czwartek, 7 maja 2015

Kartka z pamiętnika CCLXIV - Gabriel Ricardo

Z opóźnieniem, ale zwyczajnie wczoraj wypadło mi z głowy, że nie dodałam jeszcze notki!

Otworzyłem drzwi mieszkania i zamknąłem je momentalnie. Wziąłem głęboki oddech – jeden, drugi, trzeci. Pomyślałem o czymś miłym – Michaelu powieszonym za jaja nad drzwiami wejściowymi jako przestroga dla tych, którzy chcieliby mnie zdenerwować. Otworzyłem drzwi mieszkania po raz drugi w ciągu ostatniej minuty i moim oczom ukazało się to samo, co poprzednim razem. Zwierzyniec! Chociaż nie, lepszym określeniem byłby DZIECINIEC! Wnętrze mojego domu było po brzegi wypełnione dziećmi i żadne nie było moje!
Zastanawiałem się czy nie powinienem przypadkiem kolejny raz zamknąć drzwi i ponownie je otworzyć w nadziei, że dzieciarnia zniknie, ale miałem co do tego pewne wątpliwości. Wszedłem więc do środka i powoli przecisnąłem się między namiętnie malującymi po ścianach dziećmi, samochodzikami i misiami porozrzucanymi bez ładu i składu po ziemi.
Jedno, drugie, trzecie, siódme, chyba naliczyłem też dziesiąte dziecko. Jedno wielkie i przeklęte domowe przedszkole!
Między chłopcem rysującym na podłodze pentagram i jego przebraną za złą czarownicę koleżanką przecisnąłem się do kuchni, gdzie znalazłem mojego marnotrawnego kochanka, który właśnie przewijał jakiegoś niemowlaka na kuchennym stole.
- Rozumiem, że ten zabakteriony mebel pójdzie na śmietnik, kiedy dowiem się, co jest tutaj grane? - powiedziałem poważnie podpierając się pod boki, mierząc Michaela wściekłym spojrzeniem i tworząc nowe słowa.
- Rica... Już wróciłeś? - mina Michaela była miną winowajcy. Już samo to było dla mnie sygnałem ostrzegawczym. On coś wykombinował i wcale mi się to nie spodoba. Zacząłem więc tupać wyczekująco. - Wyjaśnię ci wszystko! - i zaczęło się. - Te dzieci... Te wszystkie dzieci – poprawił się – są pod moją opieką, bo... no, boooo... uznałem, że chcę spróbować bycia niańką. Wiesz, po tym jak zajmowałem się dzieckiem mojej kuzynki, uznałem za stosowne sprawdzić na ile się do tego nadaję.
- Śmiesz sobie żartować! - powiedziałem z przesadną powagą i angielską flegmą. - Mam w domu gromadę dzieciaków, które właśnie rujnują nasze miłosne gniazdko, a ty mi mówisz, że otwierasz przedszkole? W mieszkaniu z dwoma małymi pokoikami, kuchnią łazienką i salonem?! Człowieku!
- Ale ja czuję, że to moje powołani!
- Powołanie?! - wskazałem na dzieciaka, który właśnie cichcem zabrał ze stołu brudną pieluchę i zadowolony zaczął wdeptywać kupę niemowlaka w podłogę. - Mam nadzieję, że sprzątanie także nim jest, ponieważ ja nie ruszę palcem! Mało tego! Zabiorą swoje rzeczy i przeniosę się do rodziców! Ach, i zapomniałbym. Jeśli w moim pokoju zobaczę chociaż cień dziecka, to będzie koniec! Koniec z nami, Michaelu. Żebyś wiedział, ostrzegam. Do tego czasu żegnam i widzimy się, kiedy zmądrzejesz.
- Rica, proszę! Za dwie godziny rodzice ich odbiorą... Nie, czekaj. Za trzy. Ale to i tak niedługo!
- Wracam do domu po pracy. Chcę zjeść i odpocząć. A co zastaję? - mówiłem krótkimi, zrozumiałymi zdaniami. - Dzieci. Dużo dzieci. Ja nie lubię dzieci! Mam chłopaka, który nigdy nie urodzi! Sam też nie urodzę i czuję się z tym doskonale! Chcesz mi powiedzieć w ten sposób, że ty jednak wolisz mieć małe Michaelki? Chcesz mieć dzieciarnię? - nie miałem litości, ale on też jej nie miał. Nie pytał czy zgodzę się na podobnie debilny pomysł, a powinien skoro razem mieszkamy. W takiej sytuacji nie miałem najmniejszego zamiaru być pobłażliwym.
Jakieś dziecko płakało bo nie zdążyło do łazienki i nasikało na mój cenny dywan, który dostałem w prezencie od... sam nie pamiętam od kogo, ale bardzo go lubiłem. Inne ryło w meblach jakiegoś okropnego kwiatka kawałkiem rozbitego wazonu, który z kolei otrzymaliśmy od babci Michaela.
Jakże ja się cieszyłem, że moje plemniki zawsze trafiały w próżnię!
- Ty, dzieciak! Dotknij te drzwi, a nie ręczę za siebie! - warknąłem na chłopca, który przymierzał się z flamastrem do moich drzwi. - Jeśli ty albo inny dzieciak zrobi cokolwiek z tymi drzwiami, będziecie mieć ze mną do czynienia! I nawet mamusia nie pomoże, rozumiemy się?! Będzie ją błagał żeby czekoladę ci rozpuściła, bo sam będziesz bezradny! - niestety wątpiłem by zrozumiał.
Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i upewniłem się, że nie będę musiał wracać w to miejsce przez dłuższy czas. Drzwi chętnie bym zatarasował, ale to nie miało większego sensu, więc tylko je zamknąłem na klucz, który zabrałem ze sobą. Dzieci potrafiły się przecież obchodzić z czymś takim, więc lepiej nie dawać im broni do ręki.
Co w ogóle temu idiocie strzeliło do głowy?! Obudził się w nim instynkt macierzyński? Skończony matoł. Nie mógł mnie nawet gonić, bo zostawienie małolatów samych równałoby się z wielką opiekuńczą porażką. Był beznadziejny. Michael Nedved był esencją beznadziejności.
Wychodząc zajrzałem jeszcze do kuchni, w której mój jeszcze-przez-jakiś-czas chłopak pomagał jakiemuś dzieciakowi wysiąkać nos. Nie wiem jak ktoś mógł uznać to za słodkie. Obrzydlistwo!
- Zamknąłem swój pokój. - odezwałem się, a mój głos zadziałał jak zaklęcie, które poderwało głowę Michaela do góry. Patrzył na mnie błagalnie, ale byłem daleki od chociażby próby ulegania jego maślanemu spojrzeniu. - Znajdziesz mnie u rodziców, ale nie radzę mnie szukać przez najbliższy tydzień. Po tym czasie możesz spróbować, ale tylko jeśli to szaleństwo się skończy. Żadnych dzieci, pokreślonych ścian, ubrudzonych stołów i podług. Nie chcę nawet wiedzieć skąd te małolaty wzięły motyw pentagramu. Żegnam i nie wołaj mnie, nie błagaj. Mam to w nosie!
- Ale...
- Nie!
- Gab...
- Mam to w nosie! - powtórzyłem. - Odnalazłeś swoje powołanie? Trudno! Ja nic o nim nie słyszałem, nie akceptuję tego, nie zgadzam się i w ogóle wszystko nie, nie i jeszcze raz nie. Tyle w temacie.
Co wtedy czułem? Sam nie wiem. Złość? Na pewno. Zawód? Możliwe. Smutek i rozczarowanie? Najprawdopodobniej.
- Proszę, porozmawiajmy!
- Michael, na rozmowy jest za późno! Mogłeś o tym pomyśleć zanim sprowadziłeś tutaj ten ludzki zwierzyniec. W tym domu mieszka dwóch mężczyzn, a ty uznałeś, że to odpowiednie miejsce dla dzieciaków? Z całym szacunkiem, ale przykład damy im na pewno wspaniały. - jakieś dziecko rozdarło się wniebogłosy, więc spojrzałem wymownie na kochanka. W takich warunkach nie dało się egzystować.
- Ja znajdę dla nich inne miejsce, obiecuję! Daj mi tylko szansę.
- Ależ ja ci ją daję! Dlatego wyprowadzam się do rodziców. Nie wyrzucam ani ciebie, ani tych potworów, a jedynie znikam wam z oczu. A poważniejszą rozmowę przeprowadzimy sam na sam, kiedy ochłonę po tym, co tutaj zastałem. - bezsprzecznie byłem wielkoduszny.
Prawdę powiedziawszy, działałem starając się o tym wszystkim myśleć jak najmniej. Durny pomysł Michaela wziął mnie z zaskoczenia i nie miałem nawet czasu by zebrać myśli w jedną całość, która pozwoliłaby mi ubolewać nad takim stanem rzeczy lub go zignorować. Po protu działałem, a działanie było sensowniejsze niż jego brak. Gdybym wcześniej przewidział tę sytuację... Ale czy to dało się przewidzieć? Michael nigdy nie wspominał o chęci posiadania dzieci lub nawet opieki nad nimi. Miałem szczerą nadzieję, że jego entuzjazm zniknie tak szybko jak szybko się pojawił.
Nie, nie potrafiłem o tym myśleć, nie potrafiłem rozsądnie przeanalizować wydarzeń tego popołudnia. Mój mózg nie chciał się na to zgodzić, więc wsiadłem do magicznego autobusu i kazałem zawieźć się pod dom rodzinny, w którym na pewno nikt się mnie nie spodziewał. Przecież byłem już samodzielnym mężczyzną, a teraz wracam do rodziców z torbami jak nieszczęśliwa żona, która odeszła od męża. Co za upodlenie!
Mina mojej mamy otwierającej drzwi mówi sama za siebie. Spodziewała się tego, ale nie wiedziała kiedy to nastąpi.
- Co wymyślił? - zapytała tylko. Cóż, Michaela znali wszyscy, nawet moi rodzice. Od tylu lat się przyjaźniliśmy, że jest dla moi rodziców jak drugi syn.
Opowiadam jej wszystko ze szczegółami, a ona załamuje ręce i przeciera twarz dłońmi jakby naprawdę chodziło o jej dziecko. Ona chyba także nie wie, co powiedzieć ponieważ milczy i tylko wzrusza ramionami. Tata również został wtajemniczony, a na koniec nawet babcia Michaela, która wpadła z wizytą, kiedy z okna dopatrzyła się mojego powrotu do domu. W przeciwieństwie do moich rodziców ona była naprawdę wściekła.
- Mój wnuk to kretyn, ale kim są rodzice, którzy powierzają jego opiece swoje dzieci! - prychnęła. - Już ja się z nim rozmówię!
- Może powinniśmy dać mu szansę... - próbowałem wbrew sobie stanąć w jego obronie, ale babcia wiedziała lepiej, co dobre dla jej wnuka.
- Uważasz, że jest dobrym opiekunem? - zapytała poważnie. - Nie? Ja też nie! Sam sobą nie potrafi się zająć i potrzebuje ciebie, a będzie się zabawiać w rosyjską matrioszkę, jakbyś miał mało kłopotów na głowie z nim jednym! - co racja to racja. Babcia trafiła w sedno. - Rozmówię się z tym głupim chłopakiem! Przez tydzień na tyłku nie usiądzie! - dla niej Michael zawsze będzie dzieckiem, a ja mogłem być spokojniejszy o moją przyszłość. Problem sam się rozwiązał, a przecież nikt jeszcze nie podjął żadnych kroków. Niemniej jednak, na pewne osoby można było liczyć, więc pokładałem wiarę w takiej właśnie osobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz