środa, 11 marca 2015

Zgubiłeś byka?

1 września
- Nie przelewa nam się, więc tata musiał w końcu zakręcić wodę, ale ja i mama byliśmy na to przygotowani. Wystarczyło, że strumień wody zniknął, a one rzuciły się w stronę naszego domu jak zombie na żywego człowieka! Musiałem poczekać aż zbliżą się na odległość strzału z pistoletu na wodę. Takich, których używają mugole, na pewno kiedyś widziałeś jak się nimi bawią. No, ale... Poczekałem i wystrzeliłem. Piękną strugą gęstej farby do malowania dachów. Kolor nie był zbyt twarzowy. Paskudna zieleń. Nawet nie potrafię jej określić! Ciemna, ale jaskrawa, wpadająca w niebieski... No, może nie do końca. Nigdy takiego odcienia nie widzieliście. Mój dziadek kupił ją kiedyś przypadkiem. Paskudztwo. W każdym razie, ostrzelałem je i wtedy dopiero było słychać ich prawdziwy krzyk. Wymalowane starannie twarze, modne ubrania, drogie buty, wszystko w paskudnej zieleni, od której człowiekowi robiło się niedobrze. Uciekały szybciej niż wujek przed tą w balonie! To był ogromny sukces, bo w przeciągu pięciu minut nie było już żadnej i wątpiłem żeby miały się jeszcze pojawić, ale rodzice woleli się zabezpieczyć przed mugolami na pewien czas. Wcześniej myślałem o zaklęciach ukrywających dom przed mugolami, ale szybko przyszedłem po rozum do głowy. To jest dobre, kiedy wszyscy w rodzinie są magiczni, ale kiedy jedno z rodziców to mugol... Musi pracować, mugole muszą wiedzieć gdzie mieszka, musi otrzymywać pocztę. To wcale nie takie proste, więc mama musiała zadowolić się zaklęciami niepozwalającymi wchodzić na nasz teren mugolom poza tatą i jego rodziną. To było trudne, ale mama nie od dziś jest czarownicą, więc dała sobie radę perfekcyjnie. I w sumie to by było na tyle. - odetchnąłem skończywszy swoją opowieść i ostatnim dniu wakacji. Przyjaciele chichotali, ale turkot kół pociągu zagłuszał ten odgłos taktownie.
- Oddałbym wiele za takie akcje u siebie! - stwierdził zadowolony James, który leżał na dwóch miejscach i drgał spazmatycznie przypominając umierającego karalucha. Już słyszę krzyk mojej siostry, która bałaby się, że ona też oberwie farbą. Mama wydzierałaby się, że to niestosowne zachowanie, a ojciec na pewno by mi przytaknął i dopingował.
- W twojej rodzinie nic nie jest pewne, J. Podejrzewam, że ciężko tam o cokolwiek pewnego. - Syriusz trzymał mnie za rękę, a jego palce bawiły się moimi w naturalnym geście, którego chyba nawet nie zauważał.
- Prawdę mówiąc zgodzę się z tobą. - okularnik pokiwał głową w zamyśleniu – Ale i nie zgodzę się, ponieważ ja jestem tą pewną stroną mojej rodziny i z łatwością można przewidzieć, co zrobię.
- Myślisz, że to powód do przechwałek? - zapytał ze szczerą naiwnością Peter. Sam był raczej przewidywalny i tylko raz na kilka miesięcy potrafił nas zaskoczyć, więc pewnie uznał, że można znaleźć w tym coś pozytywnego.
- Dobre pytanie. Nie mam pojęcia. - J. wzruszył ramionami i w końcu usiadł normalnie. - Ale teraz was panowie zostawię na chwilę i wpadnę dowiedzieć się, co u mojej lubej. Podzieliliśmy się najświeższymi ploteczkami, więc mogę wyruszać!
- W podróż w jedną stronę. - mruknął do mnie Syriusz, ale nawet nie starał się powiedzieć tego cicho, więc James obrzucił go karcącym spojrzeniem.
Z animuszem i ze zwyczajną, debilną chęcią popisania się, James otworzył drzwi przedziału i potknął się wpadając na szybę po przeciwnej stronie, an której rozpłaszczyła się jego twarz. Spod jego nóg dochodziło ciche „oj, oj, oj”, a wydawał je... chłopak. Bardzo interesujący chłopak. Szczupły, może nawet chudy, w niebanalnie obcisłych czarnych, postrzępionych jeansach i równie wysłużonym podkoszulku, chociaż miałem wrażenie, że był to zamierzony efekt. Kruczoczarny nastroszony irokez, wygolone boki, dłuższe baczki, kocio zielone oczy... Nie widziałem kogoś takiego w naszej szkole. Nawet chłopak, którego miała na oku Zardi nie wyglądał tak jak ten tutaj. A może to krewni?
- Bonjour, mes amis. - rzucił z szerokim uśmiechem rozmasowując bok. - Posiedźcie grzecznie na tyłeczkach, bo gdzieś tutaj j'ai perdu mojego coléoptère. - wtrącał po francusku, więc niewiele rozumiałem. Domyśliłem się jednak, że coś zgubił. Z jakiegoś powodu wydawał mi się dziwnie znajomy.
- Co zgubiłeś? - Syriusz podniósł się, ale nie ruszył z miejsca widząc, że chłopak planuje go upomnieć. Musiałem przyznać, że ci dwaj wyglądali razem aż bezwstydnie bosko.
- O właśnie! Zgubiłem! - rzucił zadowolony jakby odkrył nieznany ląd. - Zgubiłem... - zawahał się. - Duże, tłuste, z rogami! - wskazał na mnie palcem i powiódł nim w stronę Petera. Chyba nie przeszkadzało mu, że siedzi na czworakach pod Jamesowym mostem, jako że okularnik nie wiedział, czy ma się ruszyć, czy nadal tkwić na szybie.
- Zgubiłeś byka? - Peter wyglądał na zszokowanego i wcale się nie dziwiłem, ponieważ opis rzeczywiście pasował do byka.
- Non, non, non! - zaprzeczył żywo chłopak. - Mały! Mały, ale duży jak na małego. Rob... robo... robot... - skrzywił się – Robak! Duży, gruby robak z rogami.
- Co, kur...a?! - niemal przeklął James i odskoczył gwałtownie w tył otrzepując się jakby miał coś na plecach.
- On nie gryzie! - nieznajomy chłopak chyba spanikował.
- Wierzę ci jak jasna cholera! - warknął J. i otrzepywał się dalej, ale nic z niego nie spadało. Miałem dziwne wrażenie, że zaraz coś chrupnie mu pod nogami i będziemy doskonale wiedzieć, co stało się z robakiem nieznajomego.
- Fais attention! - krzyknął nagle Irokez i rzucił się niemal pod nogi Jamesa. Czekałem na odgłos upadku, ale na szczęście nie nastąpił. Okazało się, że chłopak w ostatniej chwili złapał Jamesa zanim ten potknął się i poleciał na półeczkę przy oknie. - Uff! - odetchnął i usiadł ciężko na ziemi. I wtedy to usłyszałem. Głośne „krach” pod zgrabnym, chociaż chudym tyłkiem. Nieznajomy pobladł i zerwał się z miejsca. - Non, non, non! Samson! - jęczał nad rozgniecionym robakiem. Miał przy tym tak płaczliwy głos, że aż zrobiło mi się go żal.
- Yyy, duże, grube i z rogami? - Peter odezwał się płaczliwie wskazując coś na zewnątrz. Syriusz spojrzał w tamtym kierunku i kopnął nieznajomego w plecy, a kiedy ten spojrzał na niego niezadowolony, Syri wskazał palcem na szybę, w miejscu, gdzie jakiś czas temu tkwiła twarz Jamesa.
- Samson! - krzyknął chłopak i podbiegł do szyby zdejmując z niej dużego chrząszcza. Chyba nawet go wycałował, ale wolałem oszukiwać się i wierzyć, że tylko szeptał do swoich dłoni czułe słówka. To było mniej szurnięte.
- Właśnie! - zerwałem się z miejsca i podbiegłem do niego szarpiąc lekko za ramię. - Andrew Sheva! Mówi ci to coś?! Andrew Sheva! - chłopak przypominał mi Aarona, o którym pisał nam kiedyś przyjaciel. Najwyraźniej ktoś z Francji wpadł do nas na wymianę, więc może...
- Mmmm... - zamyślił się tamten. - Sheva... A, tak! Przyjaciel mojego brata. Tak, tak, znam! - uśmiechnął się szeroko. - Jesteście jego przyjaciółmi?
- Tak! - byłem naprawdę szczęśliwy i pewnie rzuciłbym się nieznajomemu w ramiona żeby go wyściskać z tej radości, gdyby na moim ramieniu nie wylądowała ręka Syriusza. Mój chłopak ostudził mój zapach i teraz poczułem się co najmniej dziwnie. Sam jeden, średniego wzrostu, między dwojgiem naprawdę przystojnych i wysokich nastolatków.
- Miło było, ale teraz może idź schować swojego robala? Zanim znowu ucieknie. - uśmiechał się przymilnie, co było jawnym ostrzeżeniem przed zbliżaniem się do naszego przedziału. Francuz nie robił sobie jednak z tego nic, albo zwyczajnie nie pojął aluzji wypowiedzianej po angielsku.
- Tak, ucieknie. - przyznał kiwając głową – Zaraz wracam! - oznajmił i umknął ze swoim chrząszczem.
- Byłeś niemiły. - zauważyłem, kiedy James wypadł z wagonu pędząc do Evans, o której przed chwilą zapomniał.
- Byłem wystarczająco miły dla kogoś kogo nie znam. Poza tym, nie potrzebuję konkurencji. Nie oszukujmy się, Remusie. Masz dziwną słabość i przyciągasz osoby szczególne. Ja, Sheva, Cornelius, Zardi, a teraz jeszcze ten koleś.
Chciałem mu powiedzieć, że przesadza, ale zastanowiłem się nad tym, co powiedział. Musiałem mu chyba przyznać rację. Ciągle wpadałem na ludzie bardzo charakterystycznych, którzy całym swoim jestestwem wyznawali wyższość mocnej muzyki nad inną, łagodniejszą. Nic na to nie mogłem poradzić! Słyszałem kiedyś o dziewczynie, która miała pecha ciągle trafiać na psychicznie niestabilnych chłopaków. Takie rzeczy zwyczajnie się zdarzały!
- Może w takim razie szybko zmienimy przedział? - zaproponował widząc po mojej minie, że wygrał.
- Już jesteeeeem! - rzucił entuzjastycznie chłopak, który pojawił się w drzwiach i przytachał ze sobą swój kufer.
- Albo i nie... - mruknął Syri i chyba jednak zaczynał się poddawać.

Girly-Annabeth-and-Punk-Percy-the-heroes-of-olympus-34980528-1280-1692

1 komentarz: