niedziela, 23 sierpnia 2015

KUMpel

Patrzyłem przerażony na dwoje nieznajomych, którzy lustrowali nas wzrokiem, jakbyśmy byli zwierzyną łowną. Problem w tym, że ja rzeczywiście nią byłem, co wcale nie napawało mnie optymizmem. Gdybym miał jakąś opcję wyboru, wolałbym schować się w jakiejś ciasnej norze i wyjść z niej dopiero po wszystkim. Nie chciałem by odkryli kim jestem, ponieważ wiedziałem, w jaki sposób musiałoby się to skończyć – moją śmiercią lub pojmaniem. Byłem przecież wilkołakiem! Nieszkodliwym wprawdzie i oswojonym przez przyjaciół, ale jednak wielkim, złym wilkiem w ludzkiej skórze.
Z niepokojem przyjrzałem się najpierw kobiecie, która poprawiła pakunki trzymane na plecach. Była szczupła, bez wątpienia sprawna fizycznie i niebezpieczna. Wydawała mi się ładna, chociaż z jej niezadowolonym wyrazem twarzy nie byłem o tym do końca przekonany. Kasztanowe, falowane włosy miała spięte w niedbały koczek na szyi i dałbym się wysmarować miodem po szyję dla pszczół, że i tak gdzieś w tej ciemnej burzy kryła jakąś broń. Mężczyzna miał zdecydowanie bardziej przyjazny wyraz twarzy. Podobieństwo między nimi było zauważalne, chociaż jego włosy miały trochę jaśniejszy kolor, a oczy były większe od jej migdałowych.
- Czarno to widzę. - rzuciłem szeptem do przyjaciół.
- Na pewno będzie ciekawie. - przyznał James bez przekonania.
- Kochani, przywitajcie naszych gości. - dyrektor wstał, a za nim całe grono pedagogiczne. Poszliśmy więc w ich ślady stając niemal na baczność. Nie tylko ja czułem się niepewnie w towarzystwie tej dwójki nieznajomych. Inni uczniowie również wydawali się ponakłuwani szpilkami i rzucali zlęknione spojrzenia na boki.
Nieznajomi zbliżyli się do stołu nauczycielskiego i wspięli po kilku schodkach na podest, gdzie Dumbledore wymienił z nimi przyjacielski uścisk dłoni. O ile można było mówić o przyjacielskim uścisku w przypadku tej dwójki.
- Nasi goście pomogą nam pozbyć się problemu z kaczkami. - wyjaśnił, zaś Hagrid przepchnął się bliżej nich rzucając w stronę łowców nieprzyjazne spojrzenia.
- Co planujecie zrobić z kaczkami? - zapytał wyjątkowo pewnym głosem, jakby cała jego wrodzona nieśmiałość i uniżoność nigdy nie istniały.
- Hagridzie. - skarcił mężczyznę dyrektor i zwrócił się do swoich gości. - To nasz gajowy. Opiekuje się Zakazanym Lasem i magicznymi stworzeniami, które go zamieszkują.
- Obrońca przyrody? Bardzo mi miło. - odezwał się z przyjaznym uśmiechem nieznajomy. - Co do pytania, jesteśmy tu by je spacyfikować i naturalnie wolelibyśmy nie używać siły. Wszystko naturalnie będzie zależeć od nich. Nie codziennie słyszy się o mściwych ptakach, które chowają urazę tak długo, więc nie przewidzimy ich zachowania, ale na pewno coś poradzimy na ich złośliwość. Nasze metody są bezpieczne dla środowiska i zwierząt. Przyznaję jednak, że użycie siły jest czasami niezbędne, chociaż nie sądzę by było tak w tym wypadku. - brzmiał jak ktoś, kto na co dzień musi się zmagać z osobami pokroju Hagrida. Nie ulegało wątpliwości, że gajowy im nie ufał, chociaż nie powiedział tego głośno.
- Chcę być przy was, kiedy będziecie zajmować się tym problemem. - oświadczył walecznie nasz szkolny wielkolud. - Chcę mieć oko na wszystko i dopilnować żeby kaczki odfrunęły bezpiecznie. - byłem ciekawe skąd u Hagrida tyle odwagi, ale widać i on potrafił czasami czymś zaskoczyć.
- Te kaczki...
- To żywe stworzenia., które także mają uczucia. - wszedł łowcy w słowo nasz gajowy.
- To roznosiciele zarazków! - prychnęła kobieta, która dopiero teraz zdecydowała się na podjęcie tego tematu. - Że nie wspomnę o tym, jak bardzo zabrudziły zamek i błona. Idąc tutaj musiałam przedzierać się przez deszcz paskudztwa. Jeśli wam to odpowiada to ja się zmywam i nic tu po mnie.
- Nie, nie, proszę go źle nie zrozumieć. On po prostu troszczy się o wszystkie stworzenia. - dyrektor zareagował momentalnie i wcale nie mogłem się temu dziwić. W końcu każdy, może poza Hagridem, chciał wrócić do normalnego życia. Lekcje, zadania, nauka, ostatnie szaleństwa na błoniach przed nastaniem zimy.
- Skoro tak się troszczy, to niech weźmie pod uwagę fakt, że kaczki muszą odfrunąć przed zimą, a jeśli zatrzyma je tutaj niechęć do szkoły, mogą przypłacić to życiem wszystkie. - kobieta potraktowała gajowego wyjątkowo nieprzyjemnym spojrzeniem, jakby chciała mu przekazać, że jest esencją uciążliwości dla kogoś takiego jak ona.
- Zabierajmy się stąd. Nic tu po nas, skoro pojedliśmy. - Syriusz pogładził moje kolano pod stołem. Musiał domyślić się moich obaw i dlatego tak szybko postanowił wyjść. Niektórzy uczniowie również byli na to gotowi. W końcu tak jak ja nie chciałem wpaść w oczy nieznajomych jako wilkołak, tak inni także nie chcieli zadzierać z dwójką rodzeństwa.
Dyrektor zaprosił łowców do stołu, zaś uczniowie wyślizgiwali się w niewielkich grupkach. Zostali tylko ci, którzy byli wyjątkowo zainteresowani wykonywaną przez tę dwójkę pracą. Podejrzewałem, że osoby, które nie miały szans na zostanie aurorami liczyły na coś innego, ale równie fascynującego.
Na szczęście James wierzył w siebie i nie zdecydował się na rozmowę z wyraźnie nielubianą przez Hagrida dwójką. Ulotnił się więc razem ze mną, Syriuszem oraz Peterem. Nie mieliśmy jednak odwagi rozpocząć rozmowy dopóki nie znaleźliśmy się naprawdę daleko od Wielkiej Sali. Tak się jednak złożyło, że i wtedy jakoś nie mieliśmy ochoty podejmować tego najbardziej aktualnego z tematów. Może obawialiśmy się pecha, jaki mogłoby to przynieść?
- Nagle mam ochotę zająć się moimi obowiązkami prefekta. - przyznałem przerywając ciszę.
- Ufff, więc nie tylko ja. Mnie ciągnie do run. - Syri uśmiechnął się niewinnie, niemal przepraszająco i pogładził mnie po pośladkach dłonią. Uniosłem brew patrząc na niego karcąco, chociaż sprawił mi przyjemność tym stosunkowo wymownym gestem. Doskonale pamiętałem, że teraz to ja miałem go zdominować, ale i tak jego dotyk sprawiał mi rozkosz. W końcu nie ma nic lepszego niż świadomość, że mój chłopak nadal jest we mnie zakochany.
- To wszystko przez tych dziwaków z kuszami na plecach! Nie patrzcie tak na mnie! Przecież musieliście się domyślić, że to były kusze... - James patrzył na nas z niedowierzaniem. Ten jeden raz zdołał nas zaskoczyć w sposób naprawdę niespodziewany.
- Kum, kum, rebet, rebet! - wdarło się w naszą rozmowę. Spojrzeliśmy z chłopakami po sobie. - Kum, kum, rebet, rebet! Gdzie, u licha, jesteś?! - znowu rozniosło się po korytarzu. Znałem ten głos, chociaż był stłumiony i spanikowany. Należał do Niholasa, byłem o tym przekonany.
Przyspieszyliśmy kroku kierując się w stronę, z której dochodziło dziwaczne nawoływanie. Kinna znaleźliśmy bez większego problemu klęczącego na podłodze i zaglądającego w szparę pod jakimiś zamkniętymi drzwiami.
- Spadliście mi z nieba! - zakrzyknął zanim zdołaliśmy się w ogóle odezwać. - Przypadkiem zamieniłem kumpla w żabę! - zaczął wyjaśniać. - Potknąłem się wygłupiając i różdżka wypaliła! To znaczy, ja myślę, że to była żaba. Tak mi się wydaje. Widziałem ją tylko przez chwilę, bo się wystraszyła i zwiała! W sumie... to mogła być jaszczurka. A może kameleon? Hm, wtedy nie uciekłby pod drzwiami do klasy, ale zmienił kolor i zniknął mi z oczu... Zgubiłem się z tego stresu! W każdym razie, w coś go zamieniłem i teraz muszę go szybko znaleźć.
Bezgłośnie zgodziliśmy się z chłopakami, że trzeba mu pomóc. Zapytałem więc o imię kolegi, którego tak cudownie załatwił.
- Sean. Dotąd jeden z moich dobrych kumpli, ale od dziś pewnie zaciekły wróg.
- KUMpli, powiadasz? - James roześmiał się ze swojego akcentowanego dowcipu.
Miałem ochotę go uderzyć, ale wątpiłem by to coś mi dało. Zacząłem wąchać mając nadzieję, że wyłapię intensywny zapach kogoś obcego, ale to było na nic. W cokolwiek się zmienił, wydzielał teraz swoją własną zmutowaną woń, której nie rozpoznałbym ani nie wyłapał spośród innych.
Przystąpiliśmy do dzieła. Na początek James wypróbował wszystkie zaklęcia przyzywające jakie znał, co było bezsensowne z racji tego, że nie działały na ludzi, ale nie miałem serca mu o tym przypominać. Zabraliśmy się więc do przeszukiwania wszystkich pomieszczeń jakie były na tym korytarzu. Dzięki kilku fantastycznym zaklęciom, które znalazłem w książce wypożyczonej ostatnio z biblioteki, żadne drzwi nie stanowiły dla mnie zapory nie do przejścia, jeśli nie zostały zaczarowane w jakiś skomplikowany sposób. Niestety żadnych dziwacznych płazów nie znaleźliśmy, co tylko załamało Niholasa. Biedak czuł się winny i zamartwiał się o kolegę, a ja zaczynałem zastanawiać się, czy przypadkiem Kinn nie padł ofiarą jakiegoś głupiego dowcipu. Przecież żaby, jaszczurki, a nawet kameleony nie rozpływały się w powietrzu!
Właśnie zaglądałem do mysiej dziury, kiedy przed sobą zobaczyłam parę dziwnie znajomych skórzanych butów o wysokiej cholewie. Podnosząc powoli wzrok i czując narastającą panikę, spojrzałem na bezustannie niezadowoloną minę stojącej nade mną łowczyni. Wpadłem jak śliwka w kompot! Wilkołak u stóp łowcy magicznych zwierząt. To dopiero atrakcja dnia. Gdzie podziali się przyjaciele, kiedy ich potrzebowałem?! Nawet nie wiem, kiedy zostałem sam na korytarzu, a już miałem na karku kłopoty.

tumblr_m0f24jp2nR1r2uhlro1_500

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz