niedziela, 17 sierpnia 2014

Kartka z pamiętnika CCLII - Gabriel Ricardo

- Michaelu Nedved! Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że jest środek lata?! - nie mogłem powstrzymywać wybuchu, kiedy wróciłem do domu po pracy i zastałem w nim mojego kochanka, który leżał w salonie pod grubym kocem z parującą herbatą naszpikowaną cytryną i miodem na stoliku. Moją spostrzegawczość mogłem uznać za cudowny dar skoro zauważyłem kubek między górą chusteczek higienicznych, które się tam walały. - Czy ja tam widzę także termometr? - zapytałem ostro i rzuciłem torbę na podłogę przy drzwiach. Podszedłem do nieodzywającego się chłopaka i położyłem dłoń na jego czole. - Taak... Mamy środek ciepłego, pogodnego lata, a mój durny chłopak złapał grypę! - prychnąłem do niego, chociaż wiedziałem, że nie podniesie nawet powiek zmęczony. A przecież rano czuł się jeszcze dobrze, a teraz nie mógł się podnieść z sofy. - Dureń, imbecyl! - ofukałem go wychodząc do kuchni i wracając dopiero z wilgotnym, zimnym ręcznikiem, który położyłem chłopakowi na czole.
- Przepraszam. - wychrypiał.
- Siedź cicho, bo rozniesiesz zarazki! - skarciłem go. - Co mi po twoich przeprosinach?! Trzeba było pomyśleć wcześniej jak się ubierasz. Teraz nic mi nie dadzą twoje przeprosiny, więc milcz i leż. Zaraz przyniosę ci rurkę do herbaty, ale pij dopiero kiedy będzie zimna. To nie podrażni twojego gardła. Zrobię ci obiad, bo widzę, że nic nie jadłeś. Banan to za mało. - wziąłem przyczerniałą skórkę, która zalegała między chusteczkami i wyniosłem do śmieci. Wyszorowałem dokładnie ręce żeby przypadkiem nie zarazić się od mojego durnego kochanka. Miałem nadzieję, że położę się na chwilę i odpocznę, a wszystko będzie zrobione przez Michaela, ale pomyliłem się. Mieliśmy układ, że on robi obiad, ponieważ pracuje dopiero wieczorami, a ja śniadanie, gdyż wychodzę z rana do Ministerstwa. Kolacją najczęściej również zajmowałem się ja, ale miałem świadomość, że przez najbliższy czas mogę zapomnieć o relaksie. Musiałem wziąć na siebie obowiązki Michaela i dodatkowo opiekę nad nim. Nie miałem jednak czasu na narzekanie, więc zabrałem się do pracy. Musiałem tylko pamiętać żeby co pięć minut pojawiać się w salonie i wymieniać okład na czole chłopaka. Upewniłem się od razu, czy wypił swoją herbatę, kiedy była już chłodna i pracowałem dalej. Nie zawracałem sobie głowy nawet zmianą ubrania. Doskonale wiedziałem, że będę musiał poinformować Ministerstwo o tej sytuacji i zostać z moim głupkiem przez najbliższe kilka dni.
Nie uznawałem się za zdolnego kucharza, ale wystarczająco dobrego dla nas dwóch, więc zostawiłem zupę na gazie i rzuciłem kilak zaklęć by mieć pewność, że wszystkim zajmie się już sama kuchnia. Ja tymczasem postanowiłem spędzić kilka chwil z moim osłem. Usiadłem na sofie z jego głową na kolanach i gładziłem mokre włosy, które kleiły się do jego czoła.
- Kto to widział tak się załatwić. - westchnąłem – Taki byłeś żywy i pełen energii, a teraz zdechlak, który oczu nie otworzy, a nie dostanie leków póki nie zje obiadu. - zastrzegłem. Czułem się teraz jak troskliwa matka, która musi zadbać o swoją chorą pociechę. - Może się trochę prześpisz, co? - podałem mu czystą chusteczkę, kiedy zaczął za nią macać wkoło.
- Yhym. - mruknął i wtulił się we mnie, co przyjąłem bez entuzjazmu. Przecież będę musiał go zbudzić, kiedy obiad będzie gotowy.
Okazało się jednak, że Michael spał twardo. Musiał się wymęczyć temperaturą, katarem i bolącym gardłem. Nie miałem serca go przywracać okropnemu światu, ale musiałem to zrobić w pewnej chwili. Nadszedł czas żeby go pokarmić zupą kremem cebulowym, który na pewno dobrze wpłynie na jego nieszczęsne gardło i zmiksowanym z warzywami mięsem. Był dorosły i nie musiałem go niańczyć, ale przecież sam wiedziałem, jak przykre potrafią być choroby, więc wolałem postarać się bardziej niż zwykle.
Michael był w stanie uchylić powieki. Jego oczy lśniły niezdrowo, więc po prostu karmiłem go powoli jak małe dziecko. Najpierw pierwsze danie, później drugie. Podałem mu też budyń, żeby uzupełnił cukry. Dopiero kiedy zjadł wszystko co do ostatniej łyżeczki podałem mu leki i otuliłem go kocem. Musiałem otworzyć wszystkie okna żeby ciepłe powietrze wpadało do środka i uciekało. Wiedziałem na własnym przykładzie, że nic tak nie pomaga w chorobie jak dobre wietrzenie i świeże powietrze, które ułatwia oddychanie.
- Będziesz spał tutaj, mój chory głuptasie. - musiałem mu to uzmysłowić. - Nie wracasz do sypialni póki nie będziesz zdrowy. Nie chcę się zarazić, nie wspominając nawet o tym, że nie dasz mi spać, kiedy zaczniesz siąkać i kaszleć, a zaczniesz na pewno. Niech tylko gardło da ci się bardziej we znaki. Muszę pomyśleć o czymś na tyle dobrym żebym nie musiał ciągać cię po lekarzach. To uciążliwe. Hm, dobra. Zastosuję stary sposób mojej babci. Czosnek, sok z cebuli, mleko z miodem i czosnkiem, rosołki. Nie krzyw się, nie masz nic do gadania. Nie ja tutaj choruję, ale ty, więc nawet nie myśl o tym, że jakoś wykręcisz się od moich środków. Natrę cię rozgrzewającą maścią. Jakąś chyba nawet mam. Hmmm... Nie pamiętam dokładnie, ale wydaje mi się, że robiło się też okłady na szyję z alkoholu rozcieńczonego z wodą... Tak, tak, coś takiego się robiło. Nie pamiętam tylko, czy na bolące gardło i problemy oddechowe, czy na coś zupełnie innego. Nie ważne, i tak będziesz musiał chodzić w moim leczniczym golfie!
Od razu zabrałem się do pracy. Wata w długim płacie, wódka podgrzana z wodą, którą powoli łyżeczką musiałem namoczyć watę, a następnie owinąć nią szyję kochanka i unieruchomić bandażem. Dopiero mając pewność, że skończyłem z tą wielką przyjemnością wziąłem ziołową maść i zabrałem się za nacieranie piersi mojego Michaela dokładnie. Pachniał teraz przyjemnie, jak las iglasty i mogłem go wąchać do woli, bo kiedy zapach zejdzie, znowu natrę go porządnie.
- Czy ty się dobrze bawisz, czy mi się wydaje? - wychrypiał patrząc na mnie zmęczonym wzrokiem.
- Hmm... - mruknąłem tylko. Jasne, że bawiłem się świetnie! Tylko on nie musiał o tym wiedzieć. Jeszcze chciałby wykorzystać fakt rozkoszy, jaką odczuwałem mogąc się nim opiekować. Zresztą, był moim chłopakiem, więc dotykanie go musiało sprawiać mi przyjemność. Na tym polegał nasz związek. A że on był chory i nie mogłem robić tego bezkarnie... Korzystałem, bo nie wiadomo, kiedy znowu będę miał okazję spędzić z nim noc. Przecież musiał wypocząć, wyzdrowieć, nabrać sil, a przede wszystkim, musiał przestać roznosić zarazki. Póki nie stanie porządnie na nogach nie miał co liczyć na buziaki i pieszczoty inne niż głaskanie po rozpalonej głowie, czy też karmienie i nacieranie.
- Moje ty alkoholowo leśne biedactwo. - wymruczałem mu do ucha. - Głowa do góry, niedługo wrócisz do zdrowia, a wtedy wynagrodzę ci wszystkie te trudy.
- Nie potrafisz kłamać, Gabrielu. - był już bardziej rozgadany, a więc leki musiały rozpocząć działanie. - Nie tak szybko wrócę do zdrowia, a i tak nie pozwolisz mi się zbliżyć. Musisz mieć pewność, że się nie zarazisz, bo o ile ja bez pracy wytrzymam dłużej, o tyle ty nie zdołasz.
- Dobrze już, może masz rację, ale i tak uważam, że dobrze ci to wszystko zrobi. A teraz powiedz mi, co się stało. Jak to możliwe, że zachorowałeś w środku ciepłego lata. - nalegałem.
- To chyba przez to uganianie się nocami za czarodziejami. - przyznał cicho. - Czasami bywa chłodno, a kiedy pada nie zwracam uwagi na ubranie. Powinienem zakładać coś cieplejszego i nieprzemakalnego. Ciągle o tym zapominam, a dodatkowe ubrania krępują ruchy.
- Teraz dopiero masz skrępowane. - prychnąłem. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że równie dobrze mogłeś złapać zapalenie płuc?! Przemoczony powinieneś wziąć ciepłą kąpiel od razu! I wypić coś gorącego, a nie biegać całą noc w takim stanie!
- Tak, wiem. Przepraszam. - nagle był taki pokorny, a wystarczy, że wrócą mu siły, a znowu będzie udawał niezniszczalnego.
- Śpij. Od dzisiaj to jest twoje zadanie! Spać, jeść i znowu spać. Łykać leki, kiedy ci je przyniosę i znowu spać... I znowu jeść. - wzruszyłem ramionami – Nie ma nic lepszego na powrót do zdrowia niż moja kuchnia i sen pod ciepłym kocem. Zrobię dziś wyjątek i zostanę z tobą przez jakiś czas, więc zamknij oczy, jak wcześniej i lulaj. - znowu głaskałem go pieszczotliwie po głowie. Byłem zły, ale nie potrafiłem się na niego gniewać. Chciałem mu przychylić nieba i niestety on wiedział, że może to wykorzystywać ile tylko chce. Nawet teraz przyznał się, że miał w nosie moje rady i matczyne upomnienia żeby o siebie dbał, a jednak zamiast go zostawić, siedziałem tam i głaskałem go jakby był maluszkiem. Uznałem, że innym razem dam mu popalić, a teraz tylko troszeczkę jeszcze go upomnę. Może choroba wymęczy go tak, że zacznie na siebie uważać? Mój biedny, głupi kochanek.
Siedząc spokojnie i bawiąc się jego długimi, miękkimi włosami, podziwiałem tę przystojną twarz ostatniego osła. Wyglądał tak normalnie bez wszystkich swoich kolczyków, które musiał zdjąć żeby nie zrobić sobie ran i nie odgnieść ich podczas długiego leżenia, które wiedział, że go czeka. Jak można być takim przystojnym, podniecającym i głupim jednocześnie? Może powinienem wysłać go do lekarza nie na grypę, czy przeziębienie, ale na wrodzoną głupotę?
- Wiem o czym myślisz. - odezwał się nagle do mojego brzucha. - Wcale nie jestem głupi. Jestem tylko wyjątkowy. Michaelowo wyjątkowy.
- Oj, śpij i nie udawaj, że czytasz w myślach. - skarciłem go rozbawiony. Czyżby czytanie ze mnie było aż tak prostym zadaniem, że nawet chory to potrafił?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz