czwartek, 19 listopada 2015

Filozofia życia i miłości

Jak zauważyliście, wpisy pojawiają się czasami nieregularnie, a to dlatego, że jestem od rana do godzin popołudniowych w jednej pracy, po czym biegnę do drugiej, gdzie siedzę do nocy... Wciąż staram się rozpracować ten system, ale idzie mi opłakanie T^T

16 listopada
Człowiek zmienia się z dnia na dzień, z minuty na minutę. Wydaje ci się, że go znasz, a w następnej chwili nie jesteś pewny z kim właściwie masz do czynienia. Nawet spoglądając w lustro nie wiemy kim tak naprawdę jesteśmy. Potrafimy przecież zadziwiać samych siebie, zaskakiwać, być nieobliczalnymi i nieodgadnionymi. Bo kto właściwie wie, co nam nagle przyjdzie do głowy? Gdyby ktoś zapytał mnie przed zaledwie dwoma minutami, czy zdarza mi się filozofować, pewnie spojrzałbym na niego z politowaniem. Tymczasem teraz, zaledwie dwie minuty po niezadanym nigdy pytaniu, filozofowałem rozmawiając z samym sobą w myślach. Zresztą, mój związek z Syriuszem również był dowodem na to, że człowiek nie zna samego siebie. Nigdy nie przypuszczałem, że zwiążę się z mężczyzną, a jednak zakochałem się w Syriuszu w przeciągu kilku chwil.
Cóż, człowiek to naprawdę dziwaczne stworzenie. Niby inteligentne, a jednak nie do końca, co dało się stwierdzić spoglądając na Jamesa, który właśnie usiłował założyć na głowę skarpetkę. Założył się z jakimś Puchonem, że zdoła to zrobić, podczas gdy tamten obstawał przy tym, że to nie możliwe bez użycia magii. No więc Potter postanowił podjąć wyzwanie i teraz stękał, kwękał i pojękiwał siłując się ze swoją chyba najmniej atrakcyjną częścią garderoby. Nie rozumiałem tego człowieka i podejrzewałem, że zrozumieć bym nie chciał, ponieważ to świadczyłoby tylko o tym, że w pewnym stopniu go przypominam. Nie na darmo mówi się, że wielcy ludzie myślą podobnie.
- Myślę, że obserwowanie tej małpy jest równie inteligentne, co te jej wygłupy. - Syriusz oderwał wzrok od siłującego się ze skarpetą okularnika.
- Dlatego ja nie śledzę jego poczynań. - zauważyłem odrywając wzrok od książki, której nawet nie czytałem.
- Powinniście mi pomagać! - syknął zdesperowany James, któremu skarpetka znowu ześlizgnęła się z prawej strony głowy, gdy usiłował naciągnąć ją na lewą.
- Mówiłem ci, że ja tego śmierdziela nie dotknę. - Syri uniósł dłonie w geście mającym dodatkowo zobrazować jego słowa. - Żadnych skarpet, gaci, czy innych smrodów. Nawet jeśli są wyprane przez Skrzaty Domowe. Niech pomaga ci Evans, w końcu kiedyś będzie musiała to wszystko dla ciebie prać.
- Taaak, już to widzę. - mruknąłem kręcąc głową, kiedy J. nie ustawał w swoich staraniach. - Prędzej ten głupek będzie kurą domową niż ona. Bezrobotny osioł wymyślający głupoty i ona jako kobieta pracująca.
- Mylisz się, Remi. Lily chętnie zostanie w domu z dziećmi, kiedy ja będę wychodził do jakiejś gównianej roboty, którą sobie znajdę.
- Taki już twój gówniany los. - rzucił Syri, a na jego twarzy pojawił się przymilny uśmiech. - A skoro o tym mowa, może pożyczyłbyś mi trochę grosza? Wydałem ostatnie kieszonkowe od wuja na piwo kremowe i teraz trochę mi pusto po kieszeniach.
- Kiedy wydałeś...
- Tak jakoś wyszło, że musiałem się zakraść do Hogsmeade raz czy dwa razy. - przerwał mi wyjaśniając krótko. Wiedział doskonale, co myślę o przechodzeniu do Miodowego Królestwa tajnym przejściem, ale najwyraźniej nic sobie z tego nie robił, za to przynajmniej dzielnie przyznawał się do tego, co kombinował.
- Nie uważasz, że pijesz za dużo kremowego piwa?
- Zapytałbym skąd wiesz, że wymykałem się na kremowe piwo, ale to chyba zbyt oczywiste. - mruknął pod nosem. - Po prostu czasami muszę poczuć w ustach ten smak. To jak z twoją czekoladą. Uzależnia, poprawia humor, ustawia cały dzień lub też go kończy. Jedni leczą smutki i dodają codzienności smaku poprzez słodycze, inni przez kakao, a jeszcze inni poprzez głupotę. – kiwnął w stronę Jamesa – Ja mam do tego piwo kremowe i nie jestem uzależniony! - dodał jakby wiedział o czym właśnie zaczynałem myśleć. - Po prostu lubię ten smak bo dobrze mi się kojarzy. Swoją drogą, co tak potwornie stuka?! - znalazł dobry powód by sprowadzić tę rozmowę na inne tory. Sam wcześniej zastanawiałem się, co jest grane, ale szybko pojąłem, że wichura na zewnątrz dawała się we znaki oknom, okiennicom i pewnie nawet dachówkom. Zastanawiałem się nawet, czy przypadkiem nie zwieje wierzy lub dwóch, ale na to nauczyciele na pewno by nie pozwolili. Nie zmieniało to jednak faktu, że wiatr był potworny i aż nie chciało się wychodzić z zamku. Dobrze więc, że nie musiałem tego robić, jako że zajęcia ze Sprout miałem dopiero jutro, więc dziś cieszyłem się ciepłem i wygodą.
- Spójrz za okno. - poleciłem swojemu chłopakowi, który zadrżał spoglądając na szalejące na błoniach drzewa. Wyginały się pod naporem wiatru w taki sposób, że wydawały się pogować przy wydawanych przez niego dźwiękach. Zupełnie jak grupka metali, kiedy ich słyszą mocny kawałek. Mogłem się też cieszyć, że na dzień taki jak ten nie przypadała pełnia, jako że wtedy na pewno nie chciałbym narażać przyjaciół na niebezpieczeństwo, a przecież przy takiej pogodzie wszystko mogło się zdarzyć.
- Aż zrobiło mi się zimno. - Syri podszedł i objął mnie ramionami w pasie. Położył głowę na moim ramieniu, ale szybko zmienił tę dziwaczną pozycję zachodząc mnie od tyłu i czyniąc to samo, ale już w zupełnie naturalny i wygodniejszy sposób. - Od razu lepiej!
- Tylko mało praktycznie, bo nie sposób się ruszyć. - pozwoliłem sobie zauważyć. - A ja muszę się ruszyć. Kibelek mnie wzywa. - przyznałem.
- Akurat teraz?!
- Nie ja projektowałem swój pęcherz. Gdyby tak było, zamieniłbym go na wielkość z żołądkiem.
- Bardzo interesujący projekt. - Syriusz roześmiał się całując mnie po szyi. - A skoro o tym mowa. Zbliżają się Święta, więc wypada coś chyba zaplanować.
- Na mnie nie macie co liczyć. Wybaczcie, ale muszę wracać do domu. Obiadek z rodzicami mojej narzeczonej, później z moimi. Przedstawianie, podlizywanie się i te sprawy.
- Czy mi coś umknęło? - zmarszczyłem brwi mało zadowolony tym, czego się dowiedziałem. - Narzeczona?
- A... no tak wyszło. - chłopak machnął lekceważąco ręką. Nie ja sobie to wymyśliłem, ale ona. Ja tylko musiałem zaproponować. Przynajmniej pozwoliła mi zwlekać z pierścionkiem, ale tego mi na pewno nie podaruje.
- W wieku nastu lat oświadczyłeś się koleżance z klasy i na Święta jedziesz poznać jej rodziców. - podsumował sytuację Syriusz. - Popraw mnie jeśli coś mi umknęło lub coś pokręciłem. - Oświadczyłeś się bez pierścionka i teraz pierwsze miesiące swojej wypłaty będziesz przeznaczał na jakieś durne świecidełko, o które ona będzie jęczeć?
- Yy, tak. W wielkim skrócie i uproszczeniu tak to właśnie wygląda. Poza tym będziemy się starać o dziecko. - dodał unikając naszego wzroku. - Nie od razu, ale po pierwszych dwóch latach małżeństwa ona chce bachorka. No i oczywiście ślub zaraz po ukończeniu szkoły. Podobno jej bliscy już się tym zajmują.
- James? - patrzyłem na niego z szeroko otwartymi oczyma, jakbym widział go pierwszy raz w życiu. - Ty tak na serio?
- Tak, niestety tak. Dałem się zrobić na szaro i teraz nie mam odwrotu. Niestety, ale tak to wygląda i chociażbym się starał, nie zmienię już tego. No, przynajmniej jeśli nie chcę stracić głowy, a jej ojciec z rozkoszą mnie jej pozbawi, jeśli tylko spróbuję się wywinąć i uniknąć zobowiązań. Czy wspominałem już, że nie mam innego wyjścia, bo będzie na mnie czekał z siekierą? Wysłał mi zdjęcie z jakiegoś rąbania drzew w lesie. Wielki, kudłaty facet z wielką siekierą w ręce. Brodaty, kudłaty i z uśmiechem na twarzy. Krótko mówiąc, idealny tatuś, który walczy o czystość córki.
- Wlazłeś w gówno, Potter. - Syriusz podszedł do chłopaka i poklepał go po plecach. - Teraz rozumiem dlaczego próbujesz założyć na głowę skarpetę. Też by mi odwaliło gdybym był w takiej sytuacji jak ty.
- Co prawda to prawda. - Peter odezwał się w końcu, jako że zdołał przełknąć naprawdę wielgaśny batonik, który jadł od dobrych kilkunastu minut. Nie wiem skąd jego mama go wytrzasnęła, ale przyszedł z poranną pocztą i właśnie zniknął w niezbadanych odmętach żołądka blondyna. - Ja to bym się dał usidlić, ale tylko Narcyzie. - w jego głosie słyszałem tęsknotę, co świadczyło o tym, że nadal nie potrafił o niej zapomnieć. Nie dziwiłem się temu. Sam byłem przecież zakochany i cieszyłem się jak dziecko, ilekroć Syriusz śmiał się lub chociażby uśmiechał. Moje kolana miękły, dzień wydawał się jaśniejszy i lepszy. Miłość była lepsza niż leki, więc najprawdopodobniej rozumiałem przywiązanie Petera do miłości względem Narcyzy. Nie potrafiłem za to pojąć tego, co łączyło Jamesa z Evans. To była abstrakcja, od której wolałbym trzymać się z daleka.

neoki04

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz