środa, 13 maja 2015

Detektyw Lupin poza tropem vol. 1

28 września
Czułem się koszmarnie, Syriusz, James i Peter również nie byli w najlepszej formie, co zrodziło nieprzyjemne podejrzenie, które musiałem sprawdzić. Jeśli jeden z nas ma kiepski dzień to jest to zrozumiałe, ale jeśli problem dotyczy całej czwórki, wtedy zaczynają się prawdziwe problemy. W końcu po pełnym atrakcji dniu poprzednim, noc minęła nam wręcz idealnie, a to podnosiło poziom niepokoju w sercu i adrenalinę we krwi.
Szybko wymieniliśmy z przyjaciółmi niepokojące symptomy i z całą powagę musieliśmy stwierdzić, że nie był to przypadek. Wszystko się zgadzało! Ból głowy, nudności, przytkane uszy.
Było to dla mnie bardzo dokuczliwe, ponieważ żaden wilkołak nie lubi podobnych rewelacji. Zresztą, z każdą chwilą czułem się coraz gorzej i w pewnym momencie nie mogłem już dłużej wytrzymać. Pobiegłem do łazienki zwymiotować żółć, którą miałem z rana w żołądku. Jeśli miałem jakiekolwiek wątpliwości, co do mojego stanu zdrowia, to właśnie się ich pozbyłem. Coś było bardzo, ale to bardzo nie tak, jak być powinno.
- Będziemy mieli dziecko? - zapytał z wymuszonym podnieceniem Syriusz, który stanął w drzwiach, by sprawdzić jak się trzymam. Chyba zrozumiał, że jeśli się nie przymknie to będę zmuszony zmusić go do tego zębami, ponieważ nie byłem w nastroju do żartów. On też nie powinien, ale najwidoczniej moje wilcze ciało reagowało inaczej niż ciała przyjaciół.
- Musimy zajrzeć do Skrzydła Szpitalnego. - wybąkałem znad sedesu i zamknąłem oczy by zebrać myśli. - Wszyscy czterej powinniśmy się tam zgłosić. To nie jest normalne.
- Masz na myśli zbiorową ciąże? - James pojawił się w drzwiach obok Syriusza i uśmiechnął się szeroko. Jak na chorego był wyjątkowo durny i zadowolony z życia.
- Wściekliście się?! - prychnąłem i pożałowałem. Mój żołądek zatoczył się w jamie brzusznej i zwymiotowałem kolejny raz. Tym razem nie czekałem na kolejne ataki, ale umyłem twarz, ubrałem się i pogoniłem chłopaków.
Nie było łatwo, ale dzielnie dotarłem na miejsce i dopiero w Skrzydle Szpitalnym pozwoliłem sobie na kolejne wymioty. Słaby, chowy wilkołak? To musiała być jakaś kpina!
Na szczęście tym razem to moi przyjaciele wzięli na siebie obowiązek wyjaśnienia wszystkiego szkolnej pielęgniarce. Symptom po symptomie opowiedzieli o naszym przebudzeniu się, wspomnieli o atakach na Jamesa, które mogły mieć z tym coś wspólnego i na koniec pozwolili się przebadać. Ja te grzecznie poddałem się woli pani Pomfrey, która podała mi paskudny, miętowy płyn mający uspokoić mój żołądek. Pomogło, chociaż nie na długo.
- Zaczekajcie tu na mnie. - poleciła w końcu i wyszła szybkim krokiem wskazując nam łóżka. Nie byłem pewny, czy będziemy musieli tu zostać, ale z przyjemnością położyłem się w świeżej, pachnącej płynem pościeli. Oczy same mi się zamknęły i ani myślałem o podnoszeniu się z tego miękkiego, wonnego raju. Chyba nawet przysnąłem ukołysany rozmową prowadzoną przez chłopaków leżących na łóżkach obok. W końcu to ja odczuwałem wszystko najgorzej. Nie dziwiło mnie to, w końcu nazywałem się Remus Lupin, a to zobowiązywało.
Pielęgniarka wróciła z dyrektorem, co rozbudziło mnie gwałtownie. Na szczęście moją reakcją nie były wymioty, a musiałem przyznać, że mój pusty żołądek już swoje i tak przeszedł, więc wolałem dać mu czas na odpoczynek. Podsłuchałem jednak rozmowę prowadzoną przez kobietę i dyrektora. Jej zdaniem nasza czwórka została podtruta oparami jakiegoś eliksiru, którego nazwy nie dosłyszałem, ponieważ James rozkaszlał się, kiedy ślina zaleciała mu nie tam gdzie trzeba. Prawdę mówiąc nie przejąłem się tym przesadnie, ponieważ w tym wypadku wiedza mogłaby być bardziej niebezpieczna niż samo to zatrucie. Przecież zawsze mogło się okazać, że był to wywar z trupa! Brzmi absurdalnie, ale przygotowując się do zajęć z eliksirów czytałem, że dawniej stosowano podobne metody chcąc wywołać gorączkę, wysypkę, a nawet spowodować cudzą śmierć, jeśli użyło się trupa chorego człowieka. To był warunek udanego eliksiru – trup człowieka. Podobno ze zwierzętami się nie udawało, ponieważ wywoływały choroby u zwierząt, z którymi miało się kontakt, a nie u ludzi. I tak uważałem, że to obrzydliwe, a pociecha płynąca z innego trupa w eliksirze pewnie niewielka.
- Chłopcy. - Dumbledore w końcu zwrócił się do nas, a z jego twarzy niczego nie dało się wyczytać. - Skoro już tu jesteście, a naszym obowiązkiem jest przeprowadzić was przez chorobę, zostaniecie tutaj przez kilka dni. Nie będzie to leczenie przyjemne, ale nie macie większego wyjścia, więc zaakceptujcie ten układ i grzecznie wypijajcie lekarstwa, które poda wam pani Pomfrey. Poinformuję nauczycieli o waszej nieobecności, więc nie musicie się niczym przejmować. Ach, tak. I bądźcie dzielni. To co przyjdzie wam wypić będzie wyjątkowo paskudne, więc poproszę skrzaty o cytrynowe desery dla was. A będą wam potrzebne, moi mili. Cóż, ulotnię się więc, a pani Pomfrey będzie czyniła honory kata. - i naprawdę bardzo szybko uciekł z pokoju, kiedy to szkolna pielęgniarka przygotowywała dla nas leki.
- Szczyny Kota cztery razy dla panów. - powiedziała śpiewnie, kiedy podawała nam przykryte kubki. - Poczekajcie chwileczkę. - zastrzegła i założyła na twarz maseczkę. - Teraz możecie podnieść przykrycie i poznać tajemnicę tej jakże atrakcyjnej nazwy. Ach, Remusie. To dla ciebie z racji czułego węchu. - podała mi klips do prania. Nie pytałem, nie chciałem przecież nic wiedzieć. Założyłem go i podniosłem wieczko razem z przyjaciółmi. Smród uderzył nawet mimo zabezpieczenia. Intensywny zapach uryny, kociej sierści i sam nie jestem pewny czego jeszcze. Oczy mi załzawiły, znowu chciało mi się wymiotować, a mój język stanął w ustach kołkiem.
- Merlinie! Jak to capi! - Syriusz zakrył nos kołdrą, zaś James walczył z wymiotami. Petera nie widziałem ze swojego miejsca i może wychodziło mi to na dobre. W końcu sam byłem niemal zemdlony tym okropnym smrodem, jaki wydobywał się z kubka wraz z białymi, gęstymi oparami. Miałem ciarki na całym ciele i z trudem patrzyłem na oczy przez grochy łez, które zbierały się pod powiekami i spływały po policzkach prosto na pościel.
- Co to jest?! - wydusił z siebie James.
- Kocie Szczyny dla wtajemniczonych. Szczyny Kota dla całej reszty. Inaczej mówiąc, cudowny środek, który postawi was na nogi, pod warunkiem, że zdołacie go wypić. A dodam, że musicie, ponieważ wasze problemy zdrowotne będą się nasilać z czasem. Ale spokojnie, nie ma w tym prawdziwej uryny żadnego zwierzęcia, a tym bardziej człowieka. Smakuje tak jak pachnie, więc polecam wypić wszystko od razu. Nie ma drugiego podejścia po dobroci. Nikt nie jest w stanie ponownie wziąć łyk tego do buzi, jeśli raz odsunie kubek. Aha, co najważniejsze! Będziecie to pili przez najbliższe trzy dni, a później dostaniecie coś z mniejszym stężeniem smrodu i paskudnego smaku.
- Nie wiem skąd pani to wzięła, ale chyba zrezygnuję i wolę pochorować. - Syriusz już się poddawał, ale nie było tak łatwo.
- Radzę się zastanowić, ponieważ zmuszę cię do wypicia tego cudownego leku, jeśli nie zrobisz tego po dobroci. - na twarzy pielęgniarki pojawił się słodki uśmiech. - Wasz stan jest na razie pierwszym stadium choroby. Remus, z racji wrażliwego organizmu, przeszedł już na drugi. A dodam, że jest ich pięć. - spojrzała na nas wymownie. Wątpiłem by ostatnie stadium było śmiertelne, ale to oznaczało, że nie należało do przyjemnych, jeśli ja już miałem na karku drugie w kolei nasilenie objawów.
Smród, okropna oleista konsystencja, błotnisto-zakurzony kolor. To miał być koszmar, ale nie miałem wyjścia. Zebrałem się na odwagę i przyłożyłem kubek do ust. To nie był łyk. Ja po prostu zacząłem wlewać sobie to do gardła i kilka razy omal nie zwróciłem wszystkiego prosto w ten okropny kubek. Czułem smak, chociaż mówiło się, że przy zatkanym nosie nie powinno się go czuć. Mój język wybadał konsystencję i wcale nie był z tego powodu zadowolony.
Kolejnych pięć ogromnych łyków, pięć razy żółć podeszła mi do gardła razem z tym świństwem, i w końcu odstawiłem kubek cały drżący, zapłakany i niepewny nawet swojego imienia. Na stoliku obok łóżka pojawiło się śniadanie, więc rzuciłem się na nie. Nie należało do najlepszych, kiedy miało się w ustach błotnisty, słono-słodki, gorzkawy smak – sam nie wiem, jakim cudem Pomfrey udało się to połączyć. Kiełbaski smakowały jak papier toaletowy – nie wiem jak smakował, ale podejrzewałem, że właśnie tak. Sok był słodzoną wodą z cytryną, a chleb wydawał się zrobiony z wiórów. A jednak jadłem szybko, jakby mnie ktoś gonił. Słyszałem z łóżek obok odgłosy wymiotne przyjaciół, którzy starali się być dzielni i wpili to paskudztwo. Peter wymiękł i teraz Pomfrey musiała mu „pomóc”, ale wiedziałem o tym z odgłosów walki. Nie chciałem widzieć tego na własne oczy, ponieważ wiedziałem, że skończyłoby się to dla mnie wymiotami.
Ależ ja się cieszyłem, że siedziałem na łóżku! Gdybym stał, na pewno bym upadł. Moje ciało trzęsło się jak galareta jeszcze po zjedzeniu posiłku, który w nikły, ale zawsze jakiś, sposób zabił paskudny posmak błotno-olejnego lekarstwa. Ktokolwiek chciał pozbyć się Jamesa, posunął się za daleko i nie miałem zamiaru mu tego wybaczać. Tego smaku nie zapomnę do końca życia, a więc ktoś musiał za to odpowiedzieć!

SxR03

4 komentarze:

  1. ~Porcelanowa Szczęka13 maja 2015 21:57

    No niee, taka fajna notka a taka krótka :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Podsunę Ci mały pomysł na notkę, dawno tu nie było o meczu Quidditcha, więc James i Syriusz mogli by grać i ten co chce zrobić krzywdę Rogaczowi może znów nawywijać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. w żołądku nie ma żółci ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Może jednak sprawdź jak to jest z tym naszym żołądkiem? Badanie typu bilitec (wykonywane przy refluksie) polega na zmierzeniu ilości żółci w żołądku. Gdyby jej tam nie było, badanie nie miałoby sensu ;)

    OdpowiedzUsuń