niedziela, 11 października 2015

Powrót do życia

Byłem jak zahipnotyzowany obserwując ruchy tego tajemniczego, dosyć dziwnego mężczyzny, który właśnie naprawiał nasz sufit. Czy się go obawiałem? Sam nie wiem. Było w nim coś dziwnego, niebezpiecznego, a przynajmniej takim go postrzegałem. Mimo wszystko zdołałem zamyślić się na chwilę do tego stopnia, że zanim zdołałem się ogarnąć, było już po wszystkim, zaś mężczyzna, który nawet się nie przedstawił, co dotarło do mnie dopiero teraz, robił szybki porządek, aby pani Pomfrey nie mogła się do niego przyczepić.
- No, cóż. Wygląda na to, że mam za sobą tę dziurę i powinienem sprawdzić inne pomieszczenia. - oświadczył przymilnym tonem. - Bardzo miło było mi cię poznać. - wyciągnął do mnie dłoń.
Zawahałem się, ale uścisnąłem tę kościstą, chłodną rękę i poczułem się przez to bardzo dziwnie. Zupełnie jakbym dał się właśnie wplątać w coś bardzo, bardzo nieprzyjemnego. Coraz więcej słyszało się przecież o niejakich Śmierciożercach, a to napawało mnie niepokojem. Czy podpisałem właśnie cyrograf z diabłem? Jednym uściskiem dłoni? Takie właśnie miałem wrażenie.
- Do widzenia, pani... - rzuciłem. - Przepraszam ale...
- Och, z pewnością jeszcze się zobaczymy, mój drogi. W końcu ludzie tacy jak ja kręcą się wszędzie. Każdemu potrzebna jest złota rączka. - jego uśmiech był tak dziwaczny, że naprawdę poczułem dreszcze. Czyżby chciał mi przez to coś powiedzieć? Może nie byłem dziś osobą najwyższych lotów intelektualnych i nie zrozumiałem, a może nic nie kryło się za jego słowami. Nie potrafiłem tego stwierdzić na pewno.
- Koniec? - to Pomfrey zjawiła się przy nas i wydawała się już samym wzrokiem i postawą wyganiać mężczyznę z jej bezcennego Skrzydła Szpitalnego, a w jej przypadku nie trzeba było wiele, by domyślić się, co chodzi jej po głowie. Lubiłem ją za tą szczerość, chociaż musiałem przyznać, że jednocześnie wolałbym chyba by była bardziej subtelna. Przecież nigdy nie wiadomo do czego był zdolny ten czarodziej!
- Tak, droga pani. Koniec i więcej nie musicie się martwić podobnymi sytuacjami. Słowo fachowca. A teraz wycofuję się z pani królestwa. Zrozumiałem jasno i wyraźnie czego się ode mnie oczekuje i nie zamierzam więcej niepokoić. Chociaż przyznam, że jeśli moja pomoc komuś nie odpowiada to proponowałbym na przyszłość samemu załatać wszelkie dziury, kiedy znowu zamek zacznie się sypać. - powiedział kąśliwie, chociaż na jego dzikiej twarzy nadal widać było uśmiech.
Pomfrey aż poczerwieniała ze złości na twarzy, ale mężczyzna tylko roześmiał się i po prostu wyszedł niemal skocznym krokiem. Znalazłem się w oku cyklonu, ale miałem nadzieję, że nie oberwę za to, że jeden człowiek zdenerwował szkolną pielęgniarkę tak, że aż się zapieniła.
- Zakładaj ubrania! - powiedziała do mnie ostro, chociaż wiedziałem, że nie miała zamiaru mnie tym urazić. Po prostu wyrwał się jej rozkazujący, nieprzyjemny ton, ale szybko się opanowała na tyle żeby przeprosić mnie spojrzeniem. - Ale najpierw wypij to. Paskudne, ale zadziała szybciej niż poprzednie eliksiry. Nie ufam temu sufitowi jeszcze bardziej niż wcześniej, więc nie chcę żebyś musiał tu siedzieć i czekać aż niebo zwali ci się na głowę. Przypudruję twoje siniaki póki nie znikną. - wcisnęła mi do ręki flakonik z naprawdę podejrzanie i niesmacznie wyglądającym specyfikiem, którego smród poraził moje czułe powonienie. - Pij, nie oszukuj, bo i tak się dowiem. Pójdę po kosmetyczkę i zaraz do ciebie wracam. - oświadczając to, oddaliła się w stronę swojego gabineciku.
Przyznam, że słysząc o kosmetyczce i pudrowaniu, miałem ochotę się upić, więc pociągnąłem paskudne lekarstwo jakby było alkoholem mającym przynieść mi ukojenie. Niestety, do alkoholu brakowało temu naprawdę wiele, więc zacząłem rzucać się po łóżku chcąc jakoś przecierpieć ten okropny smak. Nie wie czy miałem do tej pory coś równie paskudnego w ustach, ale wątpiłem w to szczerze. Teraz po prostu musiałem kręcić się, wiercić i wierzgać. Nie rozumiałem, w jaki sposób miało mi to pomóc, ale naprawdę pomagało.
Kiedy Pomfery wróciła, miała pewność, że nie próbowałem jej oszukać, ale jednocześnie musiała walczyć z moją wciąż wykrzywiającą się w obrzydzeniu twarzą, kiedy zaczęła zajmować się tuszowaniem moich licznych siniaków. Prychałem, kiedy puder drażnił mój nos i oczy, czułem się jakby utonął w mące i teraz wyglądał jak panierowany kawałek kurczaka. Okropne uczucie! Jak kobiety mogą to w ogóle wytrzymać?!
Plusem całej tej sytuacji był fakt, że mogłem wrócić do moich obowiązków i zapomnieć o wszystkim. I naprawdę zapomniałem! Nie minęło nawet pięć minut od kiedy wyszedłem ze Skrzydła Szpitalnego, a dziwaczny mężczyzna zwyczajnie rozpłynął się w mojej pamięci, jakby w ogóle go tam nie było, chociaż gdzieś mgliście przedzierał się niepokój jaki we mnie wywołał. Zniknął jednak całkowicie, kiedy zadowolony z wolności wracałem do dormitorium i natknąłem się przypadkiem na idące z naprzeciwka dwie reżyserki przedstawienia, które mogłem zrujnować swoją nagłą chorobą.
- O! - usłyszałem okrzyk Zardi i już wiedziałem, że nie będzie dobrze. Nie byłem tylko pewny, której z dwóch koleżanek powinienem obawiać się bardziej. Tej, którą doskonale znałem i lubiłem czy może tej, która szczerze mnie nie znosiła. - Któż to raczył się pojawić?! - Caroline znalazła się naprzeciwko mnie w przeciągu jednej chwili. Stanowczo zbyt krótkiej jak na zwykłego człowieka. - Poleżałem sobie, co? Odpocząłem? A może straciłem już całkowicie ochotę do pracy?
- Yyy...
- Tak, bardzo dobra odpowiedź! Też tak zareagowałam, kiedy usłyszałam, że kolejny osioł ośmielił się niedomagać przed wielką premierą przedstawienia! - podniosła głos wyraźnie wściekła. Przynajmniej Evans trzymała się z tyłu i nie mieszała się do tej kłótni, chociaż ona również nie pałała do mnie miłością. Tyle tylko, że chyba nie mogła mnie już nie lubić bardziej niż do tej pory, więc zapewne właśnie z tego powodu podarowała sobie reprymendy. - Mogłeś zrujnować wszystko, Remusie! Zanim następny razem zaczniesz odstawiać coś podobnego, pomyśl o tych wszystkich biednych ludziach, który cierpią z tego powodu niesamowite katusze! Tyle prób, sił i energii, a tutaj nagle jeden człowiek mógł zniweczyć całość tak wielkiego przedsięwzięcia!
- Ale ja tylko śpiewam...
- Jesteś narratorem! Narratorem! - prychnęła. - Bez narratora sobie nie poradzimy! Syriusz mógłby cię zastąpić, ale musi zapierdzielać na gitarze!
- Yyy...
- Nie powtarzaj się!
- Myślę, że czeka na mnie podwieczorek. - powiedziałem szybko i bezczelnie dałem nogi za pas. Jasne, byłem facetem, ale nie należałem do grona samobójców, którzy chcieliby przysparzać sobie kłopotów, które obejmują relacje z dziewczyną tak charyzmatyczną jak Zardi. Przyznaję, że obawiałem się pościgu, a nawet rozważałem przyklejenie sobie na plecach napisu „tchórz”, ale zrezygnowałem z tego sposobu odpokutowania swojej pełni. Zdenerwowany zgłodniałem jak wilk, co było jednocześnie trafionym i niefortunnym określeniem. Naprawdę musiałem urodzić się pod szczęśliwą gwiazdą, ponieważ do podwieczorku brakowało tylko kilkunastu minut, więc postanowiłem zająć sobie miejsce przy stole i okupować go wyczekując przyjaciół.
Ich zaskoczenie, kiedy pojawili się w Wielkiej Sali było prawdziwe, ponieważ nie zaglądali jeszcze do Skrzydła Szpitalnego, więc nie wiedzieli jak szybko zdołałem wrócić do życia na wolności. Teraz skakali wokół mnie chcąc ułatwić mi wszystko i starając się uwolnić mnie od brzemienia normalnego, codziennego dnia. Byli nawet skłonni zanieść mnie do sypialni abym nie musiał dziś wybierać się na lekcje. Problem polegał na tym, że ja właśnie tego chciałem najbardziej – normalnej nauki, pracy z książkami i podręcznikami, normalności. Odmówiłem więc wszelkiej pomocy, ale zmieniłem zdanie, kiedy dowiedziałem się, że na dzisiaj zaplanowano kolejną z rzędu próbę „Czerwonego Kapturka”. Naprawdę potrzebowałem sił aby przetrwać te koszmarne chwile narracji, toteż postanowiłem wykorzystać oferowaną mi przez przyjaciół pomoc. Jeść mogłem sam, więc na to kategorycznie nie wyraziłem zgody, ale moja uległość w kwestii całej reszty była tylko kwestią czasu. W końcu czasami mogłem pozwolić sobie na wykorzystanie przyjaciół, a ta chwila musiała nadejść właśnie teraz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz