niedziela, 14 grudnia 2014

Deprecha powraca?

Dopiero w środę popołudniu wróciłam ze szpitala do domu i stąd też dopiero dziś pojawia się notka. Więcej nie planuję podobnych pobytów w tym syfie i gnoju =3=

8 sierpnia
Sam nie mogłem w to uwierzyć, ale czułem się zmęczony. Zmęczony NICNIEROBIENIEM! To mnie dobijało i odbierało mi jeszcze bardziej energię, ale nie miałem na to zbyt wielkiego wpływu. Musiałem pokonać ogarniające mnie negatywne uczucia i znowu stanąć na nogi. Może po prostu za- bardzo się przeforsowałem szaleństwem wakacji? Czy coś takiego jest w ogóle możliwe?

- Remi, co ty tak wzdychasz? - Syriusz przyjrzał mi się uważnie i nawet powąchał moją kanapkę z dżemem, jakby to w niej był jakiś trujący środek.
- Chyba nie chcesz wiedzieć. - westchnąłem, co było tak oczywiste, że aż się zarumieniłem.
- Znowu?! - na twarzy Blacka widać było niepewność i zagubienie – Tylko nie to, błagam! Ostatnio, kiedy miałeś gorsze dni byliśmy sobie wrogami i obcymi przez całe miesiące... Chyba miesiące... Dla mnie to była wieczność, więc..
- Tak, tak, panie Black. - machnąłem ręką. - To nam nie grozi, więc głowa do góry. Przynajmniej twoja, bo moja sama opada i nie chce działać jak należy. Moje baterie się wyczerpały.
- Naładujemy je słodyczami!
- Wtedy to nie głowa, ale tyłek mi się nie podniesie. - uśmiechnąłem się, a to był dobry znak. - Może powinienem rzeczywiście uzupełnić poziom dobrego humoru we krwi, ale muszę się zdecydować w jaki sposób.
- Spacerek? - to nie była zła propozycja, więc skinieniem głowy przystałem na nią. Było może stosunkowo wcześnie, ale nic nie stało na przeszkodzie naszym planom. Zrobić kilka kółek wokół plaży, poczłapać po piasku, pooddychać świeżym powietrzem. To był jakiś plan!
- Ale idziemy sami, Syriuszu. - zastrzegłem. - No, możemy wziąć Jamesa, bo nie mamy go nawet z kim zostawić żeby nie czuł się tym dotknięty. Heh, to jak mieć dziecko, którym trzeba się opiekować. - zauważyłem.
- Ty wiesz, że masz rację? Nigdy tak o tym nie myślałem!
- Wiem, że mam, bo ja zawsze mam rację. - pokazałem mu język. - A gdzie się podziało nasze niesforne dziecko, którego nie chcę mieć, bo za głupie żeby miało być moje?
- Chcesz powiedzieć, że głupie jest po mnie? - Syriusz udał oburzonego. - Nie jestem tak debilny! Czasami może durnowaty, ale nie tak jak J. A skoro już pytałeś... James?!
- Nooo?! - doszło nas jęknięcie z łazienki.
- Co tam robisz? - nie skomentowałem tego Syriuszowego pytania.
- Gówno! Dosłownie i w przenośni! - J. się zirytował. - Co za durne pytanie! Nazywam się James Potter! Moje motto życiowe to „Jak nie urok to sraczka”! Również dosłownie i w przenośni!
- Czyli jednak spacerek sam na sam. - powiedziałem cicho do Blacka. - James, kupić ci coś na przyblokowanie?! - nie łatwo było krzyczeć przez zamknięte drzwi łazienki, ale nie miałem odwagi żeby wejść w to zapomniane przez bogów miejsce, w jakie J. zamienił to ładne pomieszczenie. - Czekoladę, banana?! - proponowałem.
- Zdobądź dla mnie i jedno i drugie! - jego entuzjazm był dobrze słyszalny. - Zostaw na stoliku to zjem, kiedy zdołam się stąd wydostać o własnych siłach!
- Jasne! Więc my z Syriuszem wychodzimy, a ty... - „sraj w pokoju” to raczej słabe pożegnanie. „trzymaj się kupy” było równie głupie. - Nie łam się! Damy ci znać kiedy wrócimy! - złapałem Syriusza za rękę. - Chodź, bo jeszcze wyjdzie i uzna, że wytrzyma z nami drogę. - uśmiechnął się. Już mi się poprawił humor, ale na pewno nie miało to nic wspólnego z cierpieniami przyjaciela. Miałem taką nadzieję.
Po drodze natknęliśmy się na naszych dwóch nauczycieli, którzy ze spokojem przyjęli informacje o biegunce Jamesa oraz spacerze moim i Syriusza. Byli zbyt zajęci sobą, a to znaczyło, że planowali jakiś wspólny, namiętny wieczór. To straszne, kiedy zna się profesorów niemal równie dobrze jak przyjaciół! Miałem tylko nadzieję, że nie skończy się to głupimi snami.
Słońce wisiało jeszcze wysoko nad ziemią, ale powietrze było odrobinę chłodniejsze dzięki powiewom silnego wiatru, który wskazywał na to, że nocą może nadejść burza. Nie przeszkadzało mi to, ponieważ jak dotąd nigdy nie widziałem burzy nad morzem. Wielkie fale, piana rozbryzgująca się o kamienie, niespokojna woda, mroczne niebo, statki wracające pospiesznie do portów. Tak to sobie wyobrażałem.
- Teraz powinienem trafić na białego rumaka i zabrałbym cię na przejażdżkę plażą na oklep. - rzucił Syri niemal rozmarzonym tonem. - Chyba tak się to mówiło, nie wiem. Nigdy nie jeździłem konno na poważnie... A może jednak, ale nie pamiętam?
- Czy ty się gorzej czujesz? - zapytałem szczerze patrząc na niego spod uniesionych wysoko i zmarszczonych brwi – Książę na białym koniu obwozi księżniczkę brzegiem morza, serio? - chyba go nie dziwiło, że wcale mi się ta możliwość nie podoba. Nie wspominając o tym, że konie nienawidzą wilków, a co dopiero wilkołaków! Prędzej biegłbym za koniem niż na nim siedział.
- Tak mi się skojarzyło, nie narzekaj. - Syri machnął lekceważąco ręką. - To romantyczne. Wiatr rozwiewa włosy, letnia bryza chłodzi twarz...
- Coś ty czytał ostatnio?
- Harlequina. A co?
Uderzyłem dłonią o czoło i przetarłem twarz ciężko, jakbym w ten sposób mógł zmyć z niej reakcję na bezpośrednią odpowiedź Syriusza.
- Klękajcie narody i nawracajcie się niewierni. - westchnąłem ciężko – Czy ty naprawdę nie masz nic lepszego do robienia? Do czytania?
- Szczerze? Nie. Naszło mnie na romantyczne, historyczne głupoty, od kiedy tutaj jesteśmy. Ta woda tak mnie nastraja. - przynajmniej był szczery, chociaż w tym wypadku wolałbym chyba żeby kłamał. Przecież ten człowiek zamieniał się w znudzoną życiem kuchtę!
- Teraz się nie dziwię, że Jamesa pogoniło. Pewnie trafił na jedno z twoich romansideł i przeczytał fragment, a efekt był przeczyszczający. - miałem nadzieję, że nie zapomnimy kupić okularnikowi czekolady i bananów.
- Przesadzasz! - Syri roześmiał się, ale szybko spoważniał. - Czy ty widzisz to co widzę ja? - zapytał i poczekał aż rozejrzę się w około.
- O, mamuniu. - jęknąłem patrząc, jak na plażę właśnie wchodzi grupa policjantów, którzy zmierzają w stronę wielkiego, czarnego czopka wystającego z rozkopanej ziemi. Zatrzymaliśmy się nawet nie chcąc próbować szczęścia w podchodzeniu bliżej. Więc to dlatego tak mało osób było na plaży! I ja wcześniej nie zwróciłem na to uwagi?
- Jeśli ktoś mi kiedyś powie, że to miejsce jest oazą spokoju, nie wytrzymam i zacznę zabijać. - mruknął do siebie Syriusz. - Najpierw banda biegających rekinów, teraz pocisk z czasów wojny na plaży... Przecież on jest zbyt płytko, żeby wcześniej nikt go nie zauważył! - nie znałem się na odkopywanych przypadkowo starych pociskach i minach, ale nawet mi wydawało się to podejrzane.
- Myślisz, że to sprawka czarodziejów czy dowcip dzieciaków od rekinów? - zapytałem o to, co chodziło mi po głowie od chwili, kiedy zobaczyłem wielki, czarny pocisk wyłaniający się z rozkopanego mocno piasku. - Przez tyle lat tkwiłby tylko pół metra pod ziemią i teraz odkopał go jakiś przypadkowy turysta? Akurat, kiedy my tu jesteśmy?
- Nie mam pojęcia. - przyznał Syriusz i mocno ścisnął moją rękę. Nie podchodziliśmy bliżej, bo już i tak zjawiło się wojsko, które zaczęło odgradzać teren z pociskiem i wyganiać pierwszych gromadzących się w okolicy gapiów. Niektórzy wydawali się poważnie przejęci, inni przymykali na to oko śmiejąc się z powagi, jaką zachowywali wojskowi i policja. Przez chwilę myślałem, że to może być styropianowy blef lub dmuchany balon, który poruszy się przy silniejszym podmuchu wiatru i uniesie w górę, ale przecież to było niemożliwe. Ktoś dotykał pocisku zanim zawiadomił odpowiednie służby. To pewne!
- Zaraz otworzy się klapka i wyjdzie z tego ufoludek. - powiedziałem, chociaż nie mam pojęcia skąd przyszło mi to do głowy. - Czy to właśnie otworzyło oczy? - zawahałem się.
Czarny czopek, będący niewątpliwie pociskiem rakietowym, właśnie zaczął drżeć. Ludzie spanikowali, żołnierze również, a on po prostu wstał, otrzepał się i ruszył raźnym krokiem w stronę wody na swoich cienkich, długich nóżkach. Moje oczy były ogromne, a usta otwarte. Zresztą, wszyscy przypominali w tej chwili ryby.
- Hę?! - rozległ się ogólny odgłos towarzyszący znakowi zapytania, kiedy pocisk wskoczył do wody i zanurkował.
- Proponuję zrobić szybkie zakupy i wrócić do Jamesa. - Syriusz musiał mieć zaschnięte gardło, kiedy charczał swoją propozycję. - Muszę się położyć i zrobić sobie zimne okłady, bo chyba właśnie ugotowałem swój mózg zapominając o noszeniu czapki.
- Zgadzam się, ugotowałeś go i jeszcze mnie zaraziłeś. Czuję się w tej chwili głupi. Dosłownie i w przenośni. - powtórzyłem tekst, którym dziś karmił nad James i nawet nie chciałem komentować tego, czego byłem świadkiem. I chyba nie tylko ja, ponieważ nagle wszyscy ludzie postanowili jednak wrócić do swoich zajęć i zapomnieć o tym, co widzieli, dla własnego spokoju.
Nie oszukujmy się, pociski rakietowe nie wylegują się na piasku, nie chodzą, nie pływają dla ochłody!
Co ja dzisiaj od rana wąchałem?

1 komentarz:

  1. Dobrze że już wróciłaś. Remi podziel się tym co ćpasz. Syriusz czytający harlequiny niespodziewałam się tego. Notka świetna

    OdpowiedzUsuń