niedziela, 26 lipca 2015

Sam na sam ze sobą

Nie wierzyłem w to, co widziałem, ale wzrok na pewno mnie nie zawodził. Nie było też mowy o iluzji, a więc wszystko musiało być bardzo prawdziwe i jak najbardziej realne. Nie mieściło się to w mojej biednej, skołowanej głowie, co mogło wskazywać na to, że dorastający Remus Lupin zupełnie nie znał się na romantyzmie. A wszystko to dlatego, że Noah nie znalazł sobie nowego obiektu westchnień, ale podszedł do najwyraźniej czekającej na niego Zardi z tym koszmarnym kiełbasianym bukietem, zaś ona naprawdę się z tego ucieszyła! Jak zakochana w sobie bez pamięci para usiedli na przyniesionym przez niego kocu i częstowali się chlebowym koszykiem oraz kiełbasianymi kwiatami. Żałowałem, że nie było ze mną przyjaciół, ponieważ naprawdę byłem ciekaw czy tylko ja jestem tak nieczuły na takie metody podrywu, czy może to tych dwoje było zwyczajnie dziwacznych.
- Merlinie drogi, podryw na grillowaną kiełbasę. - powiedziałem cicho do siebie i czułem się niemal nierealnie. Przecież to była czysta głupota! A jednak jedli, śmiali się, żartowali. Zwyczajna randka osób, które nie powinny sobie na coś takiego pozwalać z racji tego, że ona była uczennicą, zaś on szkolił się na nauczyciela. Czy tylko ja zwracałem na to uwagę?
Widać zaczynałem nie dorastać, ale starzeć się w zastraszającym tempie. Miałem to jednak w nosie. Zardi była moją przyjaciółką, zaś Noah nadawał się idealnie na materiał na jej chłopaka, toteż postanowiłem stać za nimi murem, a mur powinien zasłaniać zakochanych przed niepotrzebnymi spojrzeniami. Postanowiłem więc interweniować, kiedy z zamku wyszła McGonagall. Podbiegłem do tych dwóch gołąbeczków i rozsiadłem się między nimi na kocu. Porwałem z bukietu kiełbaskę, odgryzłem kawałek i zainicjowałem rozmowę.
- Uważasz, że nasz udział w przedstawieniu zostanie dobrze przyjęty? - spojrzałem na dziewczynę i uśmiechnąłem się głupio. - Nie wiem czy wasza randka jest legalna, ale właśnie kręci się po błoniach McGonagall, więc uznałem, że przydam się na coś.
Na początku Zardi chciała mnie zabić samym wzrokiem, ale słysząc moje wyjaśnienie wypuściła z ust powietrze skinąwszy głową na znak, że przyjęła moje wyjaśnienie.
- Uważam, że wasz udział przyciągnąłby tłumy, gdyby nie fakt, że i tak na przedstawieniu będzie komplet uczniów. Warto jednak dodać także drugi wokal. To wzmocni przekaz. - poczęstowała się kiełbaską i spojrzała ponad ramieniem Noaha na zbliżającą się do nas nauczycielkę, co młody nauczyciel-na-przyuczeniu, jak lubiłem go nazywać, bezbłędnie odczytał.
- Chyba nie chodzi o mnie?! - powiedział głośno, dramatycznie niemal. Mógł spokojnie zostać aktorem, nadawał się do tego. - Mogę grać, ale śpiewać?! Nie, to za dużo. Z moim skrzeczącym głosem...
- Ten skrzeczący głos nadaje się idealnie do mojej wizji! - przerwała mu. - Perfekcyjnie zgra się z Remusem. Nie jestem utalentowana muzycznie, ale ucho mam niezłe, więc możecie mi zaufać. Dwa głosy, dwa razy więcej dramatyzmu, melancholii i doła!
Nauczycielka transmutacji na pewno słyszała naszą rozmowę, a widząc, że urządziliśmy sobie piknik, nie zareagowała. Najwyraźniej sądziła, że ja i Zardi znowu jesteśmy ze sobą, zaś Noah dołączył jako przedstawiciel nauczycieli, który był zmuszony dogrywać pewną rolę w przedstaweniu.
- Na przyszłość każę wam płacić za pomoc. - powiedziałem, kiedy uznałem, że jest już bezpiecznie i mogę spokojnie zmienić temat.
- Uważaj, bo ja wielokrotnie ratowałam twój kudłaty tyłek. - rzuciła dwuznacznie.
- Czy w takim razie mam sobie już iść, czy nadal tu siedzieć i udawać, że nie słyszę jak ze sobą flirtujecie? - chyba byłem trochę wredny, ponieważ dziewczyna rzuciła mi bardzo nieprzyjemne spojrzenie, zaś Noah chyba się trochę zarumienił, jakby uzmysłowił sobie dopiero teraz, że naprawdę kręci z uczennicą. - Ja przyniosę! Potrzebuję tylko chwili! - powiedziałem bardzo głośno wstając pospiesznie. Mrugnąłem przy okazji do przyjaciółki i niezbyt szybkim biegiem, do czego musiałem przyznać się przed samym sobą, oddaliłem się w stronę zamku. Miałem nadzieję, że wykorzystają czas, jaki im dałem.
Sam również powinienem to zrobić. Miałem wrażenie, że powinienem był pamiętać o czymś bardzo ważnym, ale nie byłem w stanie przypomnieć sobie żadnych szczegółów. Po prostu nie mogłem dostać się do tych pokładów mojej pamięci, które odpowiadały za ważne wydarzenia godne zapamiętania. Czyżby i to było oznaką starości?
Remus Lupin, przypadki nastoletniego dziadka. Chwytliwy tytuł.
Wracając do zamku i kręcąc się po jego korytarzach miałem wrażenie, że myśl, którą zgubiłem unosi się w powietrzu śledząc mnie krok za krokiem. Coś kojarzącego się z zamkiem, z jego wysokimi, chłodnymi ścianami, z przemierzaniem tych pustych labiryntów. To było jak ulotny zapach, który nie dawał spokoju, chociaż nie można go było zidentyfikować. Jak smak, który męczył język, ale było go zbyt mało aby nadać mu konkretny kształt lub cicha muzyka, którą się usłyszało, ale zniknęła równie szybko, co się pojawiła i teraz pozostawiła po sobie tylko przejmujący niepokój.
Coś dopraszało się o moją uwagę, ale nie byłem w stanie złapać tej ulotnej mgiełki wspomnienia, które naprowadziłoby mnie na najważniejszy problem. Co takiego powinienem pamiętać? Czy to coś co miałem zrobić? Coś zabrać, przenieść, załatwić? Czegoś poszukać?
Sheva? Nie, to nie miało chyba nic wspólnego z Shevą. Jasne, na myśl o nim poczułem ukłucie w sercu, przejmującą pustkę, chłód obok siebie, w miejscu, które w tej chwili zajmowałby, gdyby tu był, ale to nie przyjaciel był niedającym mi spokoju fantomem myśli. A jednak myśl o Shevie pociągnęła za sobą całą lawinę wspomnień. Wyjątkowi pod każdym względem Michael i Gabriel, irytujący i dostawiający się do mnie Cornelius, Lucjusz, Blood i Alen, zamknięci w swoim własnym świecie bracia Mares, niesamowicie przystojni Fillip i Oliver... Ludzie, których miałem na wyciągnięcie ręki, a którzy opuścili już szkołę i rozpoczęli własne życie z daleka od Hogwartu. Tęskniłem za nimi, tęskniłem za tym, co wnosili w moją codzienność. Nigdy nie myślałem, że znajdę się w końcu w miejscu, w którym stali oni, o krok od dorosłości, a jednak teraz to ja byłem na ostatnim roku, zaś oni po prostu zniknęli z mojego życia zostawiając po sobie cudowne, ale pełne tęsknoty wspomnienia.
- Ryo. - powiedziałem do siebie i stojąc w miejscu przez chwilę nie wiedziałem, gdzie powinienem iść. Ryo Nakamura był jedną z ostatnich osób związanych z moją szkolną przeszłością. On i Niholas Kinn wciąż byli w szkole, wciąż mogli wywierać wpływ na mnie i na otaczający mnie świat. Potrzebowałem ich w swoim życiu, ponieważ każdy potrzebuje w nim kotwicy.
I nagle uświadomiłem sobie, jaka myśl uciekała mi tak zaciekle. Osoba, która chciała zaszkodzić Jamesowi nagle się uspokoiła! Mój mózg usilnie chciał mi przypomnieć, że jeszcze niedawno Potter był zagrożony, a teraz panujący wokół jego osoby spokój zdominował wcześniejszą ostrożność. Czy ten marazm był zamierzonym zabiegiem wrogów mojego przyjaciela, czy może sam do tego doprowadziłem?
Odrzuciłem filozoficzne, spiskowe myśli. Postanowiłem chociaż w pewnym stopniu odnowić moją znajomość z byłym chłopakiem Jamesa oraz dawniej bardzo ekscentrycznym Japończykiem. Nie wątpiłem, że będą wietrzyć podstęp, ale wydawało mi się bardzo podejrzane, że przypomniałem sobie o atakach na przyjaciela właśnie wtedy, kiedy moje myśli skupiły się wokół tej dwójki. W końcu James i Ryo nie przepadali za sobą na pierwszym roku, zaś Kinn miał do okularnika żal o ich związek, w którym był z czasem bardzo zaniedbywany. Nie podejrzewałem ich o nic, ale mój umysł mimowolnie skojarzył te fakty ze sobą. Nie zaszkodziłoby się temu przyjrzeć, nawet jeśli był to ślepy zaułek. Tym bardziej, że naprawdę odczuwałem przemożną potrzebę powrotu do moich pierwszych lat nauki w Hogwarcie, kiedy to w moim życiu działo się bardzo dużo, wszystko było proste, a szkolne życie było jednym wariackim wirem, który wciągał mnie jak ruchome piaski.
Mówi się, że ciągnie swój do swego, a ja mimowolnie obracałem się wśród gejowskiej śmietanki mojej szkoły. Zupełnie jakbyśmy wszyscy potrafili wyczuć swoich i dlatego nagle zbijaliśmy się w kupę szukając swojego towarzystwa. Wszystko jednak się rozleciało, kiedy starsi koledzy zaczęli odchodzić. Od tamtego czasu nie nawiązaliśmy już z nikim tak bliskich kontaktów jak na pierwszym roku. Chyba tylko Wavele zdołał przejść przez nasze zasieki, jak teraz przechodził przez nie nieświadomie Noah.
Ilu osób nie dostrzegłem? Ilu wspaniałych ludzi zostało po prostu wypartych z mojej pamięci? Może naprawdę zacząłem się starzeć, skoro zaczynałem myśleć o czymś podobnym. A może to fakt, że jestem wilkołakiem i pozostało mi już bardzo niewiele normalnego, szkolnego życia dawał mi się mimowolnie we znaki?
- Nie jesteś normalny Remusie i nawet przyjaciele mogą się od ciebie odwrócić jeśli zaczniesz popełniać błędy. - mówiłem do siebie. - A znajomi uciekną gdy dowiedzą się chociażby przypadkowo kim jesteś. Musisz zdobyć zaufanie ludzi, jeśli chcesz w przyszłości jakoś żyć. Musisz działać teraz. To ostatni rok, ostatnia szansa na pozyskanie zaufania, które może zaowocować, kiedy rozkręcisz swój interes. - Aaaargh! Starzeję się! - zmierzwiłem włosy i uderzyłem pięścią o ścianę. - Ostatni rok nauki. Jak ten czas zleciał. - uderzyłem w smętny ton. - Czas się przebudzić i znowu cieszyć życiem aby coś z tego mieć. Łatwiej mówić niż zrobić.
A jednak planowałem zrobić coś, czego nie zrobiłem od lat. Dopuścić do naszych małych tajemnic kogoś więcej, pozwolić naszej grupce o poszerzenie się, chciałem wypełnić puste miejsca pozostawione przez dawnych kolegów.
Wspomnienia przeszłości były przecież cenne, ale nie powinny mnie zasmucać, a jedynie cieszyć. Nie mogłem zostawić tego tak jak było. Czas uciekał, a każdy dzień był przecież cenną normalnością, która mogła się nagle rozwiać.

a9ff5a5c8c749183574c9176a0cbe71d

1 komentarz:

  1. http://azyllotu.blog.pl zapraszam do mojego i proszę o pozostawienia surowego komentarza! :)

    Od dawna czytam twojego bloga i po prostu...szczęka opada! Niesamowite! Czekam na kolejne!!

    OdpowiedzUsuń