niedziela, 13 września 2015

Stabilność?

3 listopada
- Dzień dobry, świecie! - James nie pozwolił nam dłużej pospać, choć dziś wyjątkowo tylko o tym marzyłem. Po wczorajszej miłosnej wpadce nie mogłem bardzo długo zasnąć. Rozmawiałem na ten temat z Syriuszem do rana i miałem wrażenie, że dopiero zamknąłem oczy, a już byłem zmuszony zmierzyć się z nowym dniem. Stanowczo zbyt wcześnie!
- Zabiję cię! Wyrwę te ciemne kłaki i po babsku wydłubię ślepe gały! - Syriusz był w stanowczo gorszym nastroju niż ja, co z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu całkiem mi odpowiadało. W końcu nie byłem na najgorszej pozycji, a to zawsze stanowiło pewne udogodnienie.
- Czego tak nerwowo? Piękny słoneczny dzień, możliwość spacerku po błoniach. Ok, poddaję się, zamykam i już mnie nie ma! - jedno wymowne, mordercze spojrzenie Syriusza wystarczyło by ostudzić trochę zapał okularnika. - A jemu co? - zapytał mnie szeptem, ale wzruszyłem tylko ramionami.
- Pewnie miał koszmary. - rzuciłem by nie wzbudzać podejrzeń i niechętnie podniosłem się z łóżka. - Zaraz się rozkręci... albo i nie. - dodałem, kiedy Black zagrzebał się w pościeli. - Syri, nie planujesz schodzić na śniadanie? - zwróciłem się do mojego kapryśnego chłopaka. - Nie kuszą cię kiełbaski? A może jakaś zapiekanka? - nie łatwo było przekonywać osobę, która nie lubi słodyczy, a właśnie one przychodziły mi teraz do głowy.
- Nie. - usłyszałem bąknięcie spod skłębionej pościeli. - Nie wychodzę, nie chcę jeść, chcę spać!
Westchnąłem ciężko i pokręciłem z niedowierzaniem głową.
- Syriuszu, rusz ten swój zgrabny tyłek i pozwól, że nie będziemy musieli się z tobą męczyć. Bardzo cię o to proszę.
- Po co? - wygrzebał się spod przykrycia, jak jeż spod liści i wystawił na zewnątrz najpierw nos, a dopiero później resztę twarzy. - Dostanę buzi?
- Heh, trzymajcie mnie, bo zaraz zrobię mu krzywdę. - roześmiałem się i zmierzwiłem chłopakowi włosy. - Nie dostaniesz buziaka, bo nie zasłużyłeś. Jesteś niegrzeczny i niemiły dla innych dzieci w piaskownicy, więc zapomnij o takich przyjemnościach. No... Chyba, że wstaniesz i pójdziesz ze mną na śniadanie, a później zaangażujesz się w życie.
- Zrobię ci tę przyjemność. - Syri nagle miał już lepszy humor i z większą chęcią podniósł się z łóżka.
Nie potrzebował wcale wiele czasu, żeby się szybko i sprawnie zebrać do wyjścia, więc nie spóźniliśmy się na posiłek ani minuty, co było zasługą wielkiego szczęścia, ale i tak uznałem to za powód do radości i znak od niebios, że dziś wszystko się dobrze ułoży.
I chyba rzeczywiście tak miało być. Dyrektor na wstępie zapewnił nas, że problemy z kaczkami zostały zażegnane, zaś łowcy mogli wrócić do swoich naprawdę poważnych obowiązków. Niestety planowali za jakiś czas odwiedzić nas znowu, aby mieć pewność, że kłopoty nie wróciły wraz z nastaniem wiosny. Podejrzewałem więc, że moje koszmarne zachowanie w stosunku do łowczyni nie odejdzie w zapomnienie i ona przypomni mi o tym, kiedy spotkamy się ponownie. Jak na razie nie martwiłem się jednak o coś takiego. W końcu nie mogłem być pewny, że w ogóle się na nią natknę. Chociaż z moim szczęściem chyba jednak powinienem inaczej do tego podchodzić.
- Hę? - rzuciłem okiem na stół, na którym dziś wyjątkowo pojawiły się dania zupełnie nie pasujące do śniadania. Kacze kiełbaski, kacza wątróbka, kacze paszteciki... kaczka tu i kaczka tam. Same kacze przetwory.
- Wiem o czym myślisz i radzę nie pytać o nic. - Syriusz sięgnął po talerz i nie oszczędzając swojego żołądka zaczął wybierać ze stołu wszystko to, co nie pasowało do reszty.
W Wielkiej Sali pojawił się Hagrid. Miałem dziwne wrażenie, że był zapłakany, ale nie mogłem być tego całkowicie pewien, ponieważ jego bujna broda potrafiła zmylić nawet najlepszych obserwatorów.
Miałem przeczucie, że nasze dzisiejsze posiłki będą w dużej mierze bazować na nieszczęsnych kaczkach, które tak dały nam się we znaki. Podejrzewałem nawet, że jeśli jeszcze raz wypowiem to słowo na „K” dostanę gorączki, oszaleję i zacznę zabijać wszystkich i wszystko, co tylko przypomni mi o wrednych ptakach, które zdominowały życie szkoły.
Wielki, zarośnięty gajowy rzucił okiem na stół oraz talerz Syriusza i rozpłakał się zasłaniając twarz wielką jak obrus chusteczką. Teraz miałem już całkowitą pewność, co do tego, co stało się z agresorami, których pozbywali się łowcy. O dziwo, zauważyłem, że to właśnie kulinarne nowości cieszyły się największą popularnością, ponieważ bardzo szybko zniknęły ze stołu. Nie żałowałem, ponieważ właśnie dziś miałem ogromną ochotę na pyszny dżem malinowy, pomarańczowy, nawet truskawkowy. Nie mogłem sobie tego odmówić. Potrzebowałem cukru. Możliwie najwięcej cukru we krwi.
Przybity, zapłakany Hagrid potknął się i runął na ziemię, w taki sposób, że aż stoły zadrżały. Biedny gajowy nawet nie próbował się podnieść. Zamiast tego zaczął tylko głośno wyć, jak dziecko chcące wymóc coś na rodzicach. Musiał poczuć się bardzo dotknięty przez nasze śniadanie. Nie dziwiłem się temu i gdyby ten wielki mężczyzna miał tylko okazję, pewnie dałby nam popalić zalewając łzami całą Wielką Salę.
Profesorowie doskoczyli do Hagrida poklepując go po plecach, próbując pocieszyć i nakłonić go aby wstał i nie przejmował się tak bardzo tym wszystkim. Nadal nie znałem szczegółów jego stanu, ale też nie chciałem ich znać, jeśli miałem jakiś wybór i mogłem sobie to podarować. Przecież nikt nie chce znać prawdy o nieszczęściach przyjaciół.
- Chodźcie! - James zainicjował naszą pomoc mężczyźnie. Byliśmy to dłużni temu biednemu, zdesperowanemu wielkoludowi, który zawsze był gotowy nam pomóc.
Podeszliśmy do leżącego Hagrida. Przykucnąłem przed nim i z wahaniem pogładziłem jego skołtunione włosy. Nie wiem jak do tego doszło, ale w pewnej chwili moi przyjaciele również „pacali” gajowego po głowie. Nawet dyrektor się do nas przyłączył wraz z innymi profesorami. Najwyraźniej Hagrid to docenił, ponieważ podniósł głową i uśmiechnął się smutno.
- Dziękuję. - wybąkał i ze stęknięciem podniósł się na kolana, a później wstał całkowicie. Pociągnął nosem i uśmiechnął się trochę raźniej. - Bardzo wam dziękuję. Panie psorze, przyniosłem to o co pan psor prosił. - rzucił do Dumbledore'a.
- Cudownie, cudownie. - mężczyzna poklepał go po ramieniu. - Chodźmy do mojego gabinetu. Mamy tyle do przedyskutowania, że nie będziemy tym zadręczać innych. - Remusie, przydasz nam się, więc pożyczę cię, jeśli pozwolisz. - włączyła mi się czerwona lampka alarmowa. Czego mógł ode mnie chcieć?
- Tak, oczywiście. - zgodziłem się bez szemrania. - Dojem tylko śniadanie i już jestem do dyspozycji.
- Naturalnie, naturalnie, mój drogi! - dyrektor skinął mi głową i zadowolony usiadł przy stole nauczycielskim zajadając się swoimi kaczymi pasztecikami. Hagrid w tym czasie wycofał się do drzwi.
Postarałem się szybko zjeść wszystko, co już sobie wcześniej nałożyłem i wraz z wyraźnie najedzonym, zadowolonym z życia dyrektorem opuściłem Wielką Salę w kilkanaście minut później. Nie miałem pojęcia, o co może chodzić, więc byłem bardzo zestresowany, co dało się zauważyć na pierwszy rzut oka. Sam czułem to przecież w każdej komórce ciała, która wydawała mi się teraz wypełniona cementem po brzegi. Podziwiałem siebie za fakt, że jestem w stanie ruszać się w miarę normalnie, jak przystało na normalnego chłopca, a nie skończonego tchórza.
- Spokojnie, Remusie, spokojnie. Chodzi o twoją przemianę w tym miesiącu. Chciałbym zapewnić ci odpowiednie warunki, ponieważ sam wiesz, że po wizycie łowców nie możemy tak po prostu wrócić do codzienności.
- Ach! - teraz przynajmniej jedno było dla mnie jasne, chociaż musiałem przyznać, że wspomnienie morderczego rodzeństwa nie było dla mnie najmilsze. Naprawdę bałem się, że mnie rozgryzą i dopadną, a wtedy mógłbym zapomnieć o słodkim życiu u boku Syriusza. A przecież chciałem aby nam się udało, aby nam wyszło. Mały lub trochę większy domek z ogrodem, motocykl Syriusza i moja firma detektywistyczna. Życie mogło być piękne i miałem nadzieję, że naprawdę takie będzie, kiedy skończymy szkołę i zaczniemy dorosłe życie. Przecież świat stał przed nami otworem! Tak sobie wmawiałem, jeśli mogłem być szczery. W rzeczywistości moja przyszłość była mętna i niepewna, wypełniona wahaniem od góry do dołu. Przecież byłem wilkołakiem! Ktokolwiek się o tym dowie, poza przyjaciółmi naturalnie, będzie do mnie negatywnie nastawiony! A ja tak bardzo potrzebowałem znaleźć swoje miejsce na świecie, kiedy opuszczę mury szkoły. Hogwart był dla mnie drugim domem, ale podejrzewałem, że nie będę mógł tu zostać. Byłoby bardzo miło, ale wiązało się to z ogromnym ryzykiem, toteż porzuciłem marzenia o pracy nauczyciela. Przecież Ministerstwo od razu coś wywącha i zacznie się nagonka.
Odrzuciłem jednak smutne, dołujące myśli o przyszłości i skupiłem się na chwili obecnej, na spokojnych, równych krokach dyrektora, na jego uspokajającym głosie, kiedy idąc obok mnie nucił jakąś piosenkę. Musiałem nauczyć się żyć chwilą, tak jak dawniej, zanim rozpocząłem ten ostatni rok.

1101

2 komentarze:

  1. Hejo! :)
    Tak się cieszę, że wyszedł już nowy rozdział :) Atmosfera przyjemna. Pomyśleć, że to już ostatni rok! Jak ten czas szybko leci ;) Oby leciał jeszcze długo, długo i jeszcze dłużej :D
    Biedne kaczuchy, aczkolwiek ważne dla fabuły : P w końcu coś trzeba było zjeść ;)
    Czekam z niecierpliwością na rozmowę Remusa z Zardi na wiadomy temat ^.^
    Pozdrawiam i weny życzę dużo :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy będzie następny rozdział? Nie mogę się doczekać *.* Za bardzo się wciągnęłam ^.^

    OdpowiedzUsuń