niedziela, 3 maja 2015

Kartka z pamiętnika CCLXIII - Syriusz Black

Jako jedyny miałem szansę by dotrzeć do Jamesa przed dyrektorem i jego ekipą poszukiwawczą. Nie wiedziałem tylko, czy mi się uda, ale i tak niewiele miałem do stracenia. Zawsze mogłem udawać zabłąkanego psa, chociaż nie uśmiechało mi się takie zadanie. Zdecydowanie lepiej czułem się w roli bohatera. Umówiłem się z Remusem niedaleko jednego z tajnych przejść prowadzących bezpośrednio z błoni do zamku i kazałem mu czekać do skutku. W końcu zawsze mogło się okazać, że zamiast Jamesa to ja będę potrzebował pomocy. Zakazany Las był przecież pełen masochistycznych i sadystycznych przyjemności.
Przemieniłem się dopiero pod samym przejściem, kiedy Remus dał mi znak, że nikogo nie spotkamy w pobliżu. Moje zadanie bojowe uznałem za rozpoczęte.
Powietrze pachniało słodko, słońcem, jeszcze świeżą trawą, nielicznymi kwiatami i ciepłym wiatrem. Jesień zapowiadała się naprawdę wspaniale i miałem nadzieję, że tak zostanie. Moje zmysły były wyczulone, ciało rwało się do biegu. Ten jeden raz nie miałem zamiaru mu przeszkadzać, więc ile sił w łapach pognałem w stronę Zakazanego Lasu. Usiłowałem trzymać się z boku, tak by nikt nie dostrzegł mnie z okien, ale wątpiłem by było to możliwe. Po prostu nie potrafiłem znikać, a właśnie to byłoby mi teraz potrzebne. Wprawdzie mogłem użyć peleryny niewidki Jamesa, ale wątpiłem by starczyło mi czasu na wszystko, co zaplanowałem. Moje psie łapy niosły nie o niebo szybciej niż uczyniłyby to ludzkie nogi.
Zamknąłem oczy wyszukując zapachu Jamesa wśród leśnej ściółki, ale nie było to wcale łatwe. Nie wiem w jaki sposób Remus chciał to opanować i już zaczął rozpoznawać nas po zapachu, ale ja się do tego nie nadawałem. Animag to nie to samo co wilkołak, nie ważne ile bym się nie starał. Musiałem się więc poddać i pozwolić by sytuacja wyglądała tak, a nie inaczej. Byłem zmuszony szukać przyjaciela po omacku. Podejrzewałem w sumie, że coś się zmieni, jeśli trafię bezpośrednio na jego ślad, więc postanowiłem zacząć przeczesywanie Zakazanego Lasu od obrzeży. W jednym z tych miejsc J. wbiegł między drzewa. Nie pamiętałem do końca, w którym, ale gdzieś tutaj musiał zostawić swój ślad.
Serce podskoczyło mi do gardła, kiedy usłyszałem głosy dobiegające z błoni. A więc nauczyciele już byli w drodze, już na tropie. Z jakiegoś powodu wyobraziłem sobie jak idą z pochodniami i widłami na Zakazany Las by wyrwać mu zaginione dziecko. Stanowczo zbyt dużo czasu spędzałem z czytającym Remusem!
„Myśl, Black! Myśl! Gdzie może być James?” wywieranie na sobie podobnej presji nie miało sensu. On mógł być wszędzie, a nauczyciele na pewno znali zaklęcie umożliwiające im znalezienie Pottera.
I nagle wpadłem na wspaniały pomysł! Mogłem przecież zakraść się do nich i podsłuchać, którego zaklęcia namierzającego używają, a później... Głupi! Byłem psem! Nie mogłem rzucać zaklęć! Ha! Nie miałem nawet przy sobie różdżki.
Tak, to był naprawdę genialny pomysł. Gratulacje, Black. Mistrz z ciebie jakich mało. Skończony matoł! Jak można zapomnieć o czymś takim jak brak różdżki i zwierzęca forma?!
„Może lepsze to niż sikać na drzewa...” pocieszałem samego siebie i zrezygnowany niuchałem dalej. Jeśli zaraz nie znajdę przyjaciela to może mieć niezłe problemy i przypadkowo wsypie nas wszystkich.
Szlag, szlag, szlag! Musiałem zacząć myśleć! Remus potrafiłby na coś wpaść! Ja byłem zwyczajnie beznadziejny.
Wziąłem głęboki, psi oddech i zacząłem zastanawiać się nad opcjami, jakie miałem. Jeśli James sądził, że pszczoły i koty nadal siedzą mu na ogonie, to uciekł głęboko w Las, ale jeśli szybko je zgubił to powinien być gdzieś pod ręką. Pytanie, co zrobił.
W końcu poczułem jakiś znajomych zapach, ale nie byłem pewny do kogo należał. Mój psi umysł mógł zawodzić. Mimo wszystko rzuciłem się w pogoń za zapachem. Przebiegłem sam nie wiem jaki kawałek, kiedy dostałem w głowę szyszkami. Nie spodziewałem się tutaj małp, więc z pewną obawą spojrzałem do góry. Cokolwiek zrzuciło to morze szyszek, musiało być wielkie. Nie dostrzegłem jednak nic. Odsunąłem się, zmieniłem pozycję i wysiliłem wzrok. Moja psia szczęka opadła na dół i czułem się jak dureń, ale to co widziałem było jeszcze durniejsze.
Jeleń siedzący na choince. Merlinie kochany! Widziałem jelenia na choince! Racicami obejmował pień i wielkim tyłkiem spoczywał na gałęzi.
Czy ja przez przypadek połknąłem grzybka? A może wlazłem w jakąś trującą purchawę? Plunęła mi w oczy trująca żaba? Nie piłem, jestem pewny, że nic nie piłem ostatnimi czasy! Więc jakim cudem widziałem jelenia na choince?
Zaszczekałem i odskoczyłem, kiedy jeleń zrzucił na ziemię całą masę szyszek. Poruszył rogami i omal nie spadł z drzewa. Przemienił się w człowieka i teraz patrzyłem na siedzącego na drzewie Pottera. Ja również przybrałem pospiesznie ludzką postać.
- Dyrektor i nauczyciele już cię szukają! - krzyknąłem w miarę cicho w stronę chłopaka. - Siedź tam i czekaj. Nie przemieniaj się! - i znowu byłem psem. Ukryłem się w krzakach by poczekać na szukających. Musiałem mieć pewność, że chłopak zostanie znaleziony.
Remusie Lupinie i wszyscy Huncwoci, jeleń na drzewie. Tego się nie spodziewałem i teraz, kiedy napięcie i pierwszy szok opadł, miałem ochotę śmiać się i szczekać z rozbawienia. Zwabiłbym tym niestety nie tylko ludzi, ale i mniej przyjemne stwory, więc wolałem się powstrzymywać, chociaż nie przychodziło mi to z łatwością. Żałowałem, że chłopcy tego nie widzieli, że więcej i ja tego nie zobaczę. Coś takie zdarza się raz w życiu i tylko nieliczni mogą tego doświadczyć. Wielkie, brązowe cielsko, okręcone jakimś sposobem wokół drzewa racice, rogi plączące się między gałęziami... Nie łatwo zapomnieć coś podobnego, ale i nie najłatwiej to zapamiętać.
Czerwony punkcik wyleciał spomiędzy drzew, a za nim wypadło kilka osób, między innymi dyrektor, McGonagall i Namida. Punkt zaczął unosić się do góry, prosto do miejsca, w którym siedział Potter. Znaleźli go! Postanowiłem jednak czekać dalej i wyjść Lasu ich śladem. Gdybym się zgubił, o czym wcześniej nie pomyślałem, miałbym nie lada problem.
Ratowanie Jamesa Pottera odbyło się bez zakłóceń i wręcz we wspaniałym stylu. Czekałem grzecznie, a później śledziłem nauczycieli, którzy pilnowali by nic ich nie zaatakowało, a już na pewno by nie były to koty i pszczoły. Na szczęście wszystkie nasłane na Pottera żyjątka musiały zostać odwołane lub skołowane jego przemianą. Na ile jednak pamiętały o rozkazie ataku... Nie potrafiłem tego nawet odgadnąć.
Kiedy James ze swoją obstawą wyszedł na błonia, ja okrężną, ale i bezpieczniejszą drogą pognałem do zamku by zrelacjonować przyjaciołom moją wyprawę oraz by udawać, że nigdzie się nie ruszałem z tego miejsca.
Zaszczekałem cicho, kiedy byłem w przejściu. Odpowiedziało mi nawoływanie Remusa, który dał tym samym znak, że mogę bezpiecznie opuścić korytarz. Nie czekałem więc na kolejne zaproszenie. Wyskoczyłem pospiesznie i jako człowiek stanąłem obok Lupina i Petera, wyglądając przez okno. Patrzyłem, jak nauczyciele walczą z kotami petryfikując je i odganiają pszczoły usiłując je z kolei pozamykać w jakiejś niewidzialnej klatce, szkatułce, czy co tam czarowali. Slughorn potknął się o kota, wylądował na Jamesie, co na pewno było bolesne. McGonagall składała chłopaka do kupy, chociaż nie wiem jakim cudem przeżył takie zmiażdżenie.
- Otoczyli go zaklęciem ochronnym, które nie pozwala kotom i pszczołom zbliżyć się za bardzo. - wyjaśnił Remus, co świadczyło o tym, że przypadkiem zacząłem mówić głośno to, co przecież jeszcze chwilę temu tylko myślałem.
- Myślicie, że możemy im jakoś pomóc? - Petera najwyraźniej wzięło na bohaterskie czyny i doskonale wiedziałem, że chciał w ten sposób przypodobać się Narcyzie. Uważał, że zakocha się w nim jeśli zostanie publicznie odznaczony lub chociaż pochwalony za odwagę. Biedny, głupiutki Pet. Nie potrafił pojąć, że moja kuzynka świata poza Lucjuszem nie widziała, ale sam miałem w tym swój udział, ponieważ nie chciałem niszczyć marzeń przyjaciela i nigdy nie powiedziałem mu szczerze, że nie będzie miał u niej szans nawet jeśli zostanie jedynym mężczyzną na świecie.
Zmarszczyłem brwi i przykleiłem się do okna. Z góry sypały się okruchy, więc otworzyłem je pospiesznie i nałapałem ich trochę na dłoń. Peter zgodził się je zbadać, więc szybko dowiedzieliśmy się, że nad nami ktoś urządził sobie niezłe przedstawienie przy słonych przekąskach. Remus poniuchał, ale poza jedzeniem nie zdołał więcej nic wyłapać.
- To może być agresor. - rzuciłem do chłopaków, który zgodzili się ze mną natychmiastowo. Bezustanny atak zwierząt, okruchy i przedstawienie pod tytułem „James Potter, krwiożercze koty i wściekłe pszczoły”? Wszystko wskazywało na jedną tylko osobę. Skrytobójcę.
Rozumiałem się z Remusem bez słów. Rzuciliśmy się w stronę schodów by dopaść winnego wszystkich tych zajść na gorącym uczynku. Nagle byliśmy całkowicie pewni, że on tam jest, zaraz nad naszymi głowami, i chce usilnie zaszkodzić naszemu przyjacielowi. Musieliśmy działać szybko, a wszystko to w obronie okularnika.

bk_mg1

2 komentarze:

  1. Czemu notka nie pojawiła się w środe? Jeleń na drzewie aż chciałabym to zobaczyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam wizytę u lekarza w Krakowie, więc wysiedziałam się sporo i wróciłam do domu padnięta. Po prostu nie miałam sił i nie informowałam nawet o tym. Moja wina, przyznaję.

    OdpowiedzUsuń