środa, 30 września 2015

Chatka na kurzej nóżce

5 listopada
Najgorszy dzień miesiąca rozpoczął się najlepszym możliwym śniadaniem, na które składał się wielki kawałek ciasta z puszystą pianką, dużymi orzechami i słodkim karmelem. Najwidoczniej uznano, że w moim stanie najlepiej będzie podnieść mi poziom cukru w organizmie, żebym bez większego problemu poradził sobie z przemianą i jej następstwami. Muszę przyznać, że to naprawdę podziałało! Czułem się silniejszy i o niebo sprawniejszy, niż w chwili, kiedy znużony otworzyłem oczy. Marzyłem jeszcze o toście z dżemem lub miodem, ale byłem tak pełny, że nie wmusiłbym w siebie nic więcej. Zresztą, zawsze mogłem poczekać i poprosić o taką kolację zaraz przed nieszczęsną nocą. Wątpiłem jednak żeby moja niecierpliwość pozwoliła mi poczekać do wieczora. Należałem przecież do ludzi, którzy nie potrafią tak po prostu siedzieć na tyłku i czekać, kiedy mają na coś straszną ochotę. Czułem się przez to podle, ale nie widziałem innego wyjścia, jak tylko ulegać moim nieładnym nawykom żywieniowym lub je całkowicie ignorować, co wcale nie było łatwe, ponieważ musiałem walczyć sam ze sobą za każdym razem, kiedy coś podobnego miało miejsce. Tego dnia postanowiłem jednak ulegać swoim zachciankom, toteż na lunch otrzymałem swoje upragnione tosty, a później wielki stek na obiad, aromatyczny sos i znowu pokaźny kawałek ciasta na podwieczorek. Z kolacji zostałem wykluczony, ponieważ tego dnia zmierzch zapadał na tyle wcześnie, że mogłem zapomnieć o byciu normalnym Remusem Lupinem, w chwili, kiedy inni będą objadać się pysznościami.
Moje życie było żałosne! Wypełnione po brzegi myślami o jedzeniu, niemal jak u Petera. Obawiałem się jednak, że noc pełni nie była najlepszą chwilą na podobne myśli, ponieważ mój wilkołak mógłby to wykorzystać. Zresztą, w jego głowie i łapach wszystko stanowiło broń.
Dumbledore nie był do końca pewien, w jaki sposób najłatwiej byłoby zapanować nade mną po przemianie, toteż ostatecznie po wielu wahaniach i zmianach decyzji, w ostatniej chwili przystał na opcję opuszczonej chaty w środku Zakazanego Lasu, którą Hagrid na wszelki wypadek odbudował i wzmocnił, zaś nauczyciele rzucili na nią masę zaklęć, dzięki czemu mogłem czuć się bezpieczny i nie musiałem martwić się o innych, którym przeze mnie groziło niebezpieczeństwo. Wystarczyło, że znalazłem się w środku, a cała chatka wystrzeliła w górę na wielkiej kurzej łapce, jakbym był babą jagą, a nie wilkołakiem.
- To chyba przesada. - mruknąłem do siebie, spoglądając w dół ku ziemi, która wydawała mi się stanowczo zbyt daleka. Jedno było pewne. Syriusz nie mógł się tutaj dostać, nawet gdyby wołał o spuszczenie warkocza, jak w ulubionej baśni mojej mamy.
Czułem się bardzo niekomfortowo znajdując się bliżej księżyca niż dotychczas, ponieważ miałem wrażenie, że nagle znajdę się niemal pod nim, gdy tylko wzejdzie i wyciągając w górę rękę, byłbym w stanie nawet go dotknąć. Wiedziałem wprawdzie, że to niemożliwe, ale i tak strach pozostawał. Postanowiłem zająć myśli czymś innym i teraz rozglądałem się w miarę możliwości po okolicy. Naturalnie były to tylko moje szczere chęci, ponieważ korony drzew może już traciły swoje suche, pożółkłe liście, ale wciąż utrudniały widoczność. Gdzieś tam zamajaczyła mi wielka, kudłata sylwetka Hagrida, jakieś białe zwierzę przemykało z prawej między krzewami, coś innego naruszało ściółkę o wiele dalej na wschodzie. Moje zmysły zostały uwolnione, moje serce przyspieszyło bicia, ale do przemiany wciąż miałem trochę czasu.
Wszedłem do chatki i zamknąłem za sobą drzwi, co uruchomiło wszystkie zabezpieczenia nałożone przez profesorów. Nie wiem, czy naprawdę musieli aż tak się o mnie troszczyć, ale podejrzewałem, że moje bezpieczeństwo nie było jedynym ich priorytetem. Nie mogli przecież pozwolić na to, żeby wilkołak biegał luzem po okolicy. Chociaż przyznaję, że wraz z chłopakami planowaliśmy jakiś mały wypad w czasie pełni, ponieważ będąc z nimi odzyskiwałem zmysły na tyle, że wiedziałem, co się ze mną dzieje i co takiego właściwie wyprawiam. Byłem w połowie oswojonym wilkołakiem, a więc chyba zasługiwałem na tę małą szansę.
W tym miesiącu było to niestety niemożliwe, ponieważ z chatki na kurzej łapce nie było wyjścia. Gdyby ktoś mnie tutaj dopadł, również nie miałbym szans na ucieczkę, ale o tym wolałem chwilowo nie myśleć.
Zająłem umysł planami na kolejny dzień w oczekiwaniu na przerażająco pełną tarczę księżyca. Chciałem to mieć już za sobą, móc położyć się spać jak normalny nastolatek, spędzać czas z przyjaciółmi i wraz z nimi sprawiać zwyczajne problemy. Niestety, musiałem swoje samotnie odcierpieć, co wcale mi nie odpowiadało, chociaż nie byłem w odpowiedniej pozycji do kręcenia nosem. W końcu moja likantropia sprawiała kłopot nie tylko mi samemu, ale także moim nauczycielom i na pewno daleka była od normalności.
W końcu poczułem szarpnięcie w żołądku, skurcz wszystkich mięśni i wiedziałem, że się zaczęło. Moja jak zawsze koszmarna przemiana daleka była od przyjemności, ale musiałem przyznać, że zacząłem się już do niej przyzwyczajać. W końcu po tylu latach musiałem do tego dorosnąć.
Kogo ja oszukiwałem? To było niemożliwe! Zwijałem się obolały na podłodze i modliłem w duchu by wszystko skończyło się w miarę szybko. I tak miałem ogromne szczęście, ponieważ moja świadomość pozostawała w miarę na miejscu, kiedy moje ciało zaczynało stawać się owłosionym wilkiem bardziej niż człowiekiem. Przeszło mi nawet przez myśl, że może Syriusz lubi owłosionych mężczyzn i dlatego zagustował we mnie, choć było to naprawdę głupim pomysłem, tym bardziej jeśli wziąć pod uwagę, że byłem wilkołakiem tylko raz w miesiącu, a on sam zamieniał się w kudłatego psa, kiedy miał na to ochotę. Czy to oznaczało, że ja też lubiłem włochatych mężczyzn? Zdecydowanie nie!
Wziąłem ostatni głęboki oddech, spiąłem się w sobie i było po wszystkim. Myśleniu o głupotach zawdzięczałem w miarę spokojną przemianę, która nie bolała tak, jak boleć mogła, gdybym nie zaczął odpływać gdzieś daleko. Rozejrzałem się wokół siebie moim „nowym”, niezwykle wyostrzonym spojrzeniem i poczułem przyspieszone bicie serca, kiedy wilk we mnie uświadomił sobie, że nie jest w znanym sobie miejscu, ale gdzieś wysoko, zdecydowanie zbyt wysoko dla niego.
To było jak rozdwojenie jaźni. Jedno ciało, jedna wola, ale dwa zupełnie różne toki myślenia, które przeplatały się ze sobą w taki sposób, że nie byłem pewny, w którym momencie jestem sobą, a kiedy do głosu dochodzi wilkołak. Takie chwile jak ta, zdarzały mi się już wcześniej, a przynajmniej od kilku miesięcy, chociaż musiałem przyznać z niezadowoleniem, że były tylko chwilowe. Nawet teraz miałem świadomość tego, że w pewnym momencie nie będę już w stanie myśleć racjonalnie i poddam się instynktowi. Prawda była jednak taka, że te krótkie chwile wydłużały się za każdym razem i to mnie cieszyło. Mogłem zapanować nad sobą na tyle, by uspokoić bestię, a wszystko dzięki odczuwanej dzięki przyjaciołom radości.
Moje spojrzenie padło na zabite deskami okno i ptasie oko w jednej ze szpar. Skąd w ogóle wiedziałem, że było ptasie? Nie potrafiłem powiedzieć, ale nie ulegało wątpliwości, że naprawdę musiało należeć do jakiegoś skrzydlacza. Zbliżyłem się do tego miejsca i warknąłem na zwierzę, które ani drgnęło, jakby doskonale wiedziało z czym ma do czynienia i nie obawiało się konfrontacji.
Poczułem narastającą we mnie złość, której przyczyną był ten znajdujący się na wolności ptak, podczas gdy ja tkwiłem uwięziony w starej chacie, której nie mogłem opuścić, ponieważ groziło to bolesnym upadkiem po długim spadaniu. Jako wilkołak doskonale potrafiłem wyczuć zmianę powietrza, która świadczyła o przebywaniu wyżej niż to konieczne, toteż teraz nawet nie próbowałem się stąd wydostać. Mimo wszystko byłem zły, a nawet wściekły, ponieważ pragnąłem wolności, a tutaj nie mogłem jej zaznać.
Powoli złość brała we mnie górę nad ludzką świadomością. Czułem, że odpływam w słodką, choć pełną niepokoju pustkę, która odbijała się na mnie później każdego ranka, kiedy to nie pamiętałem, co właściwie działo się nocą. Przecież wilkołak nie był pluszowym misiem! Igranie z tak niebezpiecznym stworzeniem mogło się źle skończyć, a kiedy ja byłem nieświadomy samego siebie, w ciele wilka pozostawała tylko groźna bestia.
Krok po kroku traciłem kontakt z rzeczywistością, jakbym zmęczony zasypiał i budził się na nowo po kilku chwilach. Straciłem już poczucie czasu, nie byłem pewny, czy w dalszym ciągu jestem obserwowany przez ptaka, czy wciąż stoję w tym samym miejscu. Nic nie było już dla mnie jasne i klarowne i musiałem na to przystać, nie mając innej możliwości. Nie byłem w stanie zatrzymać przemiany, tak jak teraz nie mogłem pozostać świadomy samego siebie w wilczym ciele. Traciłem tę namiastkę animagii, jaką była likantropia, ustępując miejsca bestii budzonej pełnią księżyca.
Moją ostatnią myślą była prośba do losu, aby pozwolił mi spokojnie obudzić się rano bez brzemienia niechcianych komplikacji.

siriusremusvendas

1 komentarz:

  1. Hejo!
    Rozdział bardzo emocjonalny. Niemal czułam jak bolą mnie mięśnie :/
    "Przeszło mi nawet przez myśl, że może Syriusz lubi owłosionych mężczyzn i dlatego zagustował we mnie, choć było to naprawdę głupim pomysłem, tym bardziej jeśli wziąć pod uwagę, że byłem wilkołakiem tylko raz w miesiącu, a on sam zamieniał się w kudłatego psa, kiedy miał na to ochotę. Czy to oznaczało, że ja też lubiłem włochatych mężczyzn?" A to z kolei jest najlepszym fragmentem :D Rozbawiło mnie :D

    Weny ;)

    OdpowiedzUsuń