poniedziałek, 21 września 2015

Się dzieje w żołądku

4 listopada
Słodka normalność odeszła dziś w zapomnienie. Od wieków nie miałem żadnych dolegliwości związanych z pełnią, a teraz czułem się, jak ktoś kto zjadł za dużo przeterminowanych jogurtów. A przynajmniej tak sobie to wyobrażałem. Miałem mdłości, bolał mnie brzuch, głowa i musiałem przyznać, że chyba wszystko mnie bolało, chociaż nawet nie potrafiłem wymienić wszystkich obolałych części ciała. Najgłośniej odzywały się za to dwie dolegliwości i to one dawały mi się najbardziej we znaki. Czułem się tak, jakbym wypił litr oleju, który trafił nie tylko do żołądka, ale także do mózgu. W konsekwencji, byłbym skłonny zwyczajnie zwymiotować na samą myśl o tym.
- Bleee... Nie czuję się najlepiej. - powiedziałem oczywiste, ale nie mogłem dłużej wytrzymać milczenia, które wydawało się tylko nasilać moje objawy. Skupiałem się przecież wtedy na beznadziejnych dolegliwościach, zamiast je od siebie odpędzać.
- Widać, Remusie. - James pokiwał głową przytakując moim słowom. - Jesteś jakiś taki rozlazły.
- Nie to chciałem usłyszeć. - mruknąłem niezadowolony.
- Ale pazurek ci został, co? - okularnik nie znał litości znęcając się nad chorym na likantropię, ale po nim raczej nie mogłem oczekiwać współczucia. W końcu J. był wyjątkowy i za tę jego pokrętną wyjątkowość tak go lubiliśmy.
- Na ciebie zawsze je ostrzę. - powiedziałem urażony i schowałem głowę w poduszce. - Bo wiem, że zawsze zadbasz o to, żebym mógł ich użyć.
- Drapieżna bestia. - próbował mnie dalej wciągać w słowne zmagania, ale naprawdę nie miałem już na to siły. Nie chciałem przecież skończyć jako ten, który zapaskudził pokój!
Podniosłem się z trudem i dałem znać przyjaciołom, że już najwyższy czas na śniadanie. Byłem głodny jak wilk, co nie mijało się w sumie z dosłownym wydźwiękiem tego powiedzenia. W końcu byłem po części wilkiem!
Ubrani, z pustymi żołądkami, powędrowaliśmy do Wielkiej Sali, gdzie prawdę powiedziawszy najadłem się jak rasowe prosiątko. Byłem tak szalenie głodny, że sam siebie nie mogłem poznać. Słodkie, słone, wszystko i cały czas! Czułem się z tym koszmarnie, ponieważ sięgnąłem nawet po produkty, których odmawiałem sobie od lat w trosce o moje kilogramy i w konsekwencji o zdrowie. Niestety teraz bardzo tego żałowałem i ciężar w żołądku odpowiadał temu, jaki czułem na sercu. Jakby brakowało mi tego, że od rana czułem się koszmarnie, to teraz jeszcze moja dusza cierpiała katusze. Dlaczego to zrobiłem? Sam nie potrafiłem sobie na to odpowiedzieć.
Wychodząc z przyjaciółmi na pierwsze zajęcia, biłem się z myślami. Jak mogłem dać się tak załatwić? Jak to w ogóle możliwe, że uległem głupocie? Aż zrobiło mi się słabo i miałem wrażenie, że przed oczyma zaczynają mi migać plamki.
- Chłopaki? - mruknąłem zatrzymując się i przytrzymując ściany. Powoli osunąłem się po niej na ziemię i usiadłem oddychając głęboko chcąc dotlenić organizm. - Chyba jednak potrzebuję Skrzydła Szpitalnego. - żołądek podszedł mi do gardła.
Syriusz patrzył na mnie wielkimi oczyma z przejęciem.
- Szlag. - syknął i uklęknął przy mnie.
Poczułem lekkie szarpnięcie, kiedy mnie podnosił, a później albo straciłem przytomność, albo zwyczajnie zasnąłem. Sam nie potrafiłem określić, która z tych dwóch opcji była bardziej prawdopodobna. W końcu zbliżała się pełnia, a ja byłem zmęczony walką, jaką mój organizm z nią rozpoczął.
Moje zmysły wróciły na swoje miejsce po dłuższej chwili, a przynajmniej takie miałem wrażenie. W rzeczywistości nie minęło chyba tak wiele czasu, chociaż byłem już w SS i szkolna pielęgniarka zajmowała się mną z wielką troską. Przyjaciele zerkali zza uchylonych drzwi, więc uśmiechnąłem się do nich słabo. Nadal nie czułem się najlepiej, chociaż miałem wrażenie, że odzyskałem zmysły i jestem w stanie całkiem sensownie sklecać w myślach zdania.
- Proszę pani... - chciałem by wiedziała, że jestem przytomny, ale skarciła mnie spojrzeniem.
- Nic nie mów. Jesteś zmęczony, więc leż i nie ruszaj się, a ja zatroszczę się o resztę. Podałam ci już odpowiednie leki, które powinny złagodzić twoje dolegliwości. Od dawna nie przeżywałeś tych dni tak gwałtownie jak w przeszłości, prawda? Może to ze zdenerwowania? Dyrektor wspominał mi o tym, że będziesz musiał się przenieść na tę noc w inne miejsce, więc jestem w pełni świadoma, co możesz teraz przeżywać. Tak, myślę, że to właśnie stres spowodował taką gwałtowną reakcję organizmu. Nie! Nic nie mów! - prawdę mówiąc chyba nawet nie chciałem nic mówić, chociaż najwyraźniej ona wiedziała lepiej, co siedziało w mojej głowie. Nie protestowałem więc i dałem się dokładnie badać z każdej strony.
- Czy możemy... - doszedł mnie zza drzwi głos Syriusza, ale Pomfrey się to nie spodobało.
- Nie! Na lekcje, ale już! Nie musicie przypadkiem powiedzieć nauczycielom, że Remusa nie będzie? Nie chcę was widzieć do obiadu! Wtedy pozwalam wam go odwiedzić, ale dopiero kiedy sami zjecie jak należy. Nie chcę mieć problemu z kolejnymi osłabieniami. - zwyczajnie ich spławiła i zaklęciem zamknęła drzwi przed ich nosami. Widać nie tylko ja nie miałem tu nic do gadania. Przyjąłem to więc do wiadomości i nie odważyłem się nawet podrapać po nosie, chociaż przyznaję, że strasznie mnie swędział.
Leżałem w łóżku patrząc w sufit i pijąc coraz to gorzej smakujące specyfiki, jakie podawała mi pielęgniarka. Zacząłem nawet liczyć sekundy, co bardzo szybko mi się znudziło, ponieważ zupełnie nic mi nie dawało.
Czy minęła godzina? A może to było tylko nudnych dziesięć minut, kiedy kolejny odwiedzający mógł wytrącić panią Pomfrey z równowagi, ale widząc dyrektora nie czyniła mu wymówek. Wraz z nim podeszła do mojego łóżka.
- Jak się czujesz, Remusie? - głos Dumbledore'a był pełen ciepła i przejęcia, więc zapewniłem, że nic mi już nie jest i na pewno szybko stąd wyjdę, ale pielęgniarka szybko wyprowadziła mnie z błędu.
- Zostaniesz tu do przemiany, na która zostaniesz odeskortowany przeze mnie i Hagrida.
- Tak, tutaj muszę przyznać rację naszej drogiej pielęgniarce, która stara się aby każdy w szkole rozkwitał zdrowo. Nie chcemy żeby coś podobnego się powtórzyło, więc będę musiał zapewnić ci lepsze zabezpieczenia i opiekę.
- Nie musisz się więcej o nic martwić. - wtrąciła się Pomfrey. - Porozmawiam z dyrektorem o twoim stanie i z pewnością będzie w stanie wymyślić coś konkretnego, co nie będzie wystawiało cię na jeszcze większy stres. Uważam, że to wina tego, co ostatnio się tutaj działo. - zaczęła wyjaśniać. - Nie możemy pozwolić na to, żeby nasi uczniowie tak się denerwowali, a najpierw dały się im we znaki kaczki, później obecność łowców, a teraz Remus musi się jeszcze ukrywać. Nie dziwię się, że tak to na niego wpłynęło. - spojrzała karcąco na dyrektora, który skinął głową i położył jej dłoń na ramieniu w geście przyznania się do winy. Musiałem jednak przyznać, że przez głowę przeszło mi, że może to z nią kręcił i to właśnie ona miała urodzić mu dziecko, co kiedyś rozważaliśmy z przyjaciółmi. Przyglądając się jednak ich relacjom nie byłem przekonany, czy to możliwe. Albo nic między nimi nie było, albo tak dobrze potrafili się ukrywać. Sam nie wiedziałem, która opcja jest bardziej prawdopodobna.
- No, dobrze. Więc pozwolę sobie dopracować plan na jutro i przedstawić ci go jeszcze dzisiaj, Remusie. Będziesz mógł spać spokojnie.
- To chyba wątpliwie. - powiedziałem znowu odczuwając nadciągające mdłości. Tym razem żółć podchodziła mi do gardła, co było bardzo nieprzyjemnym uczuciem, które jeszcze bardziej mnie irytowało i dawało mi się we znaki. Zignorowałem je, ale po chwili znowu wróciło, ze zdwojoną siłą. - Przepraszam, ale... - mruknąłem i wychyliłem się za łóżko. To była tylko chwila, a już wymiotowałem w najlepsze i nie mogłem nic na to poradzić. Było mi głupio, ponieważ zabrudziłem podłogę i miałem towarzystwo, ale nawet wilkołakom należało się wybaczyć słabość. Tym bardziej, kiedy tak bardzo namieszało się podczas śniadania w żołądku.
Pani Pomfrey dopadła mnie ze swoimi cudownymi specyfikami, które miały pomóc mi jakoś przeżyć wielkie wymioty, a następnie zaklęciem pozbywała się moich wymiocin, jakby nic się zupełnie nie stało. Wprawdzie nie czułem się z tym komfortowo, ale i tak nie mogłem nic na to poradzić.
- To może ja przyjdę później? - dyrektor postanowił dać nogę i nie miałem mu tego za złe. Byłem przynajmniej pewien, że nie będzie dłużej oglądać popisu mojego żołądka i powrotu kulinarnych talentów Skrzatów Domowych.
- Tak, tak będzie najlepiej. - przyznała pielęgniarka, kiedy znowu dostałem napadu wymiotów i zwracałem niesmaczny eliksir, który przed chwilą we mnie wmusiła.
Moja przemiana zapowiadała się naprawdę ciekawie.

Sad_Moony2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz