niedziela, 15 marca 2015

Zapowiada się ciekawy rok

Tajemnica nieznajomego wyjaśniła się podczas ceremonii przydziału, kiedy to lotność mojego umysłu została zakwestionowana. Nieznajomy był starszym bratem Aarona, który należał do grupy Shevy. A skoro Sheva i jego przyjaciele byli na ostatnim roku, to starszy brat jednego z nich nie mógł być uczniem! Ten dziwaczny chłopak był nikim innym, jak przyszłym nauczycielem, który miał doszkolić zawód w naszej szkole. Nie chciałem wiedzieć, po co był mu chrząszcz, skoro miał tylko opanować nauczanie eliksirów. Nauczyciele nie trzymali w szkole pupili! Uczniowie – tak, ale nie nauczyciele.
Nowy miał na imię Noah i uśmiechał się jak głupek. Prawdę mówiąc, uśmiech w ogóle nie schodził mu z twarzy. Nie potrafiłem określić na ile było to dobre, a na ile mogło uchodzić za przesadę. Ogólnie dziewczyny i tak były nim zachwycone, a Zardi wzdychała chyba nawet bardziej niż do swojego kolesia z irokezem. Kiedy jednak wspomniała mimochodem, że chętnie widziałaby ich razem, nie mogłem powstrzymać opadającej głowy i przywaliłem czołem o stół. Przyjaciele spojrzeli wtedy na mnie dziwnie, ale widząc wesoły uśmiech Zardi uznali, że miałem ważny powód by tak się zachować.
- Jesteś szalona, wiesz o tym? - zapytałem podnosząc się.
- Oczywiście, że wiem, wilczku. - zaczęła mi słodzić i pogłaskała po głowie, jak dzieciaka lub jakiegoś małego, psotnego kociaka. Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że znowu „mamy się ku sobie”, w końcu kiedyś „byliśmy razem”, więc czemu by nie? Tylko przyjaciele wiedzieli, że nasze związki zawsze były fikcyjne, a poza przyjaźnią nie łączyło nas nic innego. No, może poza braterską miłością. Nawet nasze pocałunki były bardziej niewinne niż kiedy całowałem Shevę. Zardi była po prostu przedłużeniem ręki, kobiecą częścią mojej natury. Była mną w innym ciele. No, może trochę bardziej Jamesowatym mną.
- Gołąbeczki, zostawcie to na później. - mruknął Syriusz znad swojego pudełeczka z sokiem. - Teraz pierwszaki dostaną swój przydział, więc ten ostatni raz przyglądnijmy się temu wiekopomnemu wydarzeniu, które kształtuje los człowieka na całe życie.
- Gorzej ci, dziadku Blacku? - zapytałem unosząc brew.
- Hm, nie zaprzeczę. Trochę mnie krzyże bolą. Chyba niewygodnie dziś spałem.
- A może po prostu się starzejesz? - drażniłem się z nim. - Czy ja widzę pierwsze zmarszczki mimiczne?
- Ty mały, wredny...
- Remusie, czekoladkę? - Zardi wsunęła kawałek gorzkiej czekolady między moje wargi. Postanowiłem przejść na dietę, czyli zamiast objadać się słodką czekoladą mleczną, postawiłem na gorzką. Oczywiście jak na razie tylko ona o tym wiedziała, ponieważ był to jej pomysł poskromienia mojego czekoladowego głoda.
- Mmm... - zamruczałem i uśmiechnąłem się do Syriusza. - Też masz ochotę na czekoladkę?
- Bliźnięta się znalazły. - prychnął i zajął się sokiem.
Ceremonia przydziału była zazwyczaj długawa, więc nie trudno było się wycwanić i zaczynać ucztę wcześniej. Niestety opierała się na tym, co udało się nam przynieść ze sobą, toteż w moim przypadku była to czekolada, tylko przez przypadek gorzka, zaś Syri miał ze sobą soki. Zabawne, że słodzone napoje całkiem nieźle w niego wchodziły, ale łakoci nie ruszał. O wiele lepiej szło innym. Peter miał ze sobą cały przydział wszystkich przekąsek, jakie tylko mógł zmieścić pod swoją szatą, zaś James postawił na Papryczkowe Paluszki Babci Wiedźmy, które były najnowszym przysmakiem wszystkich nastolatków ze względu na sporą zawartość chilli. Miały tylko jedną wadę.
- Ależ to śmierdzi. - westchnął jeden z młodszych Gryfonów i spojrzał jakoś tak prosząco na Jamesa.
- Jednego? - zaproponował poczęstunek okularnik, a na twarzy chłopaka od razu pojawił się szeroki uśmiech.
- Nie odmówię. Dzięki. Uwielbiam je, ale cuchną.
- Cena smaku. - zgodził się J. i nagle kilka innych osób przyłączyło się do rozmowy na temat nowych smakołyków. Przerwała im dopiero McGonagall, która zmroziła wszystkich gadających wzrokiem, a następnie przeszła do najważniejszej części pierwszego dnia szkoły.
Patrzyłem na pierwszaków z pewnym żalem. Dla nich ta przygoda dopiero się rozpoczynała, dla nas miała się niebawem zakończyć. Ostatnia ceremonia przydziału w naszym życiu, ostatnie święta w szkole, ostatnie zajęcia, jakie będziemy mieć. Jasne, czekał nas cały rok „ostatnich”, ale już teraz czułem tę przytłaczającą samotność i dołujący smutek.
- Starzejemy się. - westchnąłem, a otaczający mnie siódmoklasiści przytaknęli. Nikt z nas nie chciał odchodzić, ale wszyscy musieliśmy skończyć Hogwart. Nie było innego wyjścia.
Nie jestem pewny, czy byliśmy już w połowie przydziału, kiedy których z Puchonów przerwał panującą chwilowo ciszę.
- A to co jest?! - ręka wystrzelona w stronę sklepienia wielkiej sali skupiła na sobie tak wiele uwagi, że mogłaby zostać uznana za jeden z cudów świata, jednakże bardziej przejmujące okazało się to, na co wskazywała. Ponieważ sklepienie było zaczarowane, oddawało to, co działo się w rzeczywistości na zewnątrz, a teraz nad nami unosił się wielki balon. Przypomniała mi się kobieta, która przyleciała szukać wuja, ale wątpiłem by zjawiła się aż tutaj tylko po to by zapytać mnie, co o nim wiem.
Z kosza rozwinął się sznur, który musnął podłogę Wielkiej Sali. To działo się naprawdę. Jakaś postać przeszła przez brzeg kosza i zaczęła zsuwać się po linie na dół.
I nagle między nami stanął stary czarodziej w wielkich goglach na oczach.
- Ach, tak. Zapomniałbym całkowicie. - dyrektor stanął przy mównicy – Oto wasz nowy nauczyciel astronomii. Profesor Mikolaj Pjeć nie mógł chwilowo z wami pracować, ale na pewno wróci do nas po nowym roku.
Tymczasem dziwny staruszek zdjął gogle przesuwając je na czoło i spojrzał po nas swoimi otoczonymi odciśniętym śladem oczyma.
- Spóźniłem się troszeczkę, ale na południu zatrzymały mnie silne wiatry. - powiedział człapiąc w stronę podium dla nauczycieli. - Nie przeszkadzajcie sobie! - machnął ręką na McGonagall prosząc w ten sposób by kontynuowała. Mimo wszystko i tak stał się atrakcją wieczoru, a uczniowie częściej niż na przydział, zerkali w jego stronę. Tak ekscentryczny nauczyciel musiał zwrócić na siebie naszą uwagę. Tym bardziej, że dyrektor wydawał się go nie tyle znać, co chyba był jego uczniem. Tak przynajmniej mogło się wydawać patrząc na to, w jaki sposób rozmawiał z nieznanym nam jeszcze z imienia starym czarodziejem. Mężczyzna był na pewno starszy od Dumbledora. Miał ciemne oczy otoczone siecią zmarszczek, nastroszone siwe włosy i zaplecioną w dwa warkocze brodę. Nosił się za to bardzo swobodnie. Chyba zapomniał o tym, że podwinął swoją nauczycielską szatę do pasa i pokazywał światu swoje skórzane, lekko opięte spodnie. To się dopiero nazywał psor z charakterem.
Po ceremonii to on zabrał głos w ramach zakończenia oficjalnej części uroczystości.
- Nazywam się Alexandre Pelu i jak zapowiedział dyrektor, będę was uczył astrologii. Bardzo się cieszę, że mogę pracować z uczniami, których uczą moi uczniowie sprzed lat. Jeśli będziecie grzeczni i zdolni, opowiem wam kilka anegdot o czasach szkolnych waszych profesorów. Pamiętam doskonale niemal wszystkich nauczycieli, którzy was uczą. Dyrektora, Minerwę McGonagall, Pomonę Sprout, a nawet profesora Flitwicka, że nie wspomnę o niezapomnianym Horacym Slughornie. O ile się nie mylę, profesor Wavele był ostatnim rocznikiem, który uczyłem. - Wavele przytaknął. - Jak więc widzicie, mam o kim opowiadać, a więc proszę się starać. Wybitni uczniowie mogą liczyć nawet na pikantne opowieści. - uśmiechnął się do nas, a McGonagall skarciła go magicznym szturchnięciem. Widać miała coś do ukrycia.
Musiałem przyznać, że polubiłem go. Był ciekawą osobowością w naszej szkole, jak wszyscy nauczyciele, chociaż on wydawał się wyjątkowo chętny do współpracy.
Gwizdnął przez palce i wtedy magiczne sklepienie ukazało wielkiego hipogryfa, który wczepił się pazurami w sznurki otaczające balon. Odciągnął go znad zamku i nagle niebo było tak spokojne jak zwykle. Gdyby nie to, że nowy nauczyciel był przed nami, mogłoby się wydawać, że był to jakiś dziwny, zbiorowy sen lub halucynacja.
- Ten rok będzie ciekawy. - stwierdził jeden z trzecioklasistów z mojego domu. - Myślicie, że Dumbledore nosił pończochy za młodu?
- Stary, skąd ten pomysł?! - jakiś z jego kolegów spojrzał na niego dziwnie.
- Widziałem jak ten cały Pelu dawał mu skórzany pas do pończoch. Nie widzieliście? Kiedy się tutaj pojawił i usiadł przy stole nauczycielskim. Widziałem jak wyciągnął pas do pończoch, bo przypadkiem się rozwinął. Hej, moja mama nosi, więc wiem jak to wygląda, jasne?!
- Mam nadzieję, że to zwidy.
- Zapomnij. Mam sokole oko.
Jak widać to naprawdę miał być wyjątkowy ostatni rok szkoły.

zardi

2 komentarze:

  1. Brakuje mi opisanych szczegółów, a tak to wszystko w porządku ;) życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. A mi tam niczego nie brakuje, jak zwykle super notka :3

    OdpowiedzUsuń