niedziela, 2 sierpnia 2015

Nalot

Wiedziałem kogo chcę znaleźć, ale nie miałem pojęcia gdzie powinienem szukać. Wytykałem sobie, że gdybym bardziej interesował się ludźmi, na pewno domyśliłbym się, gdzie najczęściej czas wolny spędzają w tym miesiącu Ryo i Niholas. Moja wiedza ograniczała się wyłącznie do faktu, że chłopak Kinna skończył już szkołę, a więc były Jamesa mógł być dosłownie wszędzie. Z Japończykiem sprawa nie była już tak prosta, ponieważ o jego życiu uczuciowym nie wiedziałem po prostu nic. Nie wyglądało to więc różowo.
Czułem, że jestem beznadziejny, chociaż nie wątpiłem, że trójka moich przyjaciół również należała do takich samych ignorantów. Widać dobraliśmy się idealnie, ponieważ żaden z nas nie świecił przykładem.
Postanowiłem nie skupiać się w swoich poszukiwaniach ani na jednym, ani na drugim znajomym i zamiast tego po prostu przemierzać najbardziej charakterystyczne miejsca, w których mogli się zaszyć. Pierwszym punktem poszukiwań uczyniłem bibliotekę. Znajdowała się najbliżej, a jej przestrzeń była ograniczona, co czyniło ją idealnym miejscem na początek.
Musiałem przyznać się przed samym sobą do faktu, iż droga jaką pokonywałem przywodziła na myśl miłe wspomnienia lat, kiedy wraz z przyjaciółmi spędzaliśmy długie godziny w zaciszu biblioteki. Wtedy nauka wymagała ode mnie ogromnego nakładu pracy, zaś teraz przychodziła mi już zdecydowanie łatwiej. Zresztą, wtedy spotykaliśmy się tutaj także z uczniami innych domów, więc było oczywiste, że potrzebowaliśmy miejsca neutralnego. Teraz było zdecydowanie inaczej, toteż całym sobą odczuwałem tęskny zew wypełnionych książkami półek. Niestety, chociaż miałem nadzieję na szybkie zamknięcie poszukiwań, w bibliotece nie spotkałem ani Ryo, ani Niholasa. Zrezygnowany wypożyczyłem trzy niezobowiązujące powieści dla osób młodszych rocznikowo i skierowałem swoje kroki w stronę schodów, a w konsekwencji, wyjścia z biblioteki, ponieważ błonia były drugim miejscem do sprawdzenia na mojej liście.
Nie spodziewałem się, że już w drzwiach powita mnie pędzący na złamanie karku tłum uczniów osłaniających głowy czym popadnie. Przez chwilę zaskoczony patrzyłem na w większości nieznane mi z imienia twarze wykrzywione złością, strachem, przerażeniem, obrzydzeniem... Sam już nie wiedziałem jak wiele emocji widzę coraz bliżej. Ocknąłem się jednak i uskoczyłem na bok zostawiając wolne przejście dla biegnących. Z początku sądziłem, że uciekają przed deszczem, zmieniłem zdanie, kiedy dostrzegłem białe przedmioty spadające gęsto z nieba. „Grad” przemknęło mi przez myśl, ale i ta myśl uciekła, kiedy zrozumiałem, że opady atmosferyczne spadałyby na całej powierzchni błoni, zaś tutaj biel atakowała zwartą linią.
Nie potrzebowałem wiele czasu aby zrozumieć, że słyszę wydzierające się głośno kaczki, a niedługo później przyszło zrozumienie. Akurat w chwili, kiedy do budynku zaczęli wpadać pierwsi uczniowie, z których niektórzy mieli na sobie mało eleganckie kwiatki białych ptasich odchodów. Kaczki zbombardowały błonia!
- Co za matoł je drażnił?! - syknął męski głos, gdzieś w coraz gęstszym tłumie skupionych zaraz za drzwiami wejściowymi do szkoły uczniów.
- Nie wiem, chyba jakiś pierwszoklasista. Nie przyglądałem się, byłem zbyt zajęty braniem nóg za pas. - odpowiedział mu kolejny bezimienny i nieposiadający twarzy męski głos.
- Jak go dorwę to zrobię mu krzywdę! - wściekała się jakaś dziewczyna. Podejrzewałem, że jej ulubiona sukienka ucierpiała podczas kaczego nalotu.
- Przez jakiegoś osła jestem cały obesrany! - jęczał z kolei jakiś chłopak. - Te durne kaczki zawracały zaraz nad moją głową bo byłem najbliżej zamku!
- Moje włosy! Dzisiaj je układałam!
- Popatrz na moją zrujnowaną sukienkę! Przecież tego się nie dopierze!
Ależ ja miałem szczęście! Mogłem być jedną z tych nieszczęsnych osób, które pędem wracały do zamku, a tymczasem wróciłem do zamku zdecydowanie wcześniej i dzięki wizycie w bibliotece nie zdążyłem wyjść na błonia wprost pod nalot kaczych kup. Byłem ciekaw, czy wśród nieszczęśliwców są Zardi i Noah, ale liczba osób, które tłoczyły się w przejściu uniemożliwiała mi zobaczenie wszystkich. Dopiero po chwili zrobiło się trochę luźniej, ponieważ część osób postanowiła w końcu umknąć do swoich pokoi i pozbyć się niepotrzebnego, nieprzyjemnego balastu, którym zostali obarczeni. Teraz miałem okazję przyjrzeć się wszystkim, którzy byli na błoniach, jako że wchodzili po schodach po kilka osób. Obawiałem się niestety, że niewiele mi to da. Nie mogłem zatrzymać dla swojego dziwacznego widzimisię osoby, która miała niemiłe spotkanie z bombardującym ptactwem! Może gdybym miał jakiś konkretny powód, ale nie dla samej rozmowy i odnawiania znajomości. Mimo wszystko musiałem wiedzieć, czy kaczki pokrzyżowały mi plany.
Dostrzegłem Zardi i Noaha, którym najwyraźniej udało się uniknąć nieszczęścia, ponieważ swój dziwaczny piknik urządzili sobie pod drzewem. Dostrzegłem wściekłą jak osa McGonagall, której już się nie udało. Jakąś płaczącą pierwszoklasistkę, której po włosach spływała biała maź wiadomego pochodzenia, kilku rozbawionych sytuacją chłopaków. W końcu na schodach pojawił się Niholas wspinający się raźnie mimo oczywistego spotkania z ptasim nalotem.
Oceniłem swoją sytuację. Wciąż było gęsto od ludzi, ale miałem szansę przecisnąć się między nimi i...
- Co tu się dzieje?! - skrzekliwy głos woźnego sprawił, że straciłem ochotę na przepychanie się do schodów. Tym bardziej, że nie chciałem ubrudzić się ptasimi kupami, kiedy ludzie zbijali się w mniejsze grupy aby przepuścić wyraźnie niezadowolonego mężczyznę. - Co was się tu tyle nazbierało, co?! - Filch łypał groźnie na wszystkich i marszczył brwi przyglądając się zabrudzonym uczniom. Najwyraźniej jednak potrzebował okularów, ponieważ nie domyślił się, co takiego pozostawiło nieładne plamy na ubraniach i ciałach otaczających go osób. Kołyszącym krokiem przeszedł zrobionym specjalnie dla niego przejściem między uczniami i wyszedł za wielkie zamkowe odrzwia stając na schodach. Wyciągnął rękę spodziewając się najwyraźniej deszczu, ale zamiast tego został masowo zaatakowany. Kaczki musiały siedzieć na gzymsie nad drzwiami, ponieważ w jednej chwili dobrych dwadzieścia kup spadło prosto na nieświadomego zagrożenia woźnego.
Wszyscy rzucili się pędem w stronę schodów, chcąc być jak najdalej kiedy Filch wybuchnie. Nie mogłem się im dziwić, ponieważ sam chciałbym być daleko stąd, kiedy to nastąpiło. Mężczyzna najpierw wydał z siebie nieludzki krzyk zranionego guźca, a następnie odwrócił się zamaszyście do uczniów, którzy w popłochu pięli się ku górze schodów. Chociaż Filch na pewno chciał coś powiedzieć, to najwyraźniej nie znalazł odpowiednich słów by wyrazić to, co właśnie działo się w jego głowie. Sam nie wiedziałbym jak skomentować podobne wydarzenie. Tym razem postanowiłem jednak ruszyć się z miejsca i podążyć za tłumem. Nie chciałem żeby mi się oberwało.
- Nigdy więcej nie wyjdę na błonia bez parasola. - mówił cicho jakiś pierwszoklasista do człapiącego obok niego kolegi. - Nie chciałbym skończyć tak jak Filch przed chwilą. I to jeszcze na oczach tylu osób. To byłoby upokorzenie.
- Lepiej nic nie mów. Jeśli usłyszy to jeszcze każe nam jakoś za to zapłacić. - uciszył go dotąd milczący kolega. - Każde szorować łazienki, albo nawet czyścić błonia po tym nalocie zdziczałych kaczek.
Byłem pewny, że przyjaciele nie uwierzą w to, czego byłem po części świadkiem. Będą żałować, że taka atrakcja przeszła im koło nosa, ale sami byli sobie winni. Zapamiętają sobie raz na zawsze, że Remusa Lupina nie warto zostawiać samego, ponieważ wokół niego zawsze dzieją się interesujące rzeczy! A przynajmniej miałem drobną nadzieję, że tak do tego podejdą.
Musiałem jednak przyznać, że kaczy atak bardzo mi pomógł. Teraz mogłem zaszyć się w Pokoju Wspólnym i poczekać na Niholasa. Miałem pewność, że chłopak w końcu wyjdzie ze swojego pokoju, po długim szorowaniu siebie i swoich rzeczy. Mój plan był więc prosty. Zaczepić go, rozpocząć konwersację od aktualnego, chociaż na pewno paskudnego tematu kaczek, a następnie przejść do przyjacielskiej pogadanki. Podejrzewałem, że wszystko było proste tylko w moich myślach, ale nie miałem żadnego lepszego planu.
Poczłapałem więc do naszego Domu za grupką dosłownie zafajdanych uczniów, którzy dzielili się na przeklinających oraz rozbawionych. Zdołałem już zauważyć, że żadna dziewczyna nie cieszyła się z tego, co ją spotkało, za to coraz częściej słyszałem męskie głosy entuzjazmu. Widać w naszej naturze leżało lekceważenie tego, co dla płci przeciwnej było prywatnym końcem świata.

2004823134473

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz