środa, 5 listopada 2014

Nad morze! vol. 2

- A więc, wybierają się panowie nad morze, ponieważ znudziło się wam to najbliżej domu? - podsumowałem to, czego dowiedziałem się od nauczycieli. Syriusz był zbyt roztrzęsiony ich pojawieniem się by móc w ogóle jakoś funkcjonować. Cóż, najwidoczniej bał się, że obecność Victora Wavele wpłynie ujemnie na nasze stosunki, które przecież poprawiły się od czasu wielkiego kryzysu.
- Tak, można tak powiedzieć. - przyznał wesoło Seed. Najwyraźniej nie gniewał się na Victora i nie obawiał się jego spotkania z Syriuszem, a więc i ja mogłem być spokojniejszy.
- A gdzie się panowie zatrzymują? - James, który był teraz o niebo szczęśliwszy, jako że nauczyciele zajęli się na poważnie jego twarzą, nawet nie musiał udawać zainteresowania. Ten człowiek naprawdę był ciekawski.
- W takim uroczym pensjonaciku... Jak on się nazywał?
- Sindban Żeglarz. - podpowiedział nauczyciel run, a ja po prostu musiałem się ironicznie uśmiechnąć spoglądając na chłopaków. Syriusz pobladł, chyba miał ochotę płakać.
- Czyli będziemy się widywać. - zauważył z przekąsem James. - Tylko proszę nas nie kontrolować, bo to wakacje, a nie szkoła! - nie wiem już, czy grał, czy mówił poważnie, ale dobrze, że ciężar podtrzymania tej konwersacji wziął na siebie.
- To pewnie przez tą nazwę ludzie tak chętnie się tam zatrzymują. No i ceny. - udało mi się zachować normalny ton, chociaż nawet nie byłem o to zły, bo nie miałem na kogo. James znalazł najtańszy i jeszcze wolny pensjonat, zamówił nam jeden pokój i dzięki jego targom, byłem w stanie pozwolić sobie na te wakacje.
- Tak, to możliwe. - Seed skinął głową. - Może tu z wami zostaniemy, co? Jako znajomi, nie nauczyciele. - zaznaczył. Wy chcecie mieć wakacje, my również. A skoro wiecie już, co łączy mnie i Victora, w dodatku my wiemy, co tam się dzieje między wami, to chyba nie będziemy sobie przeszkadzać, prawda? - jego uśmiech mnie z jakiegoś powodu irytował. Za bardzo przypominał mi Noelę.
- To rozsądne. Na plaży możemy na zmianę pilnować swoich rzeczy, kiedy będziemy chcieli pływać. - powiedziałem i rzuciłem Syriuszowi spojrzenie mające go uspokoić, ale nie patrzył wcale na mnie, tylko na swoje dłonie. Wyglądał jak dziecko walczące z traumą. Musiałem to jakoś przerwać, więc wygrzebałem ze swojej torby krówkę bananową i zwyczajnie rzuciłem nią chłopaka trafiając w skroń. To go obudziło, chociaż był w takim transie, że pewnie otarł się o zwał dostając w głowę cukierkiem. - Kto nie uważał ten teraz zje krówkę, która spadła na podłogę. - powiedziałem pokazując mu język, kiedy w końcu na mnie spojrzał. - No, dalej. Aaaam. - uśmiechnąłem się. Syriusz nie lubił słodyczy, a ta krówka naprawdę była słodka, więc przynajmniej rozbudzi się na dobre jej smakiem, który on uzna za paskudny. - Ktoś ma ochotę? - zapytałem chcąc być uprzejmym, na szczęście nikt się nie zgłosił, więc sam odpakowałem jednego cukierka i pochłonąłem go z rozkoszą. Syriusz krzywił się do swojego i niepewnie zerkał na mnie, jakby się bał. Może sądził, że to kara? Cóż, poniekąd nią było. Tyle, że nie chodziło o karanie go za obecność nauczycieli, ale za to, że tak się bał i odpływał.
Ruchem głowy zachęciłem go do jedzenia. Uśmiechnął się niepewnie, więc dopowiedziałem szerokim, szczerym uśmiechem. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo zabolało go nasze chwilowe rozstanie, ale teraz wszystko naprawdę miało być lepiej.
Syriusz spróbował cukierka i od razu się skrzywił.
- Ale słodkie! Fuj! - pisnął jak dziewczyna. Roześmiałem się ubawiony tą reakcją.
- Syriusz nie lubi słodyczy, więc Remi czasami się tak nad nim znęca. - wyjaśnił James, więc naturalnie otrzymał ode mnie ostrzegawcze spojrzenie.
- To nie jest znęcanie tylko terapia wstrząsowa! - poprawiłem go. - I Syriusz bardzo ją lubi!
- Serio? - Syri spojrzał na mnie udając wielkie zdziwienie i jeszcze krzywił się od mojej słodkiej bananowej krówki.
- Zaprzecz, a mam jeszcze całe opakowanie. - ostrzegłem i roześmiałem się razem z chłopakami. Nauczyciele tylko uśmiechali się do nas wyrozumiale. Najwyraźniej mieli już pewność, że wszystko się poprawiło po tamtych intensywnych tygodniach wojny. Miałem wrażenie, że to niespodziewane spotkanie zrobiło dobrze nam wszystkim i chociaż nie planowałem puszczać Syriusza sam na sam z nauczycielem run do chlapania się w wodzie, to nie czułem się już tak zagrożony z jego strony.
Nawet nie zauważyłem, kiedy tak naprawdę zaczęliśmy się zbliżać do naszej stacji. Uświadomił mi to dopiero Wavele, który powoli zaczął przygotowywać torby swoje i Seed do wyniesienia. Widać naprawdę potrzebowaliśmy tych dwóch niechcianych pozornie osób by rozkręcić się i zrelaksować. Okazali się nawet pomocni, bo nie tylko zaradzili opuchliźnie Jamesa, ale nawet zaoferowali pomoc wyjściu z naszymi kuframi i torbami z pociągu.
- Więc komuś sprzykrzyła się praca nauczyciela i postanowił zostać tragarzem? - zapytał James starając się im dokuczyć, co zostało przyjęte z otwartymi ramionami.
- Żaden problem, Potter. Sam weźmiesz swoje graty. - rzucił Wavele i już go nie było. Za nim ciągnęły się wszystkie torby poza tymi należącymi do Pottera. Cóż, ten to potrafił zaleźć za skórę! Teraz na nic zdały się jednak jęki i przeprosiny. Musiał ciągnąć swój ciężki tobołek, jak rasowy mugol. Miałem ochotę się roześmiać, ale powstrzymałem się. James zawsze będzie Jamesem, czyli kimś, kto nie wie, kiedy należy trzymać buzię zamkniętą.
Okazało się, że Seed i Wavele nie byli byle jakimi podróżnymi. Czekał na nich samochód, który miał nas wszystkich zabrać do pensjonatu. Jasne, trójka z nas, wliczając w to mnie, nie była początkowo przewidziana w planach, ale kilka szybkich zaklęć załatwiło sprawę i już wszyscy upchnęliśmy się na ograniczonej liczbie siedzeń, a nasze bagaże bez problemu zmieściły się w bagażniku i w koszyczku na dachu samochodu. Kojarzyło mi się to z rowerem, ale nie odzywałem się. Nie planowałem taszczyć swoich rzeczy na piechotę, nawet jeśli byłem wilkołakiem.
Miejsce naszego pobytu okazało się naprawdę uroczym domkiem z ogrodem, w którym suszyło się pranie, a pies gonił między krzewami. Miałem szczęście, że przechodziłem przemianę na dwa dni przed wyjazdem, bo mógłbym mieć nie lada problemy. Naszą gospodynią była całkiem miła, tłuściutka wiedźma, która dyrygowała swoim patykowatym mężem. Zabawne, ale jakimś sposobem pokoje mój dzielony z chłopakami i ten przypisany nauczycielom mieściły się naprzeciwko siebie. To było zbyt przerażające jak na zbieg okoliczności. Może to jednak fatum? Bo jak inaczej nazwać plany spędzenia dwóch tygodni z przyjaciółmi a w rzeczywistości spędzać je z nimi i z dwójką nauczycieli?
- Zawsze to lepsze niż rodzice. - zauważył Syri, który chyba czytał w tej chwili w moich myślach.
- Tak, to możliwe. - zgodziłem się wchodząc do pokoju i stając jak wryty. - To chyba pomyłka. Po co nam łoże małżeńskie?
- Jaaaamesssss! - Syriusz zawołał słodko na Pottera. - Powiedz ty mi, kurczaczku, coś nam zamówił? - okularnik wtaszczył swoje bagaże i zajrzał do środka.
- Hej, to pomyłka! Zamawiałem trzy! Trzy osobne łóżka! Na pewno!
- Spokojnie, to naprawdę pomyłka, wasz pokój jest naszym, a nasz waszym. - odezwał się zza nas Wavele, który pojawił się jak duch w korytarzu. - Nam nie trzeba trzech małych łóżeczek dla przedszkolaków. - widziałem po minie Jamesa, że ma ochotę powiedzieć coś niemiłego, ale chyba uznał to za nierozsądne, gdyż nauczyciel mógł mu się na coś jeszcze przydać. Może nie do magicznego noszenia jego rzeczy, ale na pewno coś by się znalazło.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy zajrzałem do sypialni po drugiej stronie. Trzy osobne łóżka, a więc nie musiałem gnieść się z Jamesem i Syriuszem na ograniczonej przestrzeni. Odczułem ulgę. Nie z powodu Blacka, ale z powodu Pottera, który miał brzydki nawyk podrzucania skarpet pod łóżko, czasami spania w nich, czy nawet kilka innych przykrych dla nosa. No i rzucał się przez sen, a ja nie chciałem go związywać nocami, żeby ochronić swoją twarz przed ciosami jego rozbieganych pięści. Inaczej nie dało się tego i tak nazwać.
Wypakowywaliśmy się niespiesznie, kiedy profesorowie zajrzeli do nas i zaproponowali wspólny obiad na ich koszt. Zgodziłem się jeszcze zanim chłopcy cokolwiek odpowiedzieli. Zwyczajnie postawiłem ich przed faktem dokonanym, ale byłem łasy na darmowe jedzenie! Poza tym, wspólne zwiedzanie najbliższej okolicy zapowiadało się interesująco. Może nawet dam się im namówić na lody?
Odkryłem w sobie skąpca i Syri z Jamesem najwidoczniej także to zauważyli. To nie była moja wina! Kiedy jest się biedakiem, jak taki Remus Lupin, wtedy korzysta się nawet z oferty pomocy od wroga.
- Remusie, jesteś przerażający. - powiedział cicho Syri, kiedy zbieraliśmy się na to wspólne wyjście.
- Tak, wiem, dziękuję. - roześmiałem się i ścisnąłem rękę Blacka w swojej. - Chodźmy na darmowe pałaszowanie, bo zamówię podwójną porcję i zjem za ciebie. - zażartowałem, chociaż sam nie byłem przekonany, czy to rzeczywiście był żart.

3 komentarze:

  1. Porcja humorku dzisiaj mi się przyda, więc dziękuję za tą notkę :3
    Moment zamiany pokoi - ideał.
    Moment z krówką - perełka.
    Świetne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Poprawiłaś mi humor tą notką. Zamiana pokoi i akcja z krówką są boskie.Duuuużo weny i miłego wieczoru życzę

    OdpowiedzUsuń
  3. Notka po prostu jest genialna! :D Cudowne jest to, że tworząc super fabułę zwracasz jednocześnie uwagę na tycie szczegóły i wątki np. nieszczęsna krówka bananowa pożarta przez Blacka, albo ta końcowa wzmianka o stanie portfela Remusa - to szczególnie mi się podobało, było takie uroczo mugolskie <3.
    Mam tylko nadzieję, że podczas obiadu nie zdarzy się nic, co wpłynęłoby na związek chłopców i psychikę Remiego - ona jest krucha jak herbatnik z kremem karmelowym. :3
    Pozdrawiam i życzę strumieni weny! :D
    PS: Błagam, powiedz, że wszystko dobrze się skończy ( najlepiej w łóżku Syriusza ) a ta niekomfortowa obecność nauczycieli nie zepsuje chłopcom doszczętnie wakacji...

    OdpowiedzUsuń