niedziela, 26 kwietnia 2015

Kartka z pamiętnika CCLXII - Eric Lair

Ileż można czekać z obiadem na jednego głupka, który spóźniał się już pół godziny? Gdybym wiedział, że będę musiał czekać na niego z posiłkiem, nie zapraszałbym go do siebie wcale. Ten człowiek tak wiele razy zmieniał już pracę, że sam się pogubiłem i nie pamiętałem czym Cornelius zajmuje się aktualnie. Prawdę mówiąc, liczyło się tylko to, że było nam razem stosunkowo dobrze, więc nie wpychałem nosa tam, gdzie go nie chciano.
- Będzie jadł zimne! - prychnąłem poirytowany, kiedy czekanie się przeciągało i zasiadłem do stołu. Nie wysilałem się z obiadem, więc nie nazwałbym go wykwintnym, ale przynajmniej dobrze smakował i pozwalał się najeść do syta. Cor nie wiedział, co właśnie stracił! Może nawet zjem jego porcje, skoro ośmiela się nie przychodzić na czas.
Pierwsze, drugie, deser... Zaczynałem się już nudzić.
- W końcu! - westchnąłem słysząc dzwonek do drzwi. Otworzyłem z miną karcącej dziecko matki, ale na schodach nie było Cornela. - Hę? - wyrwało mi się.
- Pan Eric Lair? - zapytał postawny czarodziej w średnim wieku. Byłem tak zaskoczony, że zacząłem w myślach wyliczać wszystkie swoje grzeszki zastanawiając się, za co trafię do Azkabanu jeśli Cor na mnie doniósł. Nie doszukałem się niczego, ale pamięć bywa przewrotna.
- Tak, a o co chodzi? - odpowiedziałem po dłuższej chwili.
- Czy mówi panu coś nazwisko Lowitt? Cornelius Reuel Lowitt?
- Tak, ale... Czy coś się stało? - teraz z kolei zacząłem się denerwować, a serce biło mi szybciej.
- Cornelius Lowitt wskazał pana jako osobę, którą należy poinformować w razie gdyby coś mu się stało... - serce stanęło mi w miejscu i odbijając się od miednicy podskoczyło aż do gardła. - Przykro mi o tym mówić, ale w chwili obecnej przebywa w szpitalu i...
Porwałem z wieszaka kurtkę oraz klucze, założyłem pospiesznie buty i byłem gotowy.
- Proszę mnie do niego zaprowadzić lub chociaż powiedzieć, gdzie dokładnie mam go szukać! - tylko tego mi brakowało! Kiedy go dorwę to własnoręcznie zabiję!
- Zaprowadzę pana i tak muszę tam wrócić. - zgodził się mężczyzna i otworzył przede mną drzwi czarnego, luksusowego samochodu. Wsiadłem nie pytając o nic i nawet przez głowę mi nie przeszło żeby zwątpić w słowa tego czarodzieja. Był wysoko postawiony w Ministerstwie, więc nie miałem zamiaru kwestionować tego, czego się od niego dowiedziałem.
Moje dłonie były spocone, chociaż na zewnątrz było chłodno, moje kolana drżały jakbym przemarzł, ale z kolei wcale nie było mi zimno. Serce boleśnie tłukło się w piersi, a zjedzony niedawno obiad zaczął nieprzyjemnie ciążyć. Nie byłem przygotowany na taką sytuację i wcale nie podobało mi się to, co teraz czułem. Nogi z waty, ręce na sprężynach, właśnie zacząłem odczuwać ból głowy.
W Świętym Mungu nadal pozwalałem by mężczyzna prowadził mnie korytarzami i w końcu wszedł do jednej z sal, gdzie ku mojemu zdziwieniu zastałem samego Ministra Magii oraz leżącego na łóżku, bladego jak ściana Cornela.
- Co się stało? - zapytałem bezpośrednio Ministra, ponieważ miał na twarzy wypisane wielkimi literami „WINNY”.
- Pan Eric Lair? - dopytał Minister. Widać wszyscy już znali moje dane osobowe.
- Proszę mi powiedzieć, o co chodzi, później przyjdzie czas na uprzejmości. - powiedziałem ostro.
- Mieliśmy w Ministerstwie drobny wypadek... - mina winowajcy stała się jeszcze wyraźniejsza.
- Eric? - Cor obudził się, więc spojrzałem na niego szybko, ignorując Ministra. Mój kochanek był słaby, więc zaledwie przewrócił się na bok i wtedy dopiero dostrzegłem, co się stało. Cornel nie miał ręki. Przy barku sterczał tylko dwudziestocentymetrowy kikut.
- Drobny wypadek?! - oprzytomniałem po chwili i zwróciłem się do tęgiego, niskiego mężczyzny, który na głowie miał tylko garstkę włosów. - Drobne wypadki nie urywają rąk!
Minister chciał coś powiedzieć, ale tylko otworzył i zamknął usta nabierając powietrza. Wyraźnie nie wiedział, co powinien powiedzieć.
- Nie została urwana tylko zwęglona. - przerwał mi słabym głosem Cor, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. - To różnica. - mi wcale nie było do śmiechu i nie uważałem tego za zabawne.
- Ja jak sobie to teraz wyobrażasz?! - syknąłem na niego, więc uśmiech spełzł mu z bladej twarzy. - Jak to w ogóle możliwe?! W Ministerstwie Magii czarodziej traci całą rękę?! - byłem wściekły i przerażony. Nie lubiłem, kiedy komukolwiek z moich znajomych działa się krzywda, a co dopiero gdy w grę wchodził mężczyzna, z którym sypiałem od czasów szkoły. Był dla mnie jak rodzina! Może nawet był kimś więcej. Zwyczajnie nie potrafiłem teraz zebrać myśli. Uciekały ode mnie w popłochu, a ciało wydawało mi się niemal nieważkie.
- Jak już mówiłem, to był wypadek...
- Pracowałem w terenie. - znowu wciął się w konwersacje Cornelius. - To niczyja wina. No, może moja. Mogłem bardziej uważać...
- Gdybyś nie był taki blady i zmęczony dostałbyś teraz ode mnie w łeb. - skomentowałem. - Ledwo patrzysz na oczy, więc prześpij się. Wrócę do ciebie później. - wyprosiłem Ministra i jego przybocznego, z którym tutaj dotarłem. Rozmówiłem się z nimi i padło wiele nieprzyjemnych słów, chociaż wątpię czy wzięli sobie to do serca. Tacy ludzie nie wiedzą jak uczyć się na błędach.
Dalej obskoczyłem lekarza zajmującego się Cornelem. Ulżyło mi, kiedy dowiedziałem się, że nic mu już nie zagraża, chociaż nie prędko opuści mury Świętego Munga. Jego życie było zagrożone, ale żar, który zwęglił mu rękę nie rozszedł się wyżej, co uratowało mu skórę. Nie powiedziano mi tego wprost, ale miałem wrażenie, że mój nierozsądny kochanek spotkał się twarzą w twarz ze smokiem i to jego ogień był w stanie zamienić ciało oraz kości w popiół. Przerażało mnie to, więc postanowiłem samemu zadbać o protezę dla Corneliusa. Za dobrze wiedziałem, że sam postanowiłby zamienić się w jakiegoś dziwacznego Kapitana Hucka, a to było bardziej niż wykluczone.
Przed powrotem do domu zajrzałem jeszcze do kochanka, który spał wymęczony wydarzeniami, które na pewno nim wstrząsnęły, chociaż nie chciał się do tego przyznać. Postanowiłem przynieść mu obiad do szpitala, by zjadł coś sensownego i domowego. Miałem w nosie, że zachowam się jak nadopiekuńcza matka lub żona. Czegoś takiego nie mogłem zignorować i chociaż miałem pewność, co do znakomitej opieki sprawowanej nad Corem, jego bezpieczeństwa oraz kilku lub kilkunastu innych spraw, to nadal denerwowałem się i byłem załamany. Mój kochanek mógł nawet stracić życie! To, że był teraz lżejszy o rękę było tego najlepszym dowodem.
Miałem łzy w oczach, kiedy o tym myślałem, ale nie płakałem. Powstrzymywałem się, ponieważ nawet jedna łza mogłaby wywołać powódź. Musiałem więc zająć się czymś jak najszybciej i podgrzewanie posiłku po powrocie do domu było najlepszym rozwiązaniem. Wszystko zapakowałem do plastikowych pojemników, zrobiłem dla Corneliusa cały termos herbaty z sokiem, a nawet zapakowałem mu caluteńki deser. Utuczę go zanim opuści szpital, ale kogo to teraz obchodziło? Musiał odzyskać siły i nauczyć się żyć bez prawej ręki! Był praworęczny, co tylko pogarszało sytuację. Nie chciałem o tym myśleć, przynajmniej jeszcze nie teraz, więc działałem możliwie najszybciej by nie dopuścić do głosu swojej świadomości.
Obładowany wsiadłem do Błędnego Rycerza i w mgnieniu oka byłem znów na miejscu – w szpitalu Świętego Munga, który od teraz miał być moim drugim domem. Na pewno nie mogłem dopuścić do tego by mój seksowny, chociaż jednoręki, kochanek miał podrywać wszystkie te pielęgniarki, a i one będą chętnie, bo nie często trafia im się taki mężczyzna do opieki. O, nie ze mną te numery! Na chwilę obecną Cor wymagał mycia, ubierania, nawet karmienia, a więc chciałem być tam zawsze na zawołanie. W końcu nawet magii nie będzie w stanie używać przez dłuższy czas, jako że lewą ręką tylko narobiłby kłopotów sobie i innym. Źle rzucone zaklęcie może być przerażające w skutkach.
Siadając na krześle obok jego łóżka i patrząc jak śpi, uświadomiłem sobie, że Cor był dla mnie wszystkim. Moja rodzina była bardzo liczna, ale taki upierdliwy, nieznośny i seksowny facet był tylko jeden na tym świecie. I pomyśleć, że mogłem go stracić... Znowu zbierało mi się na płacz i znowu musiałem go powstrzymywać. Od teraz byliśmy skazani na siebie. Rudzielec musiał zamieszkać ze mną, ponieważ zazdrosny niemal chorobliwie nie pozwoliłbym mu na znalezienie sobie jakiejś opiekunki czy nawet pomocy domowej. O, nie. Zbyt dobrze wiedziałem czym by się to skończyło. Jakaś kwoka rzuciłaby się na mojego bezbronnego kogucika, który nie mógłby się nawet obronić. Wprawdzie zadbałem by mu nie stanął na nikogo poza mną, ale już sama myśl o jakiejś babie, która mogłaby go dotykać, całować, podziwiać, była okropna i nie do zniesienia.
- Mmm, znowu tu jesteś? - Cor doszedł do siebie, kiedy nie mogąc się powstrzymać dotknąłem jego ręki.
- Czyżby ci to przeszkadzało? - uniosłem brew.
- Nie, ani trochę. - uśmiechnął się nadal słabo.
- Przyniosłem ci coś dobrego. Czekaj, pomogę ci usiąść. - i zabrałem się do opieki nad moim chorym, kalekim chłopakiem.

1 komentarz:

  1. Biedny Cornelius dobrze że Eric się nim zajmie. Kobieto wiesz jak mnie nastraszyłaś tym wypadkiem?!

    OdpowiedzUsuń