środa, 22 lipca 2015

Nudne dni i dziwne prezenty

27 października
Przyjaciele to bratnie dusze, a jednak tak bardzo różnią się od siebie wzajemnie, że czasami nie mają nawet wspólnych zainteresowań, pasji, celu. Są blisko, a jednak tak bardzo daleko. Razem, chociaż w gruncie rzeczy osobno. I chyba właśnie to jest magia przyjaźni, której nie sposób pokonać w żaden sposób. A przynajmniej tak mi się wydawało, kiedy myślałem o swoich przyjaciołach, z których każdy miał w tej chwili sobie własne zajęcia. Syriusz odprężał się przy runach u Wavele, James był na ćwiczeniach quidditcha, Peter katował się z Evans nadrabianiem zaległości, co miało być dla niego przyjemnością, ponieważ pozwalało odprężyć się, zamiast martwić o oblanie kolejnego sprawdzianu u McGonagall – tak przynajmniej tłumaczyła to Evans.
Ponieważ z naszej paczki byłem jedyną osobą, która nie miała żadnego konkretnego zajęcia, rozsiadłem się w fotelu w pokoju wspólnym z książką w ręce i oddałem się lekturze niezobowiązującej powieści dla nastoletnich czarownic, które marzą o księciu z bajki. Nie było to może najmądrzejsze, ale na pewno dawało mi satysfakcję i pozwalało odpocząć mojemu umysłowi oraz ciału. Niestety nie poczytałem zbyt długo, ponieważ w Pokoju Wspólnym pojawił się Zardi, która z zapałem usiadła mi na kolanach i uśmiechnęła się szeroko.
- Zasłużyłam na pacanie po głowie. - oświadczyła zadowolona. - Na naszym przedstawieniu pojawi się sam Minister Magii! - naprawdę była z siebie dumna. - A skoro będzie u nas taka znamienita osoba, na pewno ten dzień zostanie zamieniony na święto szkolne i lekcje nam przepadną. Tak, wiem. Jestem genialna, nie musisz tego mówić! - nawet nie zamierzałem, ale nie było sensu się z nią kłócić. I tak nie miałbym szans. Zardi była kimś, kto nigdy nie przegrywał.
- Nie podzielam twojego entuzjazmu, ale podziwiam, że tak się zaangażowałaś. Nie uważasz, że Minister będzie stresował twoich aktorów? - musiałem o to zapytać.
- Prawdę mówiąc, nie myślałam o tym. - przyznała z przepraszającym tym razem uśmiechem. - Ale nie ma problemu, porozmawiam z nimi i nawet się nie przejmą dodatkową twarzą na widowni! Jeśli będę musiała to poproszę Noaha o zaklęcie, które pomoże pozbyć się problemu tremy.
- Ty nigdy nie widzisz żadnego problemu, co?
- Prawdę mówiąc to staram się ich nie widzieć. - rzuciła i pocałowała mnie w czoło. - Poprzeszkadzam ci jeszcze troszkę, co ty na to? Tylko nie mów, że mam zejść ci z kolan bo jestem ciężka. Za coś takiego możesz ode mnie oberwać po tym swoim wilczym tyłku.
- Ho, ho! Co za drapieżnik z ciebie wychodzi. - roześmiałem się szczerze. - Mój wilczy tyłek jest zdecydowanie twardszy niż mogłoby ci się wydawać.
- To dopiero wyznanie! - roześmiała się i wstała z moich kolan usadawiając się zamiast tego na jednym z podłokietników fotela. - Wróćmy jednak do poważnych spraw, Remusie. A poważną sprawą na dziś jest co? Naturalnie, przedstawienie!
- Zardi, czy ten temat nie jest już przypadkiem zamknięty? Wszyscy nad tym pracujemy, staramy się jakoś wypaść. Po co nas męczyć nawet w dni wolne? A przynajmniej mnie.
- Paskud z ciebie. - skrytykowała, ale w jej głosie nie było ani złości, ani urazy. Dała mi pstryczka w czoło i zadowolona ulotniła się w stronę dormitorium dziewcząt.
Miałem zamiar wrócić do lektury, ale Zardi rozkojarzyła mnie do tego stopnia, że nie mogłem do końca zebrać myśli, co naprawdę utrudniałoby mi czytanie. Postanowiłem więc pokręcić się bez celu po korytarzu.
Mało ambitne, ale jedyne możliwe rozwiązanie w tej sytuacji, jako że zupełnie nie miałem co z sobą zrobić. Byłem nawet ciekaw jak wypadło dyrektorowi to bardzo ważne spotkanie na szczycie w jego gabinecie, ale wypytywanie o to nie wyglądałoby zbyt dobrze, ani tym bardziej kręcenie się w pobliżu, więc musiałem znaleźć sobie inny cel. Przespacerowałem się więc pod gabinet profesora astronomii, gdzie nudą aż wiało.
Gdzie się podział ten ambitny chłopak, który zawsze wiedział, gdzie znaleźć coś interesującego do zrobienia? Gdzie ten ciekawy świata wilczek?
Nie miałem jednak czasu na dalszą rozmowę z samym sobą, ponieważ na korytarzu znalazłem rzuconą niedbale szmatę, która do złudzenia przypominała starą, wysłużoną koszulę. Tego nie powinno tutaj być, ale nagły raban dochodzący z jednej z pustych klas lekcyjnych tego nieużywanego korytarza uświadomił mi, że nie tylko koszula nie pasuje do tej scenerii. Posłużyłem się w końcu moimi zmysłami wyłapując zarówno zapach dyrektora, jak i myszy, którą wczoraj miałem za zadanie znaleźć. Czyżby Dumbledore'owi nie udało się odmienić nauczyciela i teraz znowu musiał szukać uciekiniera po całym zamku? Planowałem mu pomóc, ponieważ naprawdę się nudziłem, ale nie chciałem też przestraszyć myszy, więc podchodziłem do pomieszczenia, z którego dochodziły te wszystkie odgłosy na palcach. W międzyczasie zdążyłem się zawahać chyba blisko pięć razy, bo co będzie jeśli uchylę drzwi, a mysz właśnie wtedy da nogę? Tylko wszystko skomplikuję! Naprawdę nie wiedziałem czy dobrze robię i czy chcę zaryzykować.
Kolejny rumor, głosy, a może jednak jeden głos, sam nie byłem pewny, ponieważ przez tak grube drzwi nawet moje wyostrzone zmysły nie mogły się na wiele zdać. Czy ja słyszałem śmiech i krzyki? Nie... Na pewno nie. Chociaż... Chyba jednak tak. Klasa była jednak naprawdę szczelna, więc pewności nie miałem żadnej.
Zdecydowałem się podejść i zajrzeć do klasy, w której dyrektor najwyraźniej przewracał ławki w poszukiwaniu myszy. Słyszałem coraz wyraźniej jego wołania, choć nie rozumiałem jeszcze dokładnie znaczenia niewyraźnych słów. Byłem trzy kroki od drzwi, już wyciągałem rękę do klamki, kiedy na korytarz wbiegła szalona i uciążliwa kotka woźnego. Nie lubiłem jej! Niemal równie mocno, co Evans. Najwyraźniej ona nie lubiła też mnie, ponieważ na mój widok prychnęła, zasyczała i rzuciła się biegiem w moim kierunku. Głupia gęś chciała zaczynać z wilkołakiem! Nie mogłem się jej niestety pozbyć w sposób najbardziej oczywisty, ponieważ przypłaciłbym to głową, kiedy już wyszłoby to na jaw, a nie miałem co do tego wątpliwości.
Postanowiłem się wycofać. Nie żebym bał się głupiego kota, który właśnie na mnie szarżował. Przemyślałem na szybkiego wszystkie za i przeciw, a myśl, że poszukiwany tak zawzięcie przemieniony w mysz nauczyciel mógłby zostać zjedzony przez kota, nie należała do zachęcających wizji. Zaakceptowałem więc swoją przegraną, ale obiecałem sobie, że na pewno zemszczę się jeszcze na tym kocurze za ten poniżający odwrót.
W ten oto sposób, znowu nie miałem, co ze sobą zrobić, a w takiej sytuacji tylko jedno przychodziło mi do głowy. Kuchnia! Nie musiałem specjalnie długo przekonywać samego siebie. Pomysł nie był świetny, ale na pewno smaczny! Tym bardziej, że dzisiejszy dzień był wyjątkowo ciepły, słoneczny i zasługiwał na ostatnie w tym roku lody. Takie z polewą o smaku toffi, dużą ilością czekolady, bitej śmietany i rozkoszy spokoju. Wątpiłem by moje życzenie ucieszyło Skrzaty Domowe, ale nawet ja miałem czasami dni, kiedy dla swojego widzimisię znęcałem się nad tymi biednymi utalentowanymi wszechstronnie stworzeniami.
Nawet nie podejrzewałem się o tak wielkie łakomstwo, ale naprawdę musiałem być niezaspokojony czekoladowo, ponieważ nogi niosły mnie same. Kuchnia i lody były moimi jedynymi myślami, więc dopadłem mojego małego raju i wprowadziłem w nim niezłe zamieszanie. Skrzaty wiedziały już, że przez najbliższe dwa tygodnie muszą rozpieszczać mnie deserami, więc kolejny więcej nie robił im różnicy. Zresztą, nie tylko ja miałem dziwne zachcianki, ponieważ sam Dumbledore podobno również zażyczył sobie dzisiaj jakieś słodkie rarytasy do gabinetu. Podejrzewałem, że wizyta ważnego gościa została przełożona na dzisiaj i chciał go dobrze przyjąć. Cóż, po wielkim polowaniu na myszy również przyda mu się coś na osłodę, po zabójczym tempie, w jakim z pewnością uciekała mu mysz.
Zabierałem się już za lody, kiedy w kuchni pojawił się Noah. Przyznam, że jego obecność tutaj bardzo mnie zaskoczyła, a jeszcze bardziej fakt, że odbierał od Skrzatów bukiet grillowanych kiełbasek przyozdobionych zieloną sałatą zamiast papierem. Chyba cieszyłem się, że mnie nie widział, ponieważ taki romantyczny gest aż prosił się o równie romantyczny komentarz. Do tego piknikowy koszyk z chleba i na szczęście zupełnie normalny koc.
Zastanawiałem się komu chłopak chce zaimponować czymś takim, toteż zabrałem swoje łakocie ze sobą i podążyłem za nim trzymając się w bezpiecznej odległości. Wprawdzie nie wydawał się chować ze swoim „prezentem”, ale podejrzewałem, że nie czułby się komfortowo wiedząc, że ktoś śledzi jego kroki.
Przyznaję, gdyby chodziło o Petera, na pewno chciałby sprezentować Narcyzie piękny bukiet kiełbasek lub zapiekanych pałek kurczaka, ale przecież Noah nie należał do osób obsesyjnie myślących o jedzeniu. Może więc zrezygnował z Zardi i postanowił umówić się ze Sprout? Ona doceniłaby przybranie z sałaty i grillowany środek.
Omal nie ryknąłem śmiechem, kiedy zaczęło do mnie docierać, co tak naprawdę widzę. Chłopak z bukietem kiełbasy! Dosłownie, bez najmniejszej przenośni. Kiełbasa wystająca jak kwiaty z wielkich liści sałaty i kosz z chleba! To dopiero miał być widok! Dla jakiejś bogu ducha winnej dziewczyny na pewno niezapomniany.

remus_j_lupin_by_ecthelian-d4s3ujr

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz