środa, 20 maja 2015

Detektyw Lupin poza tropem vol. 3

Dokładnie w tej chwili, w której publikuje się ten post, ja powinnam być u lekarza. Pewnie ma spóźnienie i wciąż czekam, ale takie są uroki czasu ;) Do zobaczenia w niedzielę! Może będę zadowolona z wizyty i będę mogła znowu walczyć z moim PCO2 :)

29 września
Za dużo wypiłem. Herbata przewalała mi się w bebechach ilekroć zmieniałem pozycję i teraz bardzo żałowałem, że pozwoliłem sobie pofolgować z całym dzbankiem. Byłem uzależniony od czekolady, gorącej czekolady i picia wszelkiego rodzaju napojów – herbaty, soku, mleka. W szczególności teraz, kiedy leżałem bezczynnie na łóżku i nie miałem się czym zająć. Naturalnie czytanie i nauka były dla mnie równoznaczne z oddychaniem, więc nie wliczałem ich w poczet rozrywek. Nie byłem stworzony do leżenia i potrzebowałem intelektualnych wyzwań, a pod tym względem moi przyjaciele byli po prostu beznadziejni i nieprzydatni... lub ja byłem wymagający, ale tego starałem się nie brać pod uwagę.
Zamknąłem oczy i ziewnąłem przeciągle. Jakkolwiek głupio musiało to brzmieć to fakt faktem, męczyło mnie ciągłe zmęczenie. Przyznaję, że chyba nigdy nie byłem otruty, więc nie wiem, w jaki sposób powinien zareagować na to mój organizm, ale wcale nie podobało mi się to, jaki był teraz. Słaby, flakowaty, ciągle ociężały, zaspany. Gdzie podział się ten energiczny wilkołak, którego w sobie trzymałem?
- Czemu tak wzdychasz? - pytanie Syriusza wybudziło mnie z chwilowej drzemki ociężałego umysłu.
- Co? - oprzytomniałem otrzepując się, jakby z pozostałości sennych macek, które już po mnie sięgały.
- Wzdychasz. - powtórzył, a ja zmarszczyłem brwi.
- Nie wzdychałem.
- Przecież słyszałem, że tak!
- Oszalałeś?! Nie wzdychałem! - byłem pewny, że nie pozwoliłem sobie na nic podobnego. - Musisz być głuchy, Syriuszu. Albo słyszysz głosy, westchnienia i inne dziwne odgłosy, a wtedy doradzałbym ci leczenie specjalistyczne. Zabawne, bo jeszcze niedawno to ty planowałeś leczyć mnie i Jamesa. - uśmiechnąłem się przekornie. Lubiłem mu dokuczać, ponieważ pozwalał na to jak przystało na grzecznego, dobrze wytresowanego chłopca. Wilkołak wytresował psa, to dopiero dziwaczne.
- Ej, chłopaki. Ja też coś słyszałem. - James mówił szeptem i patrzył na nas tak, jakby się bał. - Ale to dochodziło spod mojego łóżka. - palcem wskazał na materac.
- Więc dlaczego ja nic nie słyszałem? - nie mogłem zrozumieć, jak to możliwe. Pociągnąłem nosem, ale nie czułem niczego podejrzanego. - O! Teraz i ja słyszałem. - przyznałem, kiedy jakiś jęk doszedł moich uszu. O ile naprawdę było to jęknięcie. Prawdę mówiąc wyczułbym człowieka, wyczułbym zwierzę, a tutaj wszystko miało po prostu zapach Skrzydła Szpitalnego! Świeżego, wyprasowanego prania, leków, ziół.
Na migi pokazałem chłopakom, że na „trzy, cztery” zaglądamy pod łóżko Jamesa. Ja z jednego końca swojego materaca, Syriusz ze swojego, zaś J. miał obserwować to, co dzieje się naokoło. Może przesadzaliśmy i chodziło o zwyczajną zabawkę? Zapachu zabawek nie mogłem przecież rozpoznać.
Uniosłem jeden palec. Później drugi. Powoli trzeci. W końcu czwarty i szybko zanurkowałem pod łóżko. Wysiliłem swoje zwierzęce zmysły, ale niczego nie dostrzegłem. Niczego poza zgrubieniem podłogi. Syri był bliżej, więc miał okazję przyjrzeć się temu dokładniej, ponieważ światło dzienne było po jego stronie.
- Wyjec? - rzucił do siebie, a następnie powtórzył to nam. - To wyjec. Wymęczony, potargany, ale bez wątpienia czerwony, kuszący i nieznośnie denerwujący wyjec. Mam go wyciągnąć? - spod łóżka znowu wydobył się jęk.
Prawdopodobnie zniszczony list z upomnieniem nie mógł wykonać swojego zadania i teraz usilnie próbował działać niedbale rzucony na ziemię lub szukał pomocy u Pomfrey. O ile wyjce potrafiły coś podobnego zrobić – w co wątpiłem. Ale może to szkolna pielęgniarka tak go załatwiła i rzuciła w kąt, a on doczołgał się aż tutaj, kiedy o nim zapomniała? Zacząłem zastanawiać się czy to możliwe, że ten list miał dziesiątki lat i jakimś sposobem rzucony na niego czar działał do tej pory. Może poznalibyśmy tajemnicę kogoś, kto uczył się tutaj i leżał w Skrzydle przed nami? To pobudzało wyobraźnię, ale było raczej niemożliwe. Podobnie jak naprawienie wyjca.
- Wyjmij go. - poleciłem. Syriusz jednak się przeliczył. Wprawdzie próbował, ale nie dosięgnął, więc cała chwała przypadła w udziale Jamesowi.
- Wygląda na obśliniony. - rzucił, a po chwili dotarło do niego znaczenie tych słów i skrzywił się z obrzydzeniem. - A ja tego dotykam! Nie jest wilgotny, ale psie DNA na pewno na tym zostało i teraz jest na mnie. Jakbym był zbyt zdrowy i miał za mało kłopotów, to jeszcze zarażę się czymś od jakiegoś zwierzęcia. A one tak mnie ostatnimi czasy kochają...
- Nie biadol. - uciszył go Black.
Uznaliśmy, że musimy pomyśleć i ewentualnie popracować nad wyjcem, który stał się dla nas tematem dnia. Każdy z nas usiadł więc na innym miejscy swojego łóżka, co miało imitować okrąg i z rąk do rąk podawaliśmy sobie poniszczony list by ocenić co mogło mu się przytrafić i jak zniwelować zniszczenia. Musieliśmy dowiedzieć się do kogo był i co miał przekazać! To był nasz priorytet.
- Nie wyczytamy się z danych kontaktowych. - zauważył na wstępie James. - Są zamazane, niemal całkiem rozmyte. Jeśli nie od śliny, to coś go zalało. Oby nie wpadł do czyjegoś basenu! - tym razem miał ciarki.
- Ja spróbuję się dowiedzieć, kto ostatnio gościł w Skrzydle Szpitalnym na dłużej niż dzień. - zaoferowałem, a kiedy dostałem wyjca w swoje ręce, zacząłem dokładnie go oglądać i wąchać. Nie miał żadnego szczególnego zapachu. Musiał długo leżeć w gabineciku Pomfrey, ponieważ przeszedł wonią leków i eliksirów. Wiedzieliśmy więc skąd się wziął, jeśli miałem rację i moje założenia nie były błędne. Został pomięty, może podtopiony w jakimś płynie. Próbowano go podrzeć, ale wytrzymał. Był naszym świadkiem i ofiarą jednocześnie.
- Zaklęcia odnawiające? - zaproponował nieśmiało Peter, kiedy przyszła jego kolei na przestudiowanie naszego znaleziska.
- W tym stanie? Chyba nie dadzą sobie rady. - przyznał Syri. Zainteresował się wyjcem bardziej niż to konieczne, co mogło być spowodowane niedawną propozycją Zardi. Nie musiał mi tego mówić. Byliśmy przyjaciółmi tak długo, że czasami czułem się tak, jakbym znał jego myśli. To samo było z nim, więc nie mogłem wykluczyć, że znalazł sobie obsesję pozwalającą zapomnieć o może trochę niemoralnym pomyśle naszej koleżanki.
- Znasz runy, które mogłyby się nam przydać? - uznałem, że pomogę mu zrelaksować się i nie myśleć o tym, w co się wpakuje. Byłem przecież pewny, że nie zostawi nas samym sobie i ulegnie mimo wielkiej niechęci do „sztuki” Zardi. Jeśli naprawdę można było nazwać to sztuką, a nie chorobą psychiczną, która przenosi się drogą kropelkową. Przecież w jakiś dziwny sposób zdołała zarazić Jamesa, zaś on mnie.
- Nie słyszałem o takich runach, ale jestem pewny, że Wavele wiedziałby na ile jest to możliwe. Zwykłe zaklęcia nie wystarczą. - spojrzał na mnie, jakby chciał się usprawiedliwić. Widać wydarzenia, które sprawiły, że dorosłem i nasz związek bardzo się zmienił, nadal gdzieś w nim tkwiły. Ja zapominałem o tym całkowicie i tylko od czasu do czasu wspomnienia powracały, jak w tej właśnie chwili.
- Zapytasz go, kiedy stąd wyjdziemy. Uważam, że warto jednak porozmawiać z Flitwickiem. Może wie coś, o czym takie gołowąsy jak my nie mają pojęcia. Och, pani Pomfrey i jej pyszności! - zaalarmowałem z fałszywym uśmiechem na twarzy, kiedy tylko wyczułem pielęgniarkę i usłyszałem, że otwiera drzwi swojego gabineciku. Peter wiedział, że musi schować wyjca, jeśli nie planuje wydać nas i uniemożliwić nasze małe dochodzenie.
Ostatnio mieliśmy bardzo wiele na głowie w tym temacie. Ciągle musieliśmy rozwiązywać jakieś zagadki. Nie przeszkadzało mi to, chociaż jeszcze nigdy nie doprowadziliśmy do końca żadnej z naszych spraw. Moją detektywistyczną przyszłość widziałem w ciemnych barwach.
Kobieta skrzywiła się lekko patrząc na ten udawany entuzjazm, jaki pojawił się nie tylko na mojej twarzy, ale i na twarzach chłopaków.
- Za grosz wdzięczności. - skrytykowała nas, więc uznałem, że nie wie o naszym kombinatorstwie, nie domyśla się nawet, że coś uległo zmianie od jej ostatniego spotkania z nami przed godziną lub dwiema. Sądziła jedynie, że chcemy być ironiczni w związku ze świństwem, które każe nam wypić. Cóż, widać ludzie potrafili zamykać się w czterech ścianach pewności i nie chcieli zaakceptować tego, że wypadki chodzą po ludziach. Nie narzekałem. W końcu mniej czujna Pomfrey to większa szansa na pierwszy detektywistyczny sukces.
- Tak się zastanawiam, kogo torturowała tu pani przed nami? - przystąpiłem do dzieła. Zawsze pozostawał cień szansy, że wyjec był skierowany do poprzedniego chorego.
- Remusie, ja dopiero mogę was torturować. - nie odpowiedziała na pytanie, więc musiałem znaleźć inny sposób by to z niej wyciągnąć.

091025

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz