środa, 24 grudnia 2014

Kartka z pamiętnika (Christmas 2k14) - Denny "Blood" Zachir

MERRY_CHRISTMAS__D_by_DoodleWEE

- Alen! Co ta skarpeta robi na środku przejścia! - stanąłem nad zwiniętą w niesprecyzowany do końca kształt skarpetą, która z całą pewnością nie była pierwszej świeżości, a z jakiegoś powodu zamiast w koszu na pranie leżała metr od drzwi wejściowych i mógłbym przysiąc, że spoglądała na mnie z rozżaleniem. Piękne powitanie w domu po powrocie z pracy, nie ma co. - Alen?!
- Przepraszam, już biegnę! - chłopak wyłonił się zza drzwi prowadzących do mojego pokoju. - Musiała wypaść, kiedy niosłem kosz. - wyjaśnił podnosząc winowajczynię. - Uznałem, że zrobię szybkie pranie. Święta już jutro, więc dobrze byłoby pozbyć się tego i owego. O! Właśnie tej skarpety szukałem! Dostałeś tę parę od ojca w tamtym roku, więc żal byłoby je pogubić. - zaczął świergotać, jak rasowa i dobrze wytresowana kura domowa. - Są ciepłe, chyba nawet najcieplejsze jakie masz.
- Chwila, chwila! Czy ty znasz całą moją bieliznę tak dogłębnie? Kto, kiedy, gdzie... - czułem się trochę nieswojo z tą świadomością. Jak to w ogóle możliwe, że wcześniej tego nie zauważyłem?!
- Ktoś musi, głupku. - skarcił mnie kręcąc głową. - Przecież to ja robię pragnie i segreguję je później. - podparł się pod boki tupiąc nogą jakby miał do czynienia z dzieckiem. - Blood, słoneczko ty moje przyćmione, jak myślisz, czy mamy tutaj jakiegoś Skrzata Domowego? Nie, ponieważ nie chciałeś żeby jakiś kręcił nam się po mieszkaniu i zajmował miejsce, którego i tak jest mało.
- Yh, no dobrze, nic nie mówiłem. - bąknąłem pod nosem. - Ale i tak skarpeta leżała na środku! - zaznaczyłem by wyszło na moje.
- Tak, tak. Masz całkowitą rację, a teraz daj mi tego indyka, którego obejmujesz od kiedy wszedłeś. - rzeczywiście, zupełnie o nim zapomniałem. Kupiłem na naszą świąteczną kolację wielkiego, tłustego indyka, który z trudem zmieści się w naszym piekarniku. Alen wspominał, że chciałby przygotować kiedyś jakiegoś sam, więc teraz miał ku temu okazję. Nie mówił nic, ale widziałem te świecące oczy, które były dowodem na to, że nie potrzebował prezentu na święta. Wystarczył paskudny, wielki indor i woreczek żurawiny. - A teraz jeszcze buziak dla mnie. - zachowywał się jakby był moją żoną. Z ciężkim westchnieniem pocałowałem go żeby w końcu zabrał mięso do kuchni zamiast stać z nim w przejściu.
Kiedy Alen wchodził w ten świąteczny stan opętania, wolałbym położyć się i przespać męczącą atmosferę przesadnej wesołości, jaka panowała w domu. Dekoracje, wypieki, mój samozwańczy poniekąd facet biegający z kąta w kąt w fartuszku do sprzątania, gotowania... Ile on ich w ogóle miał? I jak to możliwe, że facet tak się okropnie stara?
- Zapomniałem ci powiedzieć, że twój tata wpadnie do nas na kolację w drugi dzień świąt. - rzucił nagle mimochodem i słusznie schował się za drzwiami kuchni, bo dostałby butem prosto w nos.
- Co proszę?! - warknąłem, krzyknąłem, wydałem tak dźwięk, że sam nie mogłem go do końca nazwać.
- Uspokój się, Blood! Oddychaj! - Alen wyjrzał zza futryny. - Twój tata zapowiedział się dzisiaj listownie. Przyjedzie do nas pojutrze i masz być miły, uprzejmy, grzeczny. Proszę, Blood! Wiem, że za nim nie przepadasz, ale on chce naprawić wasze relacje. Poza tym, to dla mnie ważne, a ty jesteś ze mną ponieważ moje zachcianki są dla ciebie równie istotne. O, nie, nie, nie! Nawet nie otwieraj też ślicznej buźki bo nic ci to nie da! Wiem, co zaraz powiesz. Będziesz mnie straszył powrotem do myśli samobójczych i izolowania się od świata. Zapomnij, że w to uwierzę! Rok temu dawałem się na to nabrać, ale nigdy więcej. Mój wielki Denny „Blood” Zachir jest teraz zwyczajnym człowiekiem, który mieszka z kochającym partnerem, jada ciepłe, nie zawsze udane posiłki i doskonale wie, że nie jest żadnym potworem, ale kochanym i kochającym czarodziejem.
- Stanowczo zbyt dużo mówisz. - skrytykowałem go, ale wcale się nie przejął. Związek z nim zmienił mnie całkowicie. Nie byłem już tą samą osobą, którą poznał w Hogwarcie i tak samo on stał się kimś innym w stosunku do mnie. Kiedy opuszczaliśmy szkołę bał się jeszcze o mój stan psychiczny, czasami nie był pewny, czy przypadkiem go nie zostawię, ale wspólne mieszkanie, kilka miłych gestów i buziaków okazało się gwoździami do mojej trumny. Teraz Alen był wesołym i pewnym siebie upierdliwcem, a to o pewnego siebie więcej.
- Nie ważne, bo ty za mało robisz. Do łazienki umyć ręce, a ja już nakrywam do stołu. - z kuchni rzeczywiście dochodziły odgłosy stukania talerzami i sztućcami, czyli zaklęcie spisywało się znakomicie, a on mógł w tym czasie kontrolować mnie. - Szef kuchni poleca przypalone ziemniaki z byt ostrym mięsem i przesoloną zupę. - przyznał się do swoich kiepskich umiejętności kulinarnych. Nie wiem, jak chciał witać mojego ojca na obiedzie w takim stanie, ale widać chciał się starać i panikować przez najbliższe dni, jakby był narzeczoną goszczącą przyszłych teściów. - Wiem o czym myślisz! Zapewniam cię, że nie zmarnuję tego indyka!
Wzruszyłem ramionami i spełniłem jego polecenie, ponieważ było zgodne z moją wolą. Nie byłem przecież typem oddanym bez reszty powinnościom męża idealnego. Daleko mi było do tego typu. Zresztą, nigdy nie chciałem być niczyim mężem!
Obiad okazał się zjadliwy, ale do najsmaczniejszych nie należał. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Nigdy jednak na to nie narzekałem ani słowem nie wspomniałem, że coś nie jest smaczne. Alen się starał i robił co w jego mocy. Próbował zaklęć gotujących, samosprawdzających się dań gotowych, zaczarowanej książki kucharskiej i ostatecznie to pierwsza próba okazała się najlepsze i przy zaklęciach pozostał. Musiał je tylko doszlifować, co pewnie miało zająć mu kilka lat. Albo nawet wieków. Chodziło przecież o beztalencie kulinarne.
Po posiłku i deserze, smacznym ponieważ kupionym w sklepie, rozłożyłem się w salonie by dać odpocząć pełnemu żołądkowi. Alen od razu wsunął się na wąską powierzchnię tuż obok i przytulił do mojego boku próbując nie spaść na podłogę. Chętnie przekonałbym się, jaką będzie miał minę, kiedy gruchnie o dywan, ale nie byłem sadystą. Przygarnąłem go asekurując ramieniem i wpatrywałem się w migające lampki choinki. Leniwa, bardzo leniwa Wigilia przed bardzo pstrokatymi Świętami i okropną kolacją z moim ojcem.
- To ty go zaprosiłeś, prawda? - zapytałem, ponieważ wizja rodzinnego posiłku nie dawała mi spokoju. Miałem żal do ojca, tego nie było sensu ukrywać. Zostawił mnie i matkę, czym przyczynił się do jej szaleństwa i mojego stanu psychicznego i fizycznego w okresie dzieciństwa. Później zadbał żebym za bardzo nie wchodził mu w paradę, a teraz nagle nawracał się na rodzinne święta. Nie pierwszy raz, ponieważ jeszcze w czasach mojej nauki w Hogwarcie nagle wrócił do mojego życia jako skruszony tatuś, ale wtedy już nie był mi potrzebny. Nawet teraz to Alenowi bardziej na nim zależało niż mnie.
- Tak, wysłałem mu zaproszenie i je przyjął. Ale wiesz przecież, że robię to w dobrej wierze. Jutro jedziemy do mojej rodziny, gdzie zawsze jesteś miło widziany, jako mój najlepszy przyjaciel i lokator pomagający w opłacaniu mieszkania. Nikt nawet nie wie, co nas łączy, więc odpoczniesz ode mnie.
- Ale nie od twoich kuzynek. - zauważyłem pamiętając jaką byłem atrakcją, kiedy Alen zabrał mnie do siebie pierwszy raz. On również to pamiętał, bo wyczułem jak stara się powstrzymywać śmiech, a jego ramiona drżały lekko. Prychał mi w koszulę tłumiąc inne odgłosy. Tak, on pamiętał o tym doskonale.
- Dasz radę, Blood. Będzie sernik, ten krowi w ciapki, który tak lubisz, na czekoladowym spodzie. I będzie makowiec z rodzynkami, ciasto z kandyzowanymi owocami, pewnie nawet kilka innych potraw się znajdzie i od razu zapomnisz o trudach wytrzymania z bandą kobiet zainteresowanych twoją osobą. Zresztą, nie możesz się im dziwić. Święta za pasem, śniegu po kolana, wszędzie kolędy, kolorowe światełka, bombki i girlandy... Do tego taki przystojny, chmurny mężczyzna jak ty. Sam bym się ślinił, gdyby nie fakt, że ten seksowny facet o zmarszczonym czole już jest mój i teraz leży leniwie nawet nieprzebrany po pracy, wpatruje się w nasze świąteczne drzewko i prezenty pod nim, a w żołądku mu się przewraca po obiedzie.
- Czy ty robisz się coraz bardziej babski niż byłeś na początku? - mruknąłem patrząc na niego spod zmarszczonych brwi. - Przypominam ci, że jesteś facetem i powinieneś zachowywać się jak facet.
- Ależ wiem o tym! To dlatego, że od dawna nie miałem cię w łóżku tylko dla siebie. - puknął mnie palcem w pierś – Ciągle dzieliłem się tobą z pracą, ale teraz masz wolne, więc rozumiem, że mogę liczyć na dopieszczenie żebym pokazał się w domu jak w pełni sił, a nie jak szczenie szukające pieszczoty. Tak, Blood, zwalam całą winę na ciebie. Facetowi potrzeba tego i owego, a ja jestem wyposzczony z twojej winy. I kto tu jest babski, co? Ja, który mam potrzeby i muszę je zabijać obowiązkami domowymi czy ty, który wydajesz się wcale potrzeb fizycznych nie odczuwać? - wredna, mała gnida! - Ha! I tu cię mam!
- Tak cię dzisiaj dopieszczę, że będziesz stał i kolędował cały tydzień żeby tylko uniknąć siadania!
- Ha! Tylko spróbuj cieniasie! - zaśmiał się, a ja obiecywałem sobie, że kiedyś go uduszę i zakopię w ogrodzie, którego nie mieliśmy. Całe życie myślałem, że jestem potworem, tymczasem okazało się, że potwora miałem obok siebie i jeszcze beznadziejnie się z nim związałem. Widać ciągnie swój do swego.

3 komentarze:

  1. Cudowna notka. Droga Kirhan-san życzę ci wesołych świat,duuuużo yaoiców,jeszcze więcej weny i szczęśliwego nowego roku. :* :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na Anioła, Merlinie drogi! Cóż za słodka i przepełniona paplaniną notka! XD
    Ale miła i przyjemna :D
    No... Wesołych! I czy Ty nie masz dzisiaj urodzin? Czy mi się myli? Bo chyba coś pisałaś... Jeśli mi się nie pomyliło, to wszystkiego najlepszego!
    Życzę Ci... Wszystkiego co sobie wymarzysz! O.
    I szczęśliwego nowego roku!
    :3
    Weny... Czasu... I tak dalej :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowna notka :)
    Życzę Ci wesołych i spokojnych świąt, zdrowia, weny i wszystkiego najlepszego :D

    OdpowiedzUsuń