oby tylko nie kazał nam czyścić basenów żebyśmy mieli jakieś zajęcie. Może i były niedawno szorowane, ale znając ją to powinno się o nie dbać przynajmniej dwa razy w tygodniu.
- Nawet o tym nie wspominaj! - uciszył mnie Christopher, czym wywołał mój atak śmiechu. Tak po prostu, bez przyczyny. Razem byliśmy chyba chodzącym dobrym humorem. Co ja bym bez niego zrobił?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz