niedziela, 10 sierpnia 2014

Zaskakująca zmiana taktyki

6 czerwca
Ludzie mówią, że czas leczy rany. Nie zgadzałem się z tym. Moich nie leczył, ale czynił je gorszymi. To jakby wyrwać kawałek siebie, kawałek tak duży, że boi rany nie mogą się zasklepić, ale leczą się pozostawiając wielką dziurę w miejscu ubytku. Tym był właśnie czas. On nie leczył ran, ale czynił je permanentnymi. Przestawały krwawić, ale na stałe były już częścią człowieka i czasami bolały.
Czy właśnie to działo się ze mną? Nie wiem, ale na pewno nie chciałem by tak było. A jednak coś we mnie zaczynało się leczyć, ponieważ nie bolało tak dotkliwie, stawało mi się obojętne. Syriusz nie mógł o tym wiedzieć, ale może coś wyczuwał skoro chodził przybity od wczorajszego dnia. Nawet teraz bezmyślnie dłubał w swoim obiedzie, a jego mięso, które sobie nabrał przypominało rozdrobnione mielone.
Westchnąłem i nawet nie czułem się jakoś źle ze świadomością, że zaraz zachowam się jak zdrajca. Najpierw donoszę o wszystkim Seedowi, a teraz jakbym był podwójnym agentem zaczynałem grać swoją rolę. Widać miałem w sobie więcej z wilkołaka niż myślałem.
Sięgnąłem pod stołem i położyłem swoją dłoń na dłoni Syriusza, który właśnie próbował zetrzeć plamkę sosu z nogawki spodni. Był zaskoczony, znieruchomiał, spojrzał na mnie oczyma wielkimi jak spodeczki. Wzruszyłem tylko ramionami i uśmiechnąłem się lekko. Odpowiedział na to swoim ogromnym uśmiechem dziecka. Chyba powinienem poczuć się winny... Ale tak nie było.
- Jak mam to rozumieć? - zapytał cicho.
- Hmm, jako nowy początek. - stwierdziłem po chwili zastanowienia. Powiedziałem o wszystkim Seed i nagle byłem lżejszy i wcale nie zależało mi już tak na poznaniu prawdy. Nawet gdyby była najgorsza, raczej nie cofnąłbym tego, co postanowiłem w tej chwili w przypływie dobrego humoru. Chociaż „dobry” to chyba lekka przesada, ale jednak był lepszy niż przez wszystkie poprzednie dni. Magia wygadania się i zrzucenia zmartwień na kogoś innego.
- Ciężko mi uwierzyć, że tak nagle... Nie narzekam, ani trochę! Ale...
- Narzekasz, Syriuszu. - mruknąłem wchodząc mu w słowo. - Narzekasz i chcesz wiedzieć, dlaczego zmieniłem zdanie. Pewnie nawet masz kilka głupich pomysłów na ten temat. A ja ci mogę powiedzieć tylko „bo tak!”. Po prostu.
- Po prostu? - uniósł brwi.
- Nie chcesz to nie. - zabrałem dłoń, a on złapał ją zanim uciekła na tyle daleko, że nie zdołałby jej dorwać.
- Chcę, chcę!
- No nie wiem... Wahasz się.
- Wcale nie! Nie waham się! Byłem tylko ciekawy! Ale już nie jestem!
- Kłamiesz. W dodatku równie kiepsko jak zawsze w takich sprawach. A teraz mnie puszczaj, muszę skończyć obiad. W przeciwieństwie do ciebie, ja swoje mięso wolę mieć w żołądku niż na talerzu. Nie wspominając o sosie, który u ciebie zdobi spodnie.
- Kąśliwy jak zwykle. - prychnął Syriusz i wrócił do szorowania spodni, chociaż teraz także jadł między jednym pociągnięciem serwetki a drugim.
A więc to naprawdę ja byłem powodem jego braku apetytu! Cóż, naprawiłem to i teraz nie musiałem martwić się o to, że Syriusz padnie z głodu. Czegoś mi jednak w tym wszystkim brakowało. Czegoś istotnego. Nie byłem już tym samym Remusem, nie byłem już niewinnym, słodkim głupkiem. Walczyłem z tym od dawna i teraz naprawdę pozbyłem się tego dawnego mnie.
- A no widzisz, jak to jest z ludźmi, kiedy coś się wydarzy? Teraz będziesz musiał wytrzymać z takim mną. Dasz radę?
- Przekonamy się. Myślę, że jestem twardym zawodnikiem i podołam, ale kto wie jak bardzo wredny do mnie wróciłeś.
- Prawda? W końcu sam tego nie wiem, więc poznam swoje możliwości. - ziewnąłem zanim zdążyłem zasłonić usta. Nie wyspałem się, chociaż wczoraj padłem stosunkowo wcześnie. Niestety, miałem głupi sen, w którym byłem z dziewczyną, która udając chłopaka sprawdzała więzienia i trafiła do takiego wielkiego, które nagle przerodziło się w niebezpieczny labirynt domu. Biegłem korytarzami, w których zaczynało palić się światło, gdy nimi szedłem. Było ze mną kilka innych osób, były roślinożernymi zwierzątkami w ludzkich ciałach. Musieliśmy biec uciekając przed mięsożernymi stworami w ludzkiej skórze... labirynt nie miał końca. Biegłem przodem, a oni za mną. Musiałem zadbać o bezpieczne przejście i unikanie problemów, a w razie natknięcia się na mięsożercę... Nie, nie pamiętałem, co z nimi... Może uciekaliśmy... Na pewno nie walczyłem! Dziwny sen. Bardzo głupi. Tym bardziej, że zanim miałem towarzystwo, biegałem sam po tym labiryncie. Nie bałem się. To było tylko trochę męczące. Nic dziwnego, że teraz miałem ochotę skulić się i spać.
Zresztą, właśnie zaczynałem być obolały, chociaż w żadnym razie nie powinienem. Głowa, żołądek, nawet płuca na plecach, chociaż nawet dla mnie brzmiało to niedorzecznie.
- Chyba jestem uczulony na lepsze dni i lepszy humor. - stwierdziłem.
- To w ogóle możliwe?
- Nie wiem, ale sam widzisz, że poprawiło mi się jedno to drugie zaczęło doskwierać. Będę musiał się położyć. - wydąłem wargi nadąsany na samego siebie. Jak tak w ogóle można?! Żeby się rozchorować ledwie zaczęło się od nowa życie!
- Może powinieneś...
- Wykluczone! - wiedziałem, co chce zaproponować. - Byłem w Skrzydle Szpitalnym już tyle razy, że kolejny będzie przegięciem. Nawet nie otwieraj ust, bo wiem co chcesz powiedzieć także teraz. Nie, nie i jeszcze raz nie! - tak, byłem uparty. - Wypiję herbatę, poleżę i mi przejdzie. - Wolałem się pospieszyć, jako że mój żołądek coraz bardziej dawał mi o sobie znać.
- Pójdę z tobą! - Syri zaproponował od razu. Nie odmówiłem, a jedynie skinąłem głową zgadzając się. Wolałem żeby ktoś był ze mną, nawet jeśli było to idiotyczne.
- Dziękuję. Zajrzysz do kuchni i poprosisz o herbatę dla mnie? Czarną, mocną, bez żadnych dodatków. Poproś od razu o dwie do naszego pokoju. Po dwóch powinno mi się poprawić.
- Oczywiście. - Syri pognał pędem do Skrzatów Domowych, a ja w tym czasie zwinąłem się trzymając za brzuch. Ból był okropny i rozchodził się po ciele na kształt odwróconego T. Mostek, żołądek, zgięcie brzucha. Może powinienem jednak o siebie zadbać? Skąd ten ból? Martwiłem się sam o siebie, to uwłaczające mojej godności! Ale i normalne, kiedy jest się człowiekiem. Przecież nie powinienem odczuwać bólu, bo niby po czym? Nie jadłem niczego, co mogłoby tak na mnie wpłynąć! Żadnych grzybów, nic co mogłoby podrażnić mój żołądek.
- Ma się to szczęście, Lupin. - powiedziałem do siebie. - Starzejesz się, tetryczejesz. Czas o siebie zadbać. W jakiś sensowny sposób. - Lupin, koniec obijania się, czas działać. - sam nie wierzyłem w to, co mówię. Oczywistym było dla mnie, że nie zdołam podnieść tyłka rano i zmusić zasiedziałego ciała do minimalnych nawet ćwiczeń. Nie zdołam dowlec się później do łazienki, wykąpać i sięgnąć po odprężającą lekturę.
- Załatwione, chodźmy! - Syriusz wrócił do mnie biegiem. Chociaż się o mnie martwił, w jego oczach widziałem cień zadowolenia. Nic dziwnego. Remus Lupin, wielki obrażony, nadąsany i urażony, wielki zdradzony, niepewny, zdołowany, nagle postanowił mu wybaczyć! I to niedługo po tym, jak odmówił mu wspólnych wakacji, ale zgodził się odpowiedzieć pozytywnie w sierpniu. Naprawdę zadziwiałem sam siebie i zupełnie tego nie pojmowałem. Działałem pod wpływem impulsu. Jasne, nie zdecydowałem się jeszcze na pocałunek i nie liczyłbym na to zbyt szybko, ale i tak złapałem go za rękę. To wielki krok dla mnie, mniejszy dla Hogwartu. Poza tym, przecież ja i Black mieliśmy zaczynać od początku, a więc naprawdę chodziło mi o początek. Nie całujesz się z kimś od razu, kiedy się poznacie, chociaż takie przypadki także znałem. A już na pewno nie idzie się z kimś ot tak do łóżka! Choć i to się innym zdarzało. Remus Lupin będzie działał rozsądniej niż w przeszłości, kiedy był dzieciakiem zafascynowanym po każdym względem wspanialszym kolegą.
Złapałem się za brzuch i masowałem go intensywnie. Bolał. Naprawdę mocno. Od dawna nie czułem by doskwierał mi tak dotkliwie. Tego jednak nie chciałem mówić. Zamiast tego przyspieszyłem by znaleźć się w pokoju.
Na miejscu rzuciłem się na łóżko i położyłem zupełnie płasko. Naciskałem na brzuch, masowałem, uderzałem w niego. Robiłem wszystko, co musiałem żeby tylko przestał boleć. Nie było łatwo, ale czasami czułem ulgę, po chwili ból jednak wracał bardzo intensywny. I znowu przestał, i znowu bolał. Syriusz siedział przez cały czas przy mnie. Próbował mnie zagadać, więc zgodziłem się na to bez szemrania. Może powinienem zapomnieć o bólu? Zawsze mogłem tego spróbować. Zresztą, już teraz czułem, że mi przejdzie. Nie prędko, ale jednak. Musiało!

2 komentarze:

  1. Jesteś cudowna. Ta dwójka jest stworzona dla siebie. Pisz dalej, wychodzi Ci to pięknie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, nie moge sie doczekac tych ich wakacji nad morzem ^^

    OdpowiedzUsuń