piątek, 26 grudnia 2014

Kartka z pamiętnika (Christmas 2k14) - Cornelius Lowitt

4338931

Święta... Kto w ogóle je wymyślił? Ludzie nagle są dla siebie życzliwi, uśmiechają się na zawołanie, składają sobie życzenia, z których i tak większość jest tylko wyklepanym frazesem. Nie lubiłem Świąt! Jak to więc możliwe, że ktoś taki jak ja trafił na zakochanego w Świętach fanatyka dekoracji? Czy ze wszystkich ludzi na świecie ja naprawdę musiałem trafić na kogoś takiego? Jestem przekonany, że gdzieś tam jest więcej takich dziwaków jak ja, którzy nie znoszą świąt i nie wierzą w ich przesłanie. Z całym szacunkiem dla naiwniaków, ale kto wierzy w te brednie, kryjące się za Świętami?
- Dlaczego na środku naszego i tak za małego salonu stoi stanowczo zbyt wielki stół? - stanąłem w drzwiach do wspomnianego pomieszczenia i miałem ochotę wyć.
- To na tory. - wyjaśnił zajęty rozkładaniem dziwnych plansz Eric.
- Na co nam tory na stole gigancie w tycim saloniku?
- A po czym twoim zdaniem na jeździć pociąg?! - prychnął zirytowany chłopak i kontynuował swoje zadanie.
- A po co mi pociąg w salonie?
- Cor, z łaski swojej – blondyn spojrzał na mnie zniesmaczony – jeśli nie masz co robić to chociaż nie przeszkadzaj. Nie wiem, idź na spacer, wpadnij do sklepu, umów się gdzieś ze swoimi sekciarskimi znajomymi. Znajdź sobie zajęcie, które nie będzie wymagało od ciebie przebywania w domu.
- Czy ty mnie właśnie wyrzucasz z mojego mieszkania?
- Naszego, Cor. Naszego. I tak, wyrzucam cię, bo tylko chodzisz, jęczysz, przeszkadzasz i wzdychasz, jakbyś miał pięćset lat. Chyba, że jednak planujesz pomagać?
- A w życiu! Nie przyłożę ręki do tego szaleństwa! Idę sobie i nie wiem, czy wrócę.
- Wrócisz. Nie masz się gdzie podziać. - machnął lekceważąco ręką i już miał mnie w nosie. Zajął się swoimi torami, lokomotywami, wagonami i innymi dziwactwami, o których nawet nie chciałem myśleć. Za dużo tego! Nasze drzwi wyglądały jak druga świąteczna choinka, dzwonek naciśnięty wygrywał „We wish you a Merry Christmas” i nie mogłem tego znieść.
Kiedy otwierałem drzwi okazało się, że Eric poszedł o krok dalej i teraz „koncert” zaczynał się także z naciśnięciem klamki. Tego było za wiele! Wyjąłem różdżkę i machnąłem zaklęciem w stronę zaklęcia, które nałożył tutaj mój chłopak. I już było przyjemniej, bo teraz to zachrypnięty, gruby głos wyśpiewywał graulem „We wish you a Merry Kissmyass!”. Zamknąłem szybko drzwi żeby Eric przypadkiem nie zauważył zmiany nazbyt szybko. Nie oszukujmy się, jaki normalny człowiek wytrzyma psychicznie i fizycznie te idiotyzmy? Sufit w gałązkach choinki? No, ludzie! Światełka i inne błyszczące dekoracje w oknach? Mikołajek z workiem pełnym słodyczy przy wejściu, który zapraszał do poczęstunku każdego, kto chociażby przypadkiem przeszedł obok?
- Co za debil wymyślił Święta? - zapytałem udekorowanej balustrady, której nawet nie chciałem się dotknąć, jakby jej kolorowość mogła mnie zarazić.
Chodniki, ulice, inne domy, a nawet latarnie były udekorowane, raziły w oczy, irytowały. Wszystko błyszczało, dręczyło kolorami. Nienawidziłem tego! Gdzie ja mieszkałem w ogóle?! Jestem pewny, że jeszcze w tamtym roku tego kramu było mniej! Kto się za to tak ambitnie zabrał, że teraz nie mogłem przejść nawet do sklepu na rogu bez odruchu wymiotnego?
- Jestem pieprzonym Ebenezerem i brakuje tylko tego, żeby mnie nawiedziły świąteczne duchy przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. - prychnąłem do siebie mijając stojących na ulicy kolędników zbierających pieniądze na sierociniec.
- Rozchmurz się chłopcze! - usłyszałem z prawej i niechętnie spojrzałem na stojącego tam faceta w stroju Świętego Mikołaja. - Mamy piękną zimę, trzeba się nią cieszyć!
Czy ja wyglądałem na kogoś, kto by się tym przejmował? Może mój wygląd jakoś złagodniał od kiedy związałem się z tym parszywym świątecznym maniakiem? Czerwone włosy były mało czerwone? Makijaż nie był już tak widoczny? A może mój strój stał się bardziej normalny, niż na początku? Spojrzałem na siebie kawałek po kawałku, na tyle na ile było to możliwe. Nie, nie wydawało mi się, żebym się jakoś specjalnie zmienił. A może to tylko ja widziałem siebie w taki sposób?
Jakiś młody bezdomny dzieciak obskakiwał ludzi z papierowym kubeczkiem o barszczu i prosił o pieniądze na jedzenie. Obdarty, zabiedzony, pewnie niejednokrotnie wykorzystany przez jakiegoś „dobroczyńcę”, który obiecywał mu gruszki na wierzbie, jeśli tylko za nim podąży. Może powinienem wczuć się w tę świąteczną atmosferę i co roku na te kilka dni zabierać do domu słodkie dzieciaki z ulicy. Będę je raczył domowym jedzeniem i rozpieszczał, jak wiedźma Jasia, a później zwyczajnie je zjem, bo wszystkie będą musiały mi zapłacić ciałem za moją wielkoduszność. To nie był zły pomysł. Eric pewnie miałby obiekcje, ale przecież nie było powiedziane, że ja i on będziemy razem na wieki wieków.
Ekscentryczny bogacz przygarnia bezdomnych chłopców i sieroty z ulicy żeby urządzać sobie świąteczną orgię. Ale głupoty. Chyba mi się pogorszyło. Tak, zdecydowanie mi się pogorszyło od czasów młodości i mój mózg zaczął topnieć zamieniając się w płynną spermę, skoro coś takiego przychodziło mi do głowy. Ach, stare, dobre czasy życia solo, bez tego chodzącego pasa cnoty, jakim był mój nieszczęsny, szalony chłopak.
- Corneliuszu, nie jesteś już taki młody, jak dawniej. Stetryczałeś. I mówisz do siebie, jak skończony wariat. - wyrwało mi się westchnienie. Nie, to nie było zdrowe. Postanowiłem wrócić do domu, chociaż droga powrotna była równie świąteczna i porzygania warta, co poprzednim razem. Jak to w ogóle możliwe, że Anglia zamieniła się w tak nieprzyjazne miejsce?
Przyspieszyłem, kiedy mijałem Mikołaja i kolędników, ślizgiem wszedłem w zakręt przy schodach i zatrzymałem się trochę za daleko, więc wróciłem kilka kroków i wspiąłem się po tych kilku stopniach. Przywitała mnie przyjemna dla ucha melodyjka wyrażająca moje podejście do Świąt. Merry Kissmyass, świecie!
- Wróciłem, tęskniłeś?! - krzyknąłem by zagłuszyć moje zaklęcie. Z salonu nie doszedł żaden dźwięk, więc zrzuciłem szybko z siebie buty i płaszcz. Może Eric miał wypadek przez to całe szaleństwo? Spadł z drabiny, zwalił się na niego segment, zasłabł bo zapomniał o jedzeniu! Parszywe Święta! Tak wiele mogło pójść nie po myśli tego wariata, że poczułem, jak śmierć przechodzi przeze mnie szukając ofiary. Brrr, nie lubiłem dreszczy. - Eric, jesteś tu?! Nosz k... - potknąłem się o drewnianego renifera w rogu i zakląłem skacząc na jednej nodze, a drugą masując rękoma. Auć! Dlatego właśnie nie lubiłem tego całego świętowania! Jakbym nie mógł spędzić kolejnego normalnego dnia! - Eric! - wpadłem do salonu, który przez tę chwilę mojej nieobecności wyglądał gorzej niż wcześniej. - Co za paskudztwo. - mruknąłem, ale szybko skupiłem się na szukaniu kochanka. Znikąd nie wystawały nogi, nic nie było przewrócone. Zupełnie jakby wyparował! Może został porwany?! Tak, przez tego całego świątecznego Krampusa! Tak, to było możliwe. Przyszedł, kiedy mnie nie było, wpakował Erica do wora i zabrał żeby go zjeść pod koniec świąt! Co ja w ogóle za głupoty wymyślałem? Powinienem się leczyć!
Zajrzałem do kuchni, równie pstrokatej, co wszystkie inne pomieszczenia, poza moim pokojem. Tam też go nie było. Łazienka, jego pokój, nic! Może wyszedł na chwileczkę? Dla pewności jednak posprawdzałem też szafy, szafki, wszystkie miejsca, gdzie mógł się schować, albo ktoś mógł upchnąć zwłoki. To się nazywało świąteczne myślenie.
- Eric?! - czy w moim głosie słychać już było panikę? Nie, zdecydowanie mi tego oszczędzono.
- Czego się drzesz?! - no tak, zapomniałem o komórce na miotły, przetwory i robactwo. Nigdy z niej nie korzystałem, prawdę mówiąc.
- Wołam cię i wołam, a ty nie odpowiadasz! - skarciłem go.
- Wyjmowałem prezenty, nie słyszałem!
I pomyśleć, że ja się o niego martwiłem! Wychodziłem niemal z siebie przejęty, a on... Musiałem odetchnąć.
- Nienawidzę Świąt! - podkreśliłem, jakby to podkreślenia wymagało. - Idę się utopić w wannie, nie przeszkadzać! - zły jak osa poczłapałem do łazienki, która wyglądała znośnie, jak zimowe królestwo. Mogłem się poświęcić i spędzić tam trochę więcej czasu, więc od razu zalałem dno pieniącymi się płynami i zdjąłem z siebie wszystko, co było do zdjęcia. Nagi, co nigdy mi nie przeszkadzało, udałem się jeszcze do swojego pokoju mijając po drodze Erica, który udawał, że wcale mnie nie dostrzega najwidoczniej obrażony moim brakiem pozytywnych komentarzy dotyczących dekorowania domu. A niech się obraża! Też byłem na niego wściekły! Porwałem kilka czystych rzeczy uznając, że muszę pozbyć się zapachu śnieżnego powietrza z tych, w których wychodziłem. Woda była już niemal gotowa zanim wróciłem. Nie bawiłem się w zamykanie drzwi, bo i po co, kiedy z ja i Eirc znaliśmy się aż zbyt dobrze?
- Nienawidzę Świąt! - powtórzyłem do siebie i zanurzyłem się w gorącej, pachnącej i pełnej piany wodzie. - To tylko kilka tygodni dziwactw i dwa najgorsze dni szaleństwa, Cornelu. Dasz radę, wytrzymasz i wrócisz do normalności. - okłamywałem samego siebie chcąc uspokoić pełne jadu serce. - Kur** jego mać! Jak ja nienawidzę tych Świąt!

1 komentarz:

  1. Cornelius musi się trochę przemęczyć przez te kilka tygodni ale Eric jakoś mu zrekompensuje tą męczarnie.

    OdpowiedzUsuń