środa, 29 października 2014

Nad morze! vol. 1

HAPPY HALLOWEEN, GUYS!

1 sierpnia
Byłem rozdarty! Dosłownie i w przenośni. Po pierwsze, nie chciałem opuszczać rodziców, ale jednocześnie chciałem spędzić część wakacji z chłopakami. Po drugie... rozdarłem spodnie na tyłku schylając się po swoją torbę, kiedy to chciałem zapakować ją wciągnąć do pociągu, którym mieliśmy jechać nad morze. To było takie zawstydzające! Nawet teraz słyszałem głośny śmiech chłopaków, kiedy przebierałem się w sąsiednim, wolnym przedziale. Odgłos prucia był krępujący, ale jeszcze bardziej zarumienił mi policzki fakt, że za mną szedł Syriusz, a mój tyłek rozdarł szwy na samym środku. A więc doszło już do tego, że powinienem schudnąć, bo byłem zbyt wielki na moje ubrania, a przynajmniej spodnie. I jak ja miałem wrócić teraz do chłopaków? Przecież nawet moi rodzice na peronie pokładali się ze śmiechu! Moi rodzeni rodzice! Powinni podbiec, zasłonić mnie, pocieszyć! A oni objęci chowali twarze w swoich ramionach i chichrali się w najlepsze!
- To były moje ulubione spodnie! - jęknąłem teraz do siebie i przytuliłem do nich policzek. - Będę musiał was zeszyć, kochane. - nie dałem dotknąć ich nikomu, bo już ja wiem, jak wyglądałoby takie magiczne szycie ich we śmiechu. Skoczyłbym z nierównym szwem zygzakowatym, może nawet kwiatkiem na pośladku. - Bądź dzielny, Remusie. Musisz iść do tego wariatkowa. Może się nie posikają. - mówiłem do siebie dla rozładowania napięcia, które krępowało moje ruchy. Nie lubiłem być w centrum takiego rodzaju zainteresowania.
Wziąłem głęboki oddech i wszedłem do przedziału, który zajmowałem razem z chłopakami – Syriuszem i Jamesem, jako że Peter nie chciał rozstać się z rodziną. Tak jak podejrzewałem, powitał mnie głośny wybuch wesołości. Remus Lupin, atrakcja wieczoru. Nie dałem im jednak powodu do głośniejszego śmiechu, bo usiadłem urażony na swoim miejscu w kąciku przy drzwiach. Wolałbym to przy oknie, ale nie było sensu skoro już i tak mi je zajęli.
Chichrali się przez dobrych kilkanaście minut zanim zaczęli się uspokajać. Byłem przynajmniej w o tyle lepszej sytuacji, że osły teraz zwijały się z bólu. Dobrze im tak! Śmiać się z biednego Remusa!
- Powinniście sobie wybić jeszcze zęby! - prychnąłem, kiedy znowu parskali śmiechem jęcząc przy tym z bólu. - Jesteście bezczelni! - prychałem dalej, chociaż to nie robiło na nich żadnego wrażenia.
- Ale Remi, to było obłędne!
- Żebyś tylko ty nie skończył jako obłędny, kiedy cię walnę! - rzuciłem w Syriusza zwiniętym w kulkę opakowaniem po czekoladzie, której połowę zabrałem sobie na podróż i teraz zjadłem na poprawienie sobie nastroju. Czekolada nie zadziałała, ale trafiłem Blacka prosto w czoło, więc miałem z tego pewną satysfakcję. - Mam nadzieję, że jakiś ptak podleci zaraz do okna, wypnie się na was i ostrzela kupskami!
- Wcale tak nie myślisz, Remi.
- Myślę! Ależ tak, myślę. Wtedy dopiero będę się śmiał!
- Mściwi się zrobiliśmy, co? - Black przysiadł obok mnie i objął ramionami. Chciałem go odepchnąć, ale chyba nie specjalnie się starałem, bo tylko się zachciał na swoim krześle i przylgnął do mnie, czy też przyciągnął moją głowę do swojej piersi tak, że to ja przylegałem do niego.
- Ja zawsze byłem mściwy, tylko ty o tym nie wiedziałeś! - powiedziałem z przekąsem, bo nadal gniewałem się na niego za te śmiechy. - Chichrasz się! - pchnąłem go przewracając na fotele, z których stoczył się prosto na ziemię. Oczywiście, że się chichrał i nawet nie mógł tego powstrzymać. - Rozdepczę cię robaku!
- Może lepiej nie, bo znowu rozedrzesz kolejne spodnie! - James przyłączył się do docinek. Dwa wredne osły!
- Nie będę z wami siedział! - oświadczyłem chroniąc swoją urażoną dumę i wyszedłem odprowadzany ich śmiechami. Postanowiłem zrobić chyba najgłupszą rzecz, jaką mogłem w tej chwili wymyślić, czyli poszedłem do wagonu restauracyjnego. Nie miałem nawet pieniędzy na coś do jedzenia, ale i tak planowałem napawać się widokiem smakołyków, które były wystawione na widok publiczny. Uciekłem jednak stamtąd zanim ktokolwiek zapytał, co mi podać. Nie chciałem żeby było jasne, że nie mogę sobie pozwolić na łakocie tutaj. Tylko gdzie miałem się teraz podziać? Nie wątpiłem, że mój widok znowu wprawi chłopaków w wesołość, a oni również zdawali sobie z tego sprawę, więc nie wyszli za mną.
Zatrzymałem się o dwa przedziały przed moim, kiedy usłyszałem dochodzący stamtąd tupot. Ktoś miał zamiar szybko wyjść, a ja nie planowałem oberwać czymś w głowę lub zderzyć się z jednym z chłopaków. Tak jak myślałem, najpierw z przedziału wypadł Syriusz. Był wyraźnie przejęty. Czyżby ptaki zaczęły naprawdę bombardować ich kupami?
- Remusie, co za ulga! Bałem się, że obraziłeś się tym razem na dobre! - Syriusz podbiegł do mnie, chociaż stałem stosunkowo niedaleko.
- Czyżby moje spodnie już cię nie bawiły i stąd ta odmiana? - uniosłem brew, a Black zarumienił się. Trafiłem! Temat przestał go śmieszyć, więc nagle sobie przypomniał o uczuciach tego nieszczęsnego Remusa Lupina.
- Remusie, przepraszam. Naprawdę mi przykro, że się śmiałem...
- Nie przepraszaj i nie jest ci przykro. Gdyby to się stało kolejny raz, robiłbyś to samo. Nie jestem łatwowiernym osłem, Syriuszu.
- Tak, wiem. Prze.... Nom, nieważne. Nic nie mówiłem.
- Hej, ja też przepraszam! - James wybiegł z przedziału. Chyba niedokładnie podsłuchiwał, ale to było do przewidzenia. Tym bardziej, że w tym swoim koślawym pośpiechu, nie patrzył pod nogi. Potknął się jak ostatnia oferma na niewielkim progu między przejściem a przedziałem, jego prawa noga została w tyle zahaczając, a reszta ciała wygięła się padając na ziemię z epickim „jeb” i jękiem bólu.
- Au, au, au! Chopaky, chyna zamałem nos! - James podniósł się i spojrzał na nas załzawionymi oczyma. Jego twarz była umazana krwią, okulary w całości, ale nos naprawdę był ustawiony pod dziwnym kątem.
- Nie chyba, stary. - Syriusz podszedł do niego i skrzywił się – Zawsze byłeś brzydki, ale teraz jesteś już zwyczajnie paskudny!
- To go pocieszyłeś! - zbliżyłem się do chłopaków i położyłem dłoń na głowie Syriusza mierzwiąc mu włosy. - Odsuń się, postaram się coś temu zaradzić, ale nie obiecuję sukcesów. Gorzej i tak nie będzie, więc...
James patrzył na mnie błagalnie. Cóż, miło było wiedzieć, że był skłonny powierzyć mi swoją urodę, mimo naszych ostatnich kłótni.
- Będzie bolało, szczypało, piekło jak cholera. - ostrzegłem. - Postaram się nastawić ten kinol, ale resztą musi się zająć ktoś profesjonalny, więc kiedy się zatrzymamy na miejscu, pomyślimy o pomocy. - gadanie mnie uspokajało. Co za osioł wymyślił zakaz używania magii poza szkołą?! - Hmm, albo lepiej skorzystajmy z pomocy kogoś dorosłego! - nagle przyszło olśnienie. - W wagonie restauracyjnym jest obsługa, a więc poprośmy ich o pomoc. Zawsze lepiej nastawiać nos magią, niż jak mugole.
- Słusznie. Przynajmniej go bardziej nie zeszpecisz.
- Dzięki za wiarę, Syriuszu. - westchnąłem.
Pomogliśmy Potterowi stanąć na nogi i zawlekliśmy jęczącego, krwawiącego chłopaka pod wagon restauracyjny. Do środka nie planowaliśmy go zabierać, bo skończyłoby się to krzykiem a nie pomocą.
Uznałem za stosowne pofatygować się osobiście do kelnera stojącego za kontuarem, którego wcześniej oglądałem tylko z tyłu. Wyjaśniłem, jak wygląda sprawa i poprosiłem o pomoc. Chyba miałem szczęście, bo młody mężczyzna wydawał się wiedzieć, z czym ma do czynienia. Pewnie w przeszłości nie ras nastawiał swój nos lub nosy kolegów.
James odetchnął z ulgą widząc nadchodzącą pomoc. Przytrzymaliśmy go z Blackiem, kiedy kelner machał różdżką przy jego nosie. Prosiłem w duchu Merlina żeby nie pozwolił na jakieś partactwo, bo nos bez twardego wypełnienie chrząstki wyglądałby jak wiszący śpik, to utrudniałoby nam dobrą zabawę na wakacjach. Na szczęście nic złego się nie stało. James pojęczał, pokrzyczał, jego nos biegał z prawej na lewą i z lewej na prawą, ale został ostatecznie prosto ustawiony. Miałem nadzieję, że to było prosto. Teraz pozostało nam tylko oczyścić przyjaciela z krwi i upewnić się, że ma wszystkie zęby.
- Nie mam czucia w twarzy. - powiedział z bólem J., kiedy powoli odchodziliśmy spod wagonu restauracyjnego. Nawet krwawienie zostało zatrzymane, a więc naprawdę mieliśmy szczęście trafić na kogoś, kto zna się na rzeczy!
- To pewnie z bólu. - uspokoiłem go.
- Ale ja nie czuję bólu. - rzucił poważnie i nagle w naszych oczach pojawił się niepokój.
- Jak to nie czujesz bólu?! - syknąłem, a cały pociąg chyba powtórzył to za mną, bo zasyczało, zapiszczało, zatrzymywaliśmy się na stacji pośredniej, przez którą przejeżdżaliśmy jadąc nad nasze upragnione morze.
- A więc chyba mamy problem, co? - Syri podszczypywał policzek Jamesa, który naprawdę nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Przynajmniej mięśnie były na miejscu, bo J. mógł mówić, ale co z tym znieczuleniem całej twarzy?
- Może ci przejdzie? - w moim głosie było tyle nadziei, że sam nie wierzyłem w swoje słowa. - Wracamy się upewnić! - zakomenderowałem, a pociąg właśnie się zatrzymał. I pomyśleć, że byliśmy już niemal przy łazience i jej upragnionej wodzie do zmycia krwi z twarzy Pottera.

Marauders.600.841045

1 komentarz:

  1. Bo tylko Huncwoci mogą mieć tak absurdalny początek wakacji XD
    Super. Czekam na next :3
    Weny!!

    OdpowiedzUsuń