środa, 23 września 2015

Nic się nie dzieje, żeby później mogło się dziać

Zasnąłem. Tego byłem pewien, ponieważ nie wymiotowałem, co dawało mi szansę na odpoczynek i zebranie sił przed kolejnym atakiem. Gdybym nie zasnął, męczyłbym się dalej, a to było kolejnym pewniakiem mojego chwilowego stanu. Może nawet majaczyłem, ale zupełnie nie mogłem tego potwierdzić ani odrzucić, co również zaliczyłbym do w pełni zrozumiałych kwestii. Byłem chory, a to oznaczało, że mogło dziać się wszystko. Chory wilkołak to przecież nie przelewki, choć zapewne po prostu sobie schlebiałem i w rzeczywistości nie różniłem się niczym od innych uczniów szkoły. No, może poza wielką chorobą na pełnię, która pozbawiała mnie sił i energii do życia.
Obudziłem się w towarzystwie Pomfrey, która właśnie ustawiała na niewielkiej tacce swoje cudowne, paskudnie smakujące eliksiry, które miały sprawić, że nagle powrócę do zdrowia. Byłem królikiem doświadczalnym i nawet nie planowałem tego ukrywać. Zresztą, wcale nie musiałem, ponieważ kobieta patrzyła na mnie z taką litością i wyrazem winy na twarzy, że czułem się jeszcze gorzej. Najwyraźniej nie chciała testować na mnie tych wszystkich środków, ale nadarzała się okazja, a ona chciała mi ulżyć w cierpieniu.
Podała mi obiad i przypilnowała żebym zjadł wszystko, choć podarowała sobie wylizywanie talerza. Później napoiła mnie swoimi środkami i przypilnowała żebym niczego nie zwymiotował kolejny raz. Teraz była zadowolona do tego stopnia, że kiedy w pokoju pojawił się Syriusz z chłopakami, wpuściła ich do środka z wyrazem satysfakcji na twarzy.
- Nie zamęczcie go. - ostrzegła ostro. - Nie po to staram się go przywrócić do żywych, żebyście mieli pogorszyć jego stan. I przy okazji, ostrzegam, że będę was miała na oku! Specjalnie załatwiłam sobie to okienko w dyżurce!
To nas zaskoczyło. Naprawdę nie zauważyłem oszklonej ściany, która zastąpiła stałą konstrukcję, zapewniającą nam pełną swobodę. Skończyły się więc wygłupy, podchody i inne niewinne przepychanki. Teraz należało mieć się na baczności, ponieważ Pomfrey trzymała rękę na pulsie.
- Pani wie, że to pogwałcenie wolności osobistej i wszelkiej intymności?! - Syriusz napadł na nią zarozumiałym głosem, ale ona wyraźnie ucieszyła się z tej zaczepki.
- Naturalnie! I dlatego z taką rozkoszą będę was obserwować. Przynajmniej nie wyniesiecie mi cichcem pacjenta, kiedy nie będę patrzyć, ale z wami nigdy nic nie wiadomo. Nie ufam wam, więc chcę mieć wszystko pod kontrolą. Tym bardziej, że Remus nadal jest osłabiony i nie wolno mu dotrzymywać wam kroku z głupimi pomysłami.
- Będziemy grzeczni! - James w końcu zabrał głos i wstawił się we własnej obronie. - Rami jest nam potrzebny podczas przedstawienia. Musi się szybko zregenerować, bo będzie z nim krucho, kiedy takie dwie ambitne dziewczyny złapią go w swoje szpony. Tak. Remusie. Pozwól, że odpowiem na twoje niezadane jeszcze pytanie. - zwrócił się nagle do mnie. - Zardi i Lily wiedzą o twoim stanie i są wściekłe. Miałeś śpiewać podczas ich z jakim trudem i wysiłkiem reżyserowanego cudu, a tymczasem się rozłożyłeś.
- Zapomniałem! - przyznałem i pożałowałem tej głośnej odpowiedzi, ponieważ mój żołądek poderwał się do życia wraz z adrenaliną. Dobrze, że leki musiały działać jak należy, ponieważ powstrzymałem odruch wymiotny już w chwili, kiedy tylko się pojawił.
- Spodziewaj się odwiedzin, bo wątpię żeby dały ci spokój. Chociaż może pani Pomfrey zechce cię przed nimi chronić. Jak pani myśli? Dwie wściekłe nastolatki chyba nie wpłyną pozytywnie na stan zdrowia naszego przyjaciela.
- Pozwól, że to ja będę o tym decydować, a teraz kończyć wizytę. Chłopak musi porządnie odpoczywać, jeśli ma w końcu stanąć na nogi. Buzi, buzi, uścisk dłoni i sio mi stąd!
- Oszalała pani?! Faceci się nie całują! - J. prychnął oburzony. - Tym bardziej nie z przyjaciółmi! Czy my wyglądamy na bandę obcałowujących się ot tak? Ja? Moje dziewczyna pilnuje żebym się przypadkiem nie otarł o kogoś innego, a pani insynuuje czułe pożegnania.
- Tak, Potter, rozumiem cię, więc zabieraj swoje cztery litery na popołudniowe zajęcia, a mojego chorego proszę zostawić w spokoju.
Jeszcze chwilę się droczyli, ale w gruncie rzeczy kobieta miała rację i moi przyjaciele musieli pędzić na zajęcia, aby później użyczać mi swoich notatek. Nie byłem z tego powodu szczególnie zachwycony, ale zawsze robili to dla mnie, więc naprawdę byłem im niezmiernie wdzięczny. W końcu gdyby nie ja, pewnie daliby sobie spokój z uczciwym notowaniem wszystkiego.
Z bólem pożegnałem się z trójką moich najlepszych kumpli i położyłem się wygodnie w stanowczo zbyt sterylnym jak na mój gust łóżku. Zamknąłem oczy, ale szybko musiałem je otworzyć. Nie czułem się specjalnie śpiący, więc tylko bym się męczył i tracił cenny czas. Zresztą dyrektor doskonale wiedział, kiedy powinien się pojawić, ponieważ wszedł do Skrzydła Szpitalnego dokładnie w chwili, kiedy próbowałem się jakoś wygodnie usadowić i zadbać jednocześnie o jak najmniejsze ściskanie mojego nieszczęsnego żołądka, w którym tkwił smaczny obiad i litry zdecydowanie mniej smacznych eliksirów.
Zadowolony mężczyzna wręczył mi plan jutrzejszej przemiany i od razu przeszedł do jego wyjaśniania. Zdecydowano się na opcje z klatką, która miała utrzymać mnie w ryzach przez tych kilka nocnych godzin. Jednocześnie były już gotowe srebrne zasieki, abym nie był przesadnie skory do ucieczki. Wszystko okazało się całkiem sensownie i dokładnie obmyślone, od A do Z dopieszczone. Mógłbym wyć z zachwytu, gdyby nie fakt, że skończyłoby się to naprawdę sporymi problemami i zwrotem zawartości mojego żołądka.
- Będziemy przygotowani na każdą ewentualność, więc głowa do góry, Remusie. Będziemy także patrolować okolicę z ziemi i powietrza, ale spokojna głowa, nikomu nie będzie grozić krzywda. Wystawię nawet warty prefektów w zamku, aby mieć pewność, że żaden z uczniów nie uciekł dla zabawy do Zakazanego Lasu. Wszystko będzie dopięte na ostatni guzik, więc teraz nie musisz się denerwować i możesz w pełni rozkoszować się tym dniem, chociaż nie jestem pewny, czy to możliwe.
- Już mi lepiej, więc proszę się nie przejmować. - zapewniłem, ale Dumbledore nie był do końca przekonany. Zapewne właśnie dlatego wyciągnął zza pazuchy duże pudełko czekoladek, które sprawiły, że całe mdłości nagle zniknęły. Poczułem w ustach słodki, aksamitny smak czekolady mlecznej, gorycz gorzkiej, słodki, kremowy karmel i kremy nadzienia, płynny likier i mięciutką wisienkę oraz kawałek rozkosznej śliwki. Moje wspomnienia smakołyków skumulowały się w jedno i gdyby nie resztki godności, rzuciłbym się na te pyszności.
- Wiem, że lubisz łakocie tak jak ja, więc pozwoliłem sobie przynieść ci moje ulubione baryłki. - wręczył mi opakowanie. - Wbrew pozorom najlepsze jest to, że można je jeść trzy razy. Przekonasz się o tym, kiedy skończysz pudełko. A teraz wybacz, ale czekają na mnie obowiązki, których nie sposób wypełnić ze Skrzydła Szpitalnego, kiedy jesteśmy tak uważnie obserwowani.
Umknęło mi to, ale Pomfrey naprawdę stała w oknie swojego kantorka i mierzyła dyrektora nieprzyjemnym spojrzeniem świadczącym o tym, że nie podobał jej się fakt męczenia mnie bardziej, niż to naprawdę konieczne. Ona nie rozumiała mojej paski jedzenia słodkich rzeczy, nie czuła kuszącego zewu czekolady, który zawsze rozchodzi się od żołądka po czubek głowy i koniuszki palców.
- Ostrzegam, że nie wolno ci jeść jeszcze przez godzinę! - pielęgniarka wychyliła się przez drzwi swojego gabineciku i uśmiechnęła przepraszająco, co było z jej strony bardzo miłym gestem, ponieważ miałem ochotę rozpłakać się z wściekłości i frustracji. To była bezczelność! Jak ktoś mógł kłaść kawał mięcha przed wygłodniałym wilkiem i oczekiwać, że zwierzę wytrzyma godzinę ze świadomością pyszności znajdujących się na wyciągnięcie ręki?
Już miałem zamiar głośno i wyraźnie wyrazić swoją opinię na temat niemożliwych do spełnienia oczekiwań, kiedy nagle z sufitu zaczął osypywać się tynk. Moja uwaga przeniosła się wtedy momentalnie z pielęgniarki na zaścielający coraz bardziej podłogę biały pył oraz drzazgi, a w następnej chwili niemalże na środek Skrzydła Szpitalnego spadły trzy cegły, masa farby i tynku oraz dwa wystraszone, splecione ze sobą ciała. Mignęło mi także coś rudego, ale dopiero po chwili zauważyłem, że były to rude czupryny dwójki, która z piskiem wylądowała na w ostatniej chwili podstawionym łóżku. Czy uczniowie powinni spadać z nieba? Raczej nie. Nie powinni także spadać z sufitu, a jednak tym razem tak właśnie się stało. Podejrzewałem, że była to ich nieudana randka, ponieważ sposób, w jaki kobieta ściskała mężczyznę świadczył o dobrej znajomości i intymnej zażyłości.
- Tylko tego mi brakowało! - pielęgniarka była bliska wybuchu. - Uczniowie spadają wraz z sufitem, jakby nic się nie stało. To chyba przesada! Jak to w ogóle możliwe, że coś podobnego ma miejsce? To niewyobrażalne! Idziemy z tym do dyrektora! Tak, wy także! - zwróciła się do dwójki rozdygotanych rudzielców. - Ktoś musi opowiedzieć, co tutaj zaszło. Remusie, zostawiam cię na straży mojego królestwa i zaraz wracam. - oświadczyła dumnie tarmosząca dwójkę uczniów za uszy, a oni nie mieli innego wyjścia, jak tylko podążać za nią ze spuszczonymi głowami.

1 komentarz:

  1. Hejka. Rozdział ciekawy. Stawiam 1 galeona, że ta dwójka spadających to Molly i Artur >.>

    OdpowiedzUsuń