środa, 2 grudnia 2015

Belgijska miętowa gorąca czekolada

27 listopada
Objąłem gorący kubek dłońmi i powąchałem zawartość. Nie pachniało najgorzej, chociaż nie była to także zniewalająca woń, którą chciałbym się rozkoszować. Miętowa gorąca czekolada smakowała lepiej niż pachniała. Teraz już to wiedziałem, chociaż musiałem przyznać, że jej zapach przywodził mi na myśl miętowe medaliony w czekoladzie, którymi rozkoszowałem się w dzieciństwie. To były dobre wspomnienia i niezapomniany zapach oraz smak, niedościgniony.
Skosztowałem mojego upragnionego napoju i uśmiechnąłem się do siebie. Czekolada była słodka. Naprawdę słodka! Podejrzewałem, że pójdzie mi w boczki, ale tego dnia nie planowałem się tym przejmować. Postanowiłem dać sobie jeszcze ten jeden dzień normalności, a później zadbać o to, żeby skończyć szkołę jako porządny wilkołak, a nie tłuściutkie kociątko. A może trochę za bardzo się tym przejmowałem? Może... Ale jednak nie dawało mi to spokoju. W końcu po zakończeniu szkoły mogę mieć problemy finansowe na tyle poważne, że będę zmuszony znacznie obciąć racje żywnościowe. Gdybym więc już teraz zaczął się oszczędzać i odchudzać aby przygotować żołądek na te ciężkie czasy...
Uderzyłem się w głowę otwartą dłonią. Nie wiem skąd coś tak głupiego przyszło mi do głowy! W końcu równie dobrze mogło być wszystko w porządku i nie będę musiał martwić się niczym. Bo czy sensownym posunięciem byłoby myśleć o tym, co będzie kiedyś zamiast żyć teraz, tutaj, chwilą? Miałem jeszcze czas na zamartwianie się!
A może moim największym błędem było właśnie to, że zamiast cieszyć się życiem i młodością, ja próbowałem zaplanować każdy dzień na kilka lat do przodu. Po zajęciach zjem coś, poćwiczę, poczytam, odrobię zadania i pla pla pla, pla pla pla... Może naprawdę byłem szalony skoro próbowałem czegoś tak głupiego, jak przewidywanie przyszłości w najmniejszym nawet szczególe? Jasne, na zajęciach z wróżbiarstwa mogliśmy liznąć trochę przyszłych wydarzeń naszego życia, ale nie w stopniu, w jakim ja chciałem poznać swoją przyszłość.
- O czym myślisz? O sprośnościach? - Syriusz uśmiechnął się niczym mały chłopiec próbujący zwrócić na siebie uwagę kogoś starszego lub dziewczyny, która mu się podoba.
- Chciałbyś! - prychnąłem, ale bez złości. - O głupotach, które nie powinny zaprzątać mojej pięknej, niezwykle inteligentnej główki w tak młodym wieku, ale jednak zaprzątają.
- Masz zbyt wiele wolnego czasu. - stwierdził oczywistość, o której wcześniej nie pomyślałem.
- Chyba masz rację. - skinąłem głową – Ale kiedy jestem zajęty, nie mam czasu na planowanie, a ja muszę planować, bo w przeciwnym razie nie byłbym sobą.
- Nie byłbyś takim nudziarzem, chciałeś powiedzieć. - James również szukał guza, ale w stopniu zdecydowanie bardziej zaawansowanym, niż Syri. Nie miałem mu jednak tego za złe. Był przecież zdesperowanym przyszłym panem młodym, który siedział pod pantoflem przyszłej małżonki.
- Wiecie, że dzisiaj profesorowie w końcu pozbyli się tych niesamowitych kolorów włosów? - Peter zmienił temat, jakby obawiał się, że zacznę okładać się z chłopakami pięściami.
- Skąd wiesz? - James spojrzał na niego podejrzliwie. - Chyba nie podglądasz znowu ludzi w łazienkach?
- Widziałem podczas korepetycji z Lily! - Pet aż się zarumienił, kiedy J. przypomniał mu, co takiego miał na sumieniu. - Zresztą, jestem teraz grzeczny! Jestem innym człowiekiem!
- Taaaaak, z pewnością. - nie dziwiłem się Jamesowi, że nie wierzył w rzekomo zachodzące w chłopaku zmiany.
- Naprawdę! Jak możecie mi nie wierzyć?! - Peter zrobił urażoną minę. - No i muszę coś zjeść! Przez was muszę coś zjeść! - zanurkował do swojej szafki wyjmując z niej podesłane mu przez mamę przekąski. Ta kobieta chyba czerpała rozkosz z tuczenia swojego syna, który już wyglądał jak prosiaczek, a w przyszłości zamieni się pewnie w dumnego, chociaż przygłupiego knura. Z całym szacunkiem dla przyjaciela, jego przyszłość wydawała mi się oczywista. Nawet znajdzie sobie dziewczynę podobną do matki, która będzie go tuczyła zamiast starzejącej się rodzicielki. Naprawdę już widziałem to oczyma wyobraźni!
- O! Ulubiony zespół Michaela zagrał nową piosenkę na koncercie w Yokohamie! - Syriusz pokazał nam swój egzemplarz „Z gitarą przez magię”, magazynu o muzyce rockowej i metalowej w całym czarodziejskim świecie. - Piszą, że to przepiękna ballada, która wpada w ucho i jak zawsze niesie ze sobą spory ładunek emocjonalny. Jestem pewny, że Michael świętuje to hucznie i denerwuje tym Gabriela.
Mimowolnie uśmiechnąłem się wspominając dwójkę kolegów, którzy prowadzili nas przez kilka pierwszych lat naszego szkolnego życia do miejsca, w którym byliśmy w dniu przedstawienia Evans i Zardi. Teraz znowu stetryczeliśmy, ale wtedy byliśmy młodzi, silni, pełni werwy i talentu.
- Piszą coś więcej? - dopytałem. Miałem przeczucie, że to znak od niebios i powinienem zrobić z niego użytek.
- „Angel”. Taki nosi tytuł i jest naprawdę piękna.
Teraz już nie miałem żadnych wątpliwości. To był znak! Znak mówiący mi, że nie możemy marnować ostatnich miesięcy w Hogwarcie, że powinniśmy coś więcej z siebie dać i nacieszyć się sobą.
- Proponuję wyjście do Hogsmeade! - rzuciłem w przypływie chwili. - Teraz, zaraz, tajnym przejściem. Mam zamiar odwiedzić Miodowe Królestwo, a później w Trzech Miotłach wypić butelkę lub dwie kremowego piwa by uczcić ten nowy kawałek!
Przyjaciele spojrzeli na mnie jakbym był niespełna rozumu. No tak, Remus Lupin i taka propozycja? Toż to istne święto!
Miałem to w nosie. Naprawdę poczułem siłę w członkach, zaś mój umysł utonął w słodkich dźwiękach melodii, której jeszcze nie słyszałem, w pełnych przekazu i głębi słowach, których dotąd nie wyśpiewano w mojej obecności.
- Więc? Zanim zmienię zdanie!
- Jestem gotowy! - James już stał na baczność i salutował,jak przystało na głupka.
- Tylko zarzucę na siebie coś więcej. - Syriusz również był gotowy w mgnieniu oka. Tylko Peter musiał dojeść swoje ciastko od mamy, aby przypadkiem się nie zmarnowało i teraz z trudem wciągał na siebie ubrania wyjściowe, jako że po lekcjach przebrał się w luźne ciuszki, które mógł ubrudzić ile tylko się dało. Uważałem to za bardzo dobry pomysł, chociaż sam nie mogłem pozwolić sobie na takie marnowanie ubrań, których miałem stanowczo zbyt mało.
W końcu nasz „prosiaczek” był już gotowy i wyglądał jak przewiązana sznurkiem szynka, jako że spodnie już się na nim z trudem dopinały i tylko czekałem na moment, w którym strzelą, a guzik trafi któregoś z nauczycieli prosto w tyłek. Cóż, z talentem i szczęściem Petera było to bardziej niż możliwe.
Przedostanie się do Miodowego Królestwa nigdy nie było łatwiejsze niż dzisiaj. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale wydałem wszystkie moje oszczędności z tego miesiąca na słodycze, które ograniczały się do czekolady, czekoladek, batoników i wszystkiego, co tylko miało w sobie tę życiodajną substancję, od której się uzależniłem. Jasne, byłem także łakomy na miód i ciasta, ale podejrzewałem, że ich słodycz była zbliżona do słodyczy czekolady. Nie należałem do ekspertów! Wiedziałem tylko to, co mówił mi na ten temat mój brzuch, a on chciał więcej i więcej łakoci.
- Ktoś będzie musiał się zakraść do Trzech Mioteł. - siedząc w spiżarni sklepu ze słodyczami, omawialiśmy plan działania. Każdy szybko domyśliłby się, że w dzień powszedni uczniowie nie powinni kręcić się po Hogsmeade, więc nie mieliśmy innego wyjścia, jak tylko skorzystać z Peleryny Niewidki Jamesa.
Wpadłem na ciekawy pomysł rozwiązania problemu losowania tego, który będzie musiał zaryzykować i przekraść się kremowe piwo. Wziąłem cztery kremowe batoniki w czekoladzie i odgryzłem z każdego inną ilość wafelka. Następnie ukryłem je w dłoniach tak, aby przyjaciele nie wiedzieli który jest który.
- Losujcie. Najkrótszy idzie po piwo.
- Yyy, to nie lepiej było po prostu dać trzy długie i jeden krótki? - James zmarszczył brwi nie pojmując mojego sposobu myślenia i działania.
- Nie, bo wtedy zjadłbym tylko kawałek jednego batonika, a w ten sposób miałem okazję podgryźć więcej. - wyjaśniłem tonem świadczącym o tym, że najwyraźniej mam do czynienia z kimś strasznie niemyślącym.
- Mój własny facet zaczyna mnie przerażać. - Syriusz pokręcił głową wzdychając. - Ale trudno, losujemy!
I wylosowaliśmy. „Szczęśliwcem”, który musiał się narażać był Syri, ale o dziwo nie miał żadnych zastrzeżeń do tego faktu. Najwidoczniej udzielił mu się mój nastrój ryzykanta, ale przecież mieliśmy już tak niewiele czasu na szkolne szaleństwa. Przyszedł czas by naprawdę zaszaleć!

2 komentarze:

  1. Słodko. Remek dorasta :D
    A jest jakiś zarys tego, co będzie po szkole? Jakiś plan, jak to dalej potoczysz? I czy stricte będziesz się trzymać fabuły książek dalej?

    OdpowiedzUsuń
  2. Może z czasem Remus bardziej się rozkręci i częściej będzie organizował spontaniczne akcje. Biedny James ma 17 lat i narzeczoną na karku. W sumie Huncwoci mogli by go porwać ze ślubu. To byłoby coś. Pozdrawiam i weny życzę ☆★.

    OdpowiedzUsuń