niedziela, 16 sierpnia 2015

Tajemniczy gość

Wychodząc z sali eliksirów niemal wpadłem na stojącego przed drzwiami dyrektora. Jego obecność nigdy nie wróżyła niczego dobrego, toteż miałem w pełni uzasadnione złe przeczucia. W końcu jeśli już pojawiał się gdzieś w konkretnym celu, działo się coś niedobrego.
- Albusie? - Slughorn zauważył dyrektora i nawet w jego głosie słychać było wahanie. On wiedziała równie dobrze jak ja, że Dumbledore nie jest kimś, kto bez celu kręci się w pobliżu sal lekcyjnych.
- Ataki się nasiliły, musimy go wezwać. Tylko spójrz na okna.
Przyznaję, że podsłuchiwałem i teraz zwróciłem uwagę na szybę okna, która wcześniej wcale mnie nie obchodziła i nawet jej nie zauważyłem.
- Od kiedy mamy w oknach matowe szyby? - zapytał zaskoczony mężczyzna.
- Od kiedy ptaki zabrudziły je wszystkie, Horace. Wszystkie, co do jednej. Nie mamy wyjścia, ktoś musi zrobić z tym porządek.
- Ale jego metody są czasami takie kontrowersyjne...
- Sam widzisz, że nie damy sobie bez niego rady.
O kim rozmawiali? Kto miał się pojawić w związku z naszym ptasim problemem?
Zasłuchany w rozmowie dwójki profesorów, nie zdążyłem na czas wyhamować i wpadłem na Bogu ducha winnego ucznia, który właśnie zaszedł mi drogę.
- Przepraszam! - pisnąłem, a przynajmniej w moich uszach brzmiało to jak pisk. - Ryo?! - rzuciłem w końcu okiem na ofiarę mojej miażdżącej siły i uśmiechnąłem się szeroko zadowolony z tego przypadkowego spotkania na korytarzu. - Jak miło cię widzieć!
- Hm? Czego chcesz? - Ryo nie odwzajemniał mojego entuzjazmu.
- A muszę czegoś chcieć?
Chłopak uniósł brew i spojrzał na mnie z politowaniem.
- Lupin, nagle mnie zagadujesz, jesteś cały uśmiechnięty, chyba cieszysz się, że mnie widzisz... Jeśli to nie oznacza, że czegoś ode mnie chcesz to ja nie wiem, co się dzieje. Sam pomyśl, kiedy ostatnio ze sobą rozmawialiśmy?
- To nie tak! - pospieszyłem z wyjaśnieniem. - Po prostu chcę odnowić znajomość. To nasz ostatni roku, więc...
- Nie wierzę w to. - ostudził mój entuzjazm. - Nie mówię, że nie uwierzę kiedyś, ale na chwilę obecną uważam, że czegoś ode mnie chcecie, ty i twoi kumple, więc nie mam zamiaru dać się w coś wciągnąć. Idę męczyć się z McGonagall, jeśli się spóźnię nic mi nie pomoże i będę miał szlaban jak się patrzy, więc wybacz... - zmył się tak szybko, że miałem ochotę zawyć. Mogłem zrozumieć jego obawy, ale żeby tak od razu skazać mnie na zatracenie? To niesprawiedliwe!
Dogoniłem więc przyjaciół, którzy już mi uciekli spory kawałek i zrównałem się z nimi skazując ich na utworzenie konspiracyjnego koła. Powiedziałem im, co takiego zdołałem podsłuchać.
- Pewnie chodzi o jakiegoś ornitologa. - Syriusz machnął lekceważąco ręką. - Nic wielkiego, więc nie martw się, nie sprowadzą tu łowcy zdziczałych magicznych stworzeń, który polując na kaczki wpadnie przypadkiem na naszego salonowego wilkołaka.
Nie chciałem się do tego przyznać nawet przed samym sobą, ale właśnie takie myśli chodziły mi po głowie, więc Syriusz wcale mnie nie pocieszył, chociaż musiałem przyznać, że nieźle mnie rozpracował.
- Poczuję się pewnie dopiero, kiedy będę miał pewność, że o kogokolwiek chodzi, nie zagraża mi i mojemu futrzakowi w środku.
- I jak chcesz to zrobić? - James miał w głosie tyle zwątpienia, że zacząłem się zastanawiać, gdzie w ogóle je gromadził do tej pory.
- Jest ktoś, kto mimowolnie mi w tym pomoże. - uśmiechnąłem się przebiegle patrząc na zafajdane do ostateczności okno. - Poczekajcie do obiadu, a sami się przekonacie.

Idąc do Wielkie Sali z przyjaciółmi, rozglądałem się uważnie po głównych korytarzach, nie chcąc naciąć się na żadnego nauczyciela. Nie chciałem żeby byli świadkiem mojej konspiracyjnej rozmowy z Hagridem, którego wypatrzyłem bez najmniejszych problemów. Miałem szczęście, ponieważ i on widział jak nadchodzimy, więc dałem mu tylko znak by zaczekał na mnie chwilę i wraz z chłopakami zbliżyliśmy się do niego spokojnie, niby to bez żadnych szczególnych planów w zanadrzu.
- Hagridzie, możemy chwilę porozmawiać? - obawiałem się, że Dyrektor zabroni nam znowu wychodzenia z zamku, więc nie chciałem przekładać tej konwersacji na później. Im szybciej mogłem to załatwić, tym szybciej poznałbym tajemnicę stojącą za „onym”, którego pojawienie się było w tej chwili tak niezbędne dla naszej szkoły.
- Jasne, jasne. O co chodzi? - wielki, zarośnięty, ale poczciwy mężczyzna uśmiechnął się jak zawsze uprzejmie.
- Przejdźmy na bok, nie tarasujmy przejścia. - wymyśliłem wymówkę by odsunąć się od przechodzących bezustannie tuż obok uczniów. - A więc widzisz Hagridzie, jest taka sprawa. Nie wiem, czy się orientujesz, że do naszej szkoły ma zawitać bardzo kontrowersyjna osoba, która będzie musiała zająć się naszym problemem z kaczkami. Dały się nam we znaki, ale obawiam się, że chodzi teraz o ich bezpieczeństwo, więc może wiesz, kto taki ma nas odwiedzić? - miałem szczęście, że Hagrid nie należał do grona najinteligentniejszych osób. Mówiłem za dużo, więc każdy inny człowiek zrozumiałby, że kłamię, a przynajmniej naginam prawdę.
- Hm? Nic nie wiem o żadnych odwiedzinach. - przyznał gajowy i zmarszczył w niezadowoleniu brwi.
- Skąd wiesz o czymś takim, tak w ogóle?
- Podsłuchałem, więc nie wydaj mnie nauczycielom, ale mam wrażenie, że oni chcą zaprosić do szkoły kogoś, kto powystrzela wszystkie te biedne kaczki, a przecież to straszne! Ty znasz się na magicznych stworzeniach, więc nikogo nie zdziwi fakt, że wypytujesz o to, co chcą zrobić ze wszystkimi tymi ptakami. Gdyby się okazało, że zamówili jakiegoś tępiciela... - wiedziałem, w którą czułą nutę uderzyć i właśnie to zrobiłem. Oczy Hagrida były wielkie, świecące, płonące ogniem zwiastującym burzę, jeśli okazałoby się, że jakiekolwiek stworzenie w Hogwarcie jest zagrożone z powodu nierozważnej decyzji profesorów.
- Dobrze żeś mi o tym powiedział, Remusie. - zostałem pochwalony. - Dowiem się wszystkiego od psorów i nie pozwolę żeby cokolwiek stało się tym wszystkim kaczusiom! Każdy może mieć gorsze dni, nawet one. - wielki, kudłaty obrońca uciśnionych skinął mi głową, mrugnął konspiracyjnie i roześmiał się głośno. - To dopiero dobry dowcip, Remusie! - zagrzmiał dając i alibi. Nie sadziłem, że było mi potrzebne, ale temu gajowemu nie można niczego odmówić, a już na pewno nie wtedy, kiedy walczy w słusznej, jego zdaniem, sprawie.
- Idziemy, lepiej żeby nas razem nie widziano dłużej niż to konieczne. - rzuciłem to kumpli i oddaliliśmy się od Hagrida.
- Wykorzystujesz go! - syknął James.
- Nie, ja znalazłem w nim sojusznika, który ma większą władzę ode mnie, więc może się tym zająć. Od wykorzystywania Hagrida jesteś ty. - zauważyłem rozsiadając się przy stole. - Poza tym, ty grasz na jego poczuciu braterstwa dla własnej przyjemności, a ja chronię swój tyłek zwracając jego uwagę na atakujące zamek kupry. - zająłem się jedzeniem, kiedy tylko pojawiło się na stołach i spoglądałem mimochodem na stół nauczycielski. Na początku nic szczególnego się nie działo, ale w końcu Hagrid dołączył do jedzących nauczycieli i podjął rozmowę z dyrektorem. Podejrzewałem, że od razu przeszedł do sedna, ponieważ na twarzy Dumbledore'a odbijały się wyrzuty sumienia.
Aż zawarczałem podskakując w miejscu, kiedy drzwi Wielkiej Sali rozwarły się z hukiem uderzając o ściany i skrzypiąc niemiłosiernie w zawiasach. W wejściu stała zakapturzona postać w płaszczu przeciwdeszczowym, z podróżnym workiem na ramieniu i kilkoma długimi pakunkami zarzuconymi na plecy. Skórzane buty z licznymi klamrami i grubą, wysoką podeszwą jakoś nie kojarzyły mi się najlepiej, podobnie jak każdy inny szczegół wyglądu nieznajomego. Za jego plecami pojawiła się druga postać w takim samym stroju, choć ta była niższa o kilka centymetrów, choć nie mniej groźna sądząc z wyglądu.
W jadalni panowała idealna cisza. Nikt nie odważył się odezwać, każdy wpatrywał się w niespodziewanych, dziwacznych gości, którzy lustrowali nas wzrokiem spod kapturów zasłaniających twarz. Z ich płaszczy na ziemię kapała woda, co uświadomiło mi, że na zewnątrz musi trwać prawdziwe oberwanie chmury. Przez aferę z kaczkami nawet strop Wielkiej Sali nie oddawał już tego, co działo się na zewnątrz, więc podejrzewałem, że wiele zdołało nam już umknąć.
Zakapturzone postacie odrzuciły tymczasem swoje płaszcze, a naszym oczom ukazało się dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta. Urodziwi, cali od stóp do głów odziani w skórę i na pewno niebezpieczni sądząc po sposobie, w jaki się poruszali i w jaki na nas spoglądali. Czyżbyśmy zostali zaatakowani już nie tylko przez zbuntowane ptaki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz