środa, 7 października 2015

Dzikie spojrzenie

Wprawdzie pełnia dobiegła końca i niewiele z niej pamiętałem, ale czułem się naprawdę koszmarnie. Wszystko mnie bolało, byłem cały posiniaczony i mógłbym przysiąc, że wiem już, jak czuje się człowiek stratowany przez stado słoni. Co ja takiego wyprawiałem po przemianie, kiedy straciłem kontakt z rzeczywistością? Czy niebo spadło mi na głowę? A może to ja zbliżyłem się do ziemi w zatrważającym tempie? Tak czy siak, bolały mnie nawet najmniejsze kosteczki, zaś moje pośladki przypominały dwa przerośnięte siniaki.
- Jak się czujesz, Remusie? - pani Pomfrey opiekowała się mną z taką pasją i zainteresowaniem, że miałem złe przeczucia, co do nocnych wydarzeń wydarzeń.
- Niestety, ale czuję się tak, jak wyglądam. - przyznałem zgodnie z prawdą.
- Aż tak znakomicie? - ciężko było mi uwierzyć, że szkolnej pielęgniarce zebrało się na dowcipy w takiej sytuacji, ale to chyba tylko potwierdzało fakt, że ktoś coś przeskrobał i teraz ja musiałem za to pokutować bólem. Miałem tylko nadzieję, że szybko wrócę do życia, ponieważ dalsze leżenie w łóżku na pewno nie mogło mi się dobrze przysłużyć.
O ile wczoraj byłem rozpieszczany od rana, o tyle dziś najwyraźniej skończyły się przywileje, ponieważ karmiono mnie dodającymi sił i energii zdrowymi produktami. Nie byłem z tego powodu specjalnie szczęśliwy, ale też nie miałem większego wyjścia i musiałem dostosować się do wymogów stawianych przez osobę, która lepiej ode mnie orientowała się w stanie mojego zdrowia i jego przyczynach.
- Dziś do wieczora powinieneś być w pełni sprawny i wtedy wypuszczę cię ze Skrzydła Szpitalnego. - kobieta zaznaczyła coś na mojej karcie i z zadowoleniem skinęła głową. - Odpowiadając na twoje niezadane jeszcze pytanie, tak. Ta śliwa pod okiem zniknie, a przynajmniej nie powinna być zauważalna. Jesteś wilkołakiem, twój organizm szybko leczy się z takich ran. Tylko te, które sam sobie zadasz lub które zada ci inny wilkołak nie chcą się goić. Z siniakami sprawa wygląda tak, że po prostu szybko znikają i chociaż te są pokaźne, to nie powinno być problemów. Moje mikstury i twoja zdolność regeneracji poradzą sobie nawet z poobijanymi żebrami.
- A tych mam pod dostatkiem. - zauważyłem mimochodem.
- Nie przesadzaj, mój drogi. Widziałam gorsze u twoich kolegów grających w quidditcha, więc naprawdę nie powinieneś tak się przejmować kilkoma siniaczkami. Mogłabym wypuścić cię stąd nawet w tej chwili, ale twoi koledzy zadawaliby niewygodne pytania. Sam pomyśl, co byś powiedział gdyby zapytali jak nabawiłeś się takich śliw w Skrzydle Szpitalnym?
- A skoro o tym mowa, to czy pani wie jak...
- Ależ już późno! - czy mi się wydawało, czy chciała uniknąć mojego pytania? - Zostawiam cię na chwilę i pędzę do dyrektora! Muszę zanieść mu eliksir, już czas na kolejną dawkę.
- Czy coś się stało? - przejąłem się nie na żarty. Skoro Dumbledore potrzebował eliksirów to może nie wszystko poszło nocą zgodnie z planem.
- Nie, nie, nie, Remusie! Nie przejmuj się niczym! To nie ma nic wspólnego z tobą. Dyrektor czy nie, to nadal tylko człowiek i nawet on ma czasami dni, kiedy czuje się gorzej. Po prostu boli go głowa, co jest w pełni zrozumiałe. Mamy dziś niskie ciśnienie, więc wiele osób jest słabych, zaspanych, obolałych. Kto jak kto, ale dyrektor ma naprawdę dużo na głowie, więc nie może pozwolić sobie na przeciągający się spadek efektywności. Stąd też eliksir. Czy teraz czujesz się już pewniej i pozwolisz, że wrócę do ciebie za chwilę? Nie wychodź z łóżka, a najlepiej kładź się i odeśpij to, co w nocy nawojowałeś, bo wcale nie muszę znać wszystkich szczegółów, żeby wiedzieć, że wilkołaki nie są stworzone do snu podczas pełni. Nie chciałabym żebyś czuł się zmęczony, kiedy stąd wyjdziesz. - bardzo szybko wzięła nogi za pas i pognała byle dalej ode mnie. Nie podejrzewałem jej o kłamstwo, toteż naprawdę poczułem ulgę, kiedy przyznała, że nic nikomu nie zrobiłem.
Leżałem zapatrzony w dziurawy sufit, kiedy pielęgniarka wróciła, a przynajmniej wydawało mi się, że to ona. Leki sprawiły, że mój węch nie działam tak sprawnie jakbym sobie tego życzył, toteż minęła dłuższa chwila zanim skojarzyłem, że w powietrzu coś się zmieniło. Mimo wszystko, przeniosłem spojrzenie na przybysza dopiero słysząc odgłos uderzającego o kamienną podłogę drewna. To robotnicza drabina narobiła tego rabanu. Niewysoki czarodziej w kwiecie wieku przyglądał mi się ciekawsko swoim pełnym dzikości spojrzeniem. Posiwiałe, gdzieniegdzie poprzetykane blondem kręcone włosy spływające na ramiona odgarnął za ucho i podrapał się po zadbanej koziej bródce spływającej w dół od samych baczków. Miałem wrażenie, że gdzieś już go widziałem, ale nie byłem w stanie przypomnieć sobie gdzie i kiedy. A może tylko mi się wydawało? A jednak te jasne, dzikie oczy musiały mieć w sobie coś, na co już kiedyś zwróciłem uwagę, skoro teraz wydawały mi się tak znajome.
- Bardzo efektowna śliwa. - zagadnął, a jego głos był równie nieokiełznany, co spojrzenie.
- Yyy, dziękuję. Chyba... - zawahałem się nie wiedząc, co powinienem powiedzieć, tym bardziej, że gdzieś w zakamarkach mojej świadomości ten człowiek wciąż wydawał się gościć tuż za linią pamięci.
- Mam tylko nadzieję, że to nie wina spadającego sufitu. - mężczyzna wyjął różdżkę i zaczął wspinać się na drabinę.
- Nie, oczywiście, że nie! To... wypadek przy pracy nad takim jednym eksperymentem. Nic szczególnego, ale jednak nie wygląda zbyt urodziwie.
- Taaak, z tym muszę się zgodzić. - mężczyzna wycelował w sufit i rzucił bezgłośnie kilka zaklęć. - Dziś młodzi muszą bardzo na siebie uważać. Tyle jest pokus, które mogą uczynić z nich bestie. - rzucił mi przeciągłe spojrzenie, jakby chciał dać mi coś do zrozumienia, ale nagle jakby nie było to prawdą odwrócił wzrok. - Doprawdy, szkoda, że to nie Halloween. Nie miałbyś żądnego problemu z przebraniem, Remusie.
- Skąd pan zna moje imię?! - przestraszyłem się trochę, ale on wydawał się niezrażony. Roześmiał się jakbym właśnie opowiedział jakiś dobry dowcip.
- W nogach twojego łóżka leży karta stanu zdrowia. Nie jestem już nastolatkiem, ale wciąż mam dobry wzrok.
Nie byłem głupi. Sprawdziłem to i przekonałem się, że mężczyzna nie kłamał.
- A kim pan jest?! - usłyszałem z okolic drzwi wejściowych głos Pomfrey.
- Otóż ja, droga pani, jestem tym, kto załata wam ten nieszczęsny, dziurawy sufit i upewni się, że nic podobnego nie grozi innym pomieszczeniom. - odparł bez wyrzutu, za to z rozbawieniem mężczyzna. - Miałem pojawić się później, ale okazało się, że odpadło mi pewne zlecenie i oto jestem u was wcześniej. Wprawdzie moje przyjęcie dalekie jest od ideału, ale przyszedłem tu pracować, a nie zawierać znajomości. Niemniej jednak, nie odmówię, jeśli zaproponuje mi pani herbatkę. - musiałem przyznać, że ten człowiek miał w sobie całkiem sporo charyzmy, ponieważ nawet ja miałem ochotę przeprosić za moją nieufność i pobiec w te pędy po jakiś poczęstunek dla niego.
- Pan wybaczy, Skrzaty na pewno coś przygotują. Byłam przed chwilą u dyrektora, ale nie wspominał, że ktoś się dziś zjawi.
- Och, to pewnie z powodu tego okropnego bólu głowy. Żalił mi się dzisiaj na swój nieszczęsny los i pewnie dlatego wypadło mu z głowy aby kogoś zawiadomić o moim przybyciu. Proszę jednak nie zwracać na mnie najmniejszej uwagi. Zajmę się wszystkim i już mnie tutaj nie ma. - podszedł do okna, otworzył je i zaklęciem zaczął przywoływać niezbędne mu materiały. Pielęgniarka chciała zaprotestować, bo przecież wciąż miała na sali pacjenta, ale mężczyzna uspokoił ją i kolejnym zaklęciem owinął folią całą dziurę oraz jej najbliższe okolice, dzięki czemu nikt nie mógł mu zarzucić, że będzie kurzył, brudził czy nawet hałasował, gdyż jak zauważyłem wyciszył swój mały plac budowy.
Z ciekawością przyglądałem się jego pracy, kiedy montował zabezpieczenia, układał kamienie, sklejał je zaprawą uzbrajał drutami. Byle kto nie wiedziałby, w jaki sposób się za to zabrać, toteż w pełni uwierzyłem, że naprawdę mam do czynienia z kimś przysłanym tu przez dyrektora w celu załatania niefortunnie powstałej dziury. Obserwowałem go uważnie. Może nawet zbyt uważnie, ponieważ co chwilę wymienialiśmy spojrzenia. Czułem się przy nim jak zwierzyna łowna, a to z kolei wywoływało ciarki na całym moim ciele. To ja byłem bestią! To ja powinienem nią być! Więc dlaczego teraz role się odwróciły?
Złota rączka o spojrzeniu drapieżnika? Nie podobało mi się to, co czułem i jak się wtedy czułem. Wilkołak w klatce, obserwowany przez łowcę dzikich zwierząt, oto kim w tej chwili byłem. I nie ważne, że to on był zamknięty w foliowym świecie, ponieważ jego dziki wzrok wystarczał by mnie zniewolić. Czy dyrektor nie pomylił się, co do niego i nie wprowadził wilka w owczej skórze do swojej zagrody?

2984db5f1a812ed1b9829d2d5851043c

1 komentarz:

  1. Mam nadzieje że ten facet nie zaszkodzi Remusowi. Remi pewnie jest tak poobijany przez tą skaczącą chatke na kurzej nóżce.

    OdpowiedzUsuń