niedziela, 9 sierpnia 2015

Guano

30 października
Ptasi atak nie ustał, chociaż minęły już dobre dwa dni od feralnych wydarzeń na błoniach. Dyrektor oficjalnie odwołał najbliższe wyjście do Hogsmeade, które przypadało na ten tydzień. Postanowił, że odbędzie się w przyszłą sobotę, co dawało mu czas na pozbycie się problemu, jaki stanowiły bezustanne ataki kaczek. Idąc na zajęcia z zielarstwa, wszyscy byliśmy skazani na parasole, które chroniły nas przed atakami. Odważni, którzy myśleli, że się im upiecze, wracali do zamku z nietęgimi minami. Przyznam, że wśród tej grupy znalazł się także James, który musiał przekonać się na własnej skórze jak to jest zostać „ofajdanym” przez ptaka. Nie wnikałem w szczegóły jego dziwnych upodobań. Sam wolałem trzymać się od tego z daleka, co niestety nie wychodziło tak jakbym sobie tego życzył. Musiałem przecież przejść do cieplarni między gęstym deszczem spadających z nieba ptasich odchodów. To wcale nie było przyjemne, a biorąc pod uwagę, że nasza szkoła liczyła sporo klas i grup, miejscami szło się po prostu po kupach, które walały się jedne na drugich. Kilka osób poślizgnęło się i niemal wywróciło, na szczęście zawsze był ktoś, kto podtrzymał taką osobę i pomógł jej utrzymać się na nogach. W końcu nikt nie życzył innym ślizgu na odchodach kaczek.
- Gdyby to były nietoperze, moglibyśmy zarobić na guanie. Podobno jest bezcenne. - James zawsze obdarzyć nas dziwacznym komentarzem, który tylko częściowo pasował do kontekstu wydarzeń.
- Biegałbyś teraz z wiadrem i prosił żeby kaczki narobiły ci do środka? A może trzymałbyś je na głowie i biegł zawsze tam, gdzie leciałby kaczy pocisk? - Syriusz był nastawiony do tego bardzo sceptycznie i wcale mu się nie dziwiłem. Kto w ogóle widział, żeby marzenia młodego czarodzieja opierały się na zbieraniu i sprzedawaniu odchodów? I pomyśleć, że to wilkołaki uważało się za barbarzyńskie i niegodne magii potwory.
- Kto wie? Istnieje taka możliwość. Na początek zarabiałbym w szkole, później przerzuciłbym się na własny interes. Ranczo i ferma nietoperzy lub coś w tym stylu. To chyba nie najgorszy pomysł.
- To katastrofa. - pokręciłem głową załamany. - Za niektóre marzenia powinni zamykać w Świętym Mungu. Miałbyś tam stałe miejsce, albo nawet osobny pokój na dożywocie. Lily na pewno zechciałaby cię odwiedzać, a ty opowiadałbyś jej o swojej fermie gówna nietoperzy na bazie kaczego. Wasze dzieci pewnie też byłyby zachwycone. Tata przekazałby im rodzinny interes.
- Daj spokój, to tylko pomysł! W dodatku niemożliwy do zrealizowania! Kaczki to nie nietoperze, a ich odchody to nie bezcenne guano!
- J., już cię widzę w stroju pszczelarza, jak zbierasz kupy. Naprawdę, wyglądałbyś rozkosznie. - Syriusz w końcu roześmiał się rozbawiony swoją wizją przyjaciela.
Peter w tym czasie intensywnie nad czymś myślał. Niemal widziałem, jak trybiki w jego mózgu czerwienieją z przegrzania, a dźwięk obracających się kół zębatych staje się coraz bardziej zgrzytliwy. I nagle zaskoczył, wszystko weszło na swoje miejsce, jak połączone idealnie puzzle.
- To naprawdę byłby dobry interes. - oświadczył pewnym siebie głosem. - Gdybym był tak obrzydliwie bogaty, nikt nie zwracałby uwagi na to, że dorobiłem się na odchodach. Narcyza na pewno zabiegałaby o moje względy, bo byłbym dla niej idealna partią, a nie zwykłym synem cukiernika. Miałbym wielkie połacie ziemi, spałbym na złocie i mógłbym jej kupić dosłownie wszystko! Tak, James miał świętą rację. Gdyby te kaczki były nietoperzami...
- To nie byłoby problemu, bo nocami nie kręcimy się po błoniach. - chyba tylko ja miałem trochę oleju w głowie by zwrócić ich uwagę na ten drobny szczegół. Nie zdążyłem jednak rozwinąć myśli, ponieważ przed cieplarnią pojawił się Hagrid.
- Cześć chłopaki! - zagrzmiał uśmiechnięty. Trzymał w rękach ogromny parasol, który pomieściłby pod sobą gości niewielkiej ceremonii ślubnej wraz ze stolikami i krzesłami. - Ptaszki dają popalić, co? Zaprosiłbym was do siebie, ale nie wolno wam wychodzić, więc będę częściej wpadał do zamku. Oj, a mam ja sporo do załatwienia z dyrektorem, ale teraz wybaczcie, muszę się wcisnąć. - schylił się i niezgrabnie wpychał do cieplarni.
- Hagridzie, ostrożnie! - Sprout wybiegła zza swoich rabatek, w których dłubała kijem już od dłuższej chwili. Do zajęć wciąż mieliśmy chwilę, więc mogła sobie pozwolić na jakieś dziwaczne zabiegi upiększające jej i tak zielone, rozrośnięte rośliny.
- Tak, tak, przepraszam! - rzucił zawsze posłuszny mężczyzna i pchał się dalej bez żadnej zmiany. Widać według niego coś się w tym temacie zmieniło, ale dla nas nie było żadnej różnicy.
- Chłopaki, patrzcie w górę. - Dean, nasz klasowy Don Juan, ciemnoskóry z sięgającymi ramion dredami i zawsze szerokim uśmiechem, kiwnął głową w stronę sklepienia cieplarni. Powiodłem spojrzeniem we wskazanym kierunku i przełknąłem ciężko ślinę. Szwadrony kaczek obsiadły cieplarnię jak mszyce łodyżkę rośliny.
- Czuję się nieswojo. - rzuciła Agnes, która mimo ciepła rozmasowywała ramiona, jakby zamarzała w środku zimy w nieogrzewanej sali lekcyjnej.
- Proszę nie zwracać na to uwagi. - rzuciła Sprout, która zauważyła zdenerwowanie całej grupy. - Pracuję w takich warunkach już kolejny dzień i naprawdę można to zignorować. A podejrzewam, że widząc nasz brak zainteresowania, kaczki w końcu się znudzą.
Nie kwestionowałem jej słów. Może miała rację? Nie znałem się na kaczkach. W ogóle nie znałem się na ptakach. Nawet sowy były dla mnie obcymi bytami, które po prostu przenosiły listy i paczki, strasznie brudziły i...
- Czy kaczki nie atakują naszych sów z poranną pocztą? - sam nie wiem dlaczego przyszło mi to do głowy, ale naprawdę miałem wrażenie, że liczba listów spadła w ostatnich dwóch dniach.
- Daj spokój, Remusie. Przesadzasz. To przecież niemożliwe. Musisz cierpieć na jakąś manię prześladowczą. Nie ma innego wyjaśnienia. - James pokręcił głową, jakby miał do czynienia z dzieckiem o wyjątkowo bujnej wyobraźni.
- A ja zgadzam się z Remusem. - Zardi próbowała mnie poprzeć, ale została zbojkotowana przez okularnika.
- Jego byłe dziewczyny się nie liczą.
- Zaczynamy lekcję! - upomniała nas Sprout. - Nie bez powodu zaprosiłam dziś Hagrida. Zajmiemy się bowiem czarowaniem pnączy do obrony własnej oraz ataku. To przydatna umiejętność, tym bardziej, że jeśli ją dobrze opanować, można posługiwać się każdą rośliną. Musicie jednak wiedzieć jedno. Rośliny również potrafią wyczuć intencje, więc nie zareagują, jeśli wasze zamiary będą wynikiem złych pobudek. Tym tematem zajmiemy się jednak później. Na początek proste zaklęcia obronne.
Nauczycielka przeszła rzeczywiście do rzeczy. Hagrid był tym, który miał atakować i obrywać, ponieważ jego postura, twarda skóra i zarośnięte ciało, idealnie nadawały się do tego rodzaju ćwiczeń. Nie musieliśmy martwić się, że przypadkiem zrobimy mu krzywdę, jako że nasza niezgrabność zdecydowanie nie była dla niego żadnym zagrożeniem. Hagrid miał wiele zalet, jak na kogoś tak szczególnego i niespecjalnie inteligentnego.
Musiałem przyznać, że zapanowanie nad pnączami nie należało do łatwych zadań nawet dla osoby, która przecież w tym roku kończyła edukację. Musiałem więc wiele się jeszcze nauczyć i bezustannie szkolić. Tym bardziej, jeśli planowałem zostać detektywem z prawdziwego zdarzenia.
Okazało się, że magiczne kierowanie pnączami potrafi uzależniać, ponieważ Dean wpadł w szał wywijania swoją rośliną i wraz z Agnes urządzili sobie w pewnym momencie walkę „zielonych kogutów”. Przypominało mi to dziwaczną szermierkę, ale mimo chęci spróbowania, nie skusiłem się. I słusznie, ponieważ Sprout dostrzegając tę zabawę nie była zachwycona.
- To nie zabawa! - fuknęła na nich i ukarała tygodniowym szlabanem podczas którego będą pomagać jej przy roślinach. - Każdemu z was by się to przydało, ale dodatkowe zajęcia praktyczne nie zostały wliczone do planu nauczania. Przechodzimy do ataku! - zmieniła temat. - Nie, to co przed chwilą pokazaliście to nie był atak. - skrytykowała jeszcze dwójkę, która jej podpadła.
Miałem wrażenie, że mimo reprymendy, Dean i Agnes nie żałowali swojego postępowania. Zmienił się bowiem sposób, w jaki na siebie patrzyli. Teraz było w tym coś intymnego, głębokiego. Ot, miałem wrażenie, że się podobają sobie nawzajem i ich mały wyskok zbliżył ich do siebie niewyobrażalnie. Po odbyciu kary przez te dwa gołąbeczki, Zardi nie będzie miała się gdzie podziać i przyklei się do mnie i moich przyjaciół. Nie miałem jej tego za złe, chociaż zastanawiałem się na ile dziewczyna będzie w stanie wytrzymać bez kuzynki, kiedy ta znajdzie sobie chłopaka. W końcu do tej pory bywały na dłuższą metę nierozłączne. Nie żeby Zardi nie spotykała się ze mną, a teraz także coraz częściej z Noahem, ale jednak miałem wrażenie, że jej przypadek i to, co będzie działo się z Agnes to dwie różne rzeczy i dwa różne światy. Krótkowłosa była kimś, kto dla przyjaciół zrobiłby wszystko. A jaka była jej kuzynka?

Marauders.full.1399865

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz