środa, 13 stycznia 2016

Prababcie w akcji, czyli "złota" książka

Drzwi gabinetu nauczycielki zielarstwa zamknęły się za nami cicho. Spojrzeliśmy po sobie, następnie przed siebie i znowu na siebie nawzajem. Dopiero wtedy wybuchnęliśmy śmiechem.
- Słyszę to! - dobiegło nas upomnienie z gabinetu Sprout, co sprawiło, że roześmialiśmy się jeszcze bardziej.
Nie miałem zielonego pojęcia, w jaki sposób planujemy sobie poradzić z zadaniem, jakie nam dała, ale niewątpliwie musieliśmy coś wymyślić i to szybko. Nie wiedziałem wprawdzie jaką nagrodę dla nas przygotowała, ale domyślałem się, że gra była warta świeczki. Inna sprawa, że nie mogłem nikomu obiecać, że dokonamy z chłopakami niemożliwego, a niewątpliwie do takich zadań zaliczało się to, które teraz miało zaprzątać nam głowy.
- Chodźmy stąd zanim ktoś nas zauważy i domyśli się, że coś kombinujemy. - zaproponowałem powstrzymując się od nadmiernej wesołości.
- Remi, my zawsze coś kombinujemy i zawsze rzucamy się w oczy. - ten jeden raz James miał całkowitą rację. Nasza obecność gdziekolwiek była jednoznaczna z szemranymi sprawami i kombinatorstwem. Cokolwiek by o nas nie powiedzieć, mieliśmy rozrabianie wpisane w życiorysy. Nawet nie wiem, kiedy i mi przypisano łatkę prawdziwego huncwota, ale niewątpliwie musiałem na nią zasłużyć skoro i na mnie nauczyciele patrzyli z pewną rezerwą, a niektórzy nawet wzywali mnie wraz z moją wesołą kompanią do siebie z pewnego jakże niecodziennego powodu. Jak do tego doszło?
- Muszę zjeść coś słodkiego na lepsze myślenie. - rzuciłem nie mijając się z prawdą ani na krok. Mój organizm łaknął czekolady w dużych ilościach, toteż przyspieszyłem kroku. Zanim w ogóle pozwolimy sobie przejść do konkretów dotyczących Slughorna, musiałem uzupełnić niedobory łakoci we krwi. Syriusz zaoferował, że przyniesie mi kubek gorącej czekolady, więc zgodziłem się bez namysłu i odesłałem go do kuchni. Wraz z pozostałą mi dwójką kompanów wróciłem do pokoju i tam urządziłem sobie centrum dowodzenia na łóżku. Otoczyłem się czekoladą pod każdą postacią i zacząłem jeść, jeść, jeść. Potrzebowałem tego, więc ten jeden raz nie planowałem też sobie odmawiać. Pochłonąłem naprawdę niewyobrażalne ilości czekolady zanim wrócił Syriusz, a wtedy wepchałem w siebie także to, co mi przyniósł. Muszę przyznać, że czekałem aż mnie zemdli, ponieważ wtedy miałbym pewność, że jestem najedzony i zasłodzony po same koniuszki palców.
- Czy teraz możemy porozmawiać o tym, co najważniejsze? - James zaczął się niecierpliwić, więc skinąłem mu głową z ustami pełnymi ostatniego już batonika o karmelowym nadzieniu. - Jak można zmusić kogoś do tego żeby przestał szaleć za inną osobą? Przecież to niemożliwe!
- Teraz to mówisz? A kto zapewniał Sprout, że to zrobimy z palcami w dupskach? - spojrzałem wymownie na okularnika.
- Uznałem, że to zabrzmi fachowo.
- James, przypominam ci, że jesteś tylko głupim uczniem ostatniego roku, a nie specjalistą od rozwiązywania spraw sercowych.
- Peter, ty jesteś ukrytym zboczeńcem, więc może ty nam pomożesz? - Syriusz zignorował nasze słowne przepychanki i przypomniał nam, że powinniśmy na poważnie zająć się planowaniem. Musiałem przyznać, że fakt niezwykłego wyczulenia Petera na płeć przeciwną uciekł mi z głowy, więc nie wpadłem na to aby zapytać najbardziej perwersyjnego z nas o to, co sądzi na temat naszego zadania.
- Nigdy nie próbowałem uderzać w tę stronę. - przyznał ostrożnie. - Raczej nie grozi mi zasypanie adoratorkami, więc...
- Więc nie wierzę, że nie próbowałeś pozbyć się adoratorów Narcyzy. - wszedł mu w słowo Black.
- Sam widzisz z jakim skutkiem. - mruknął nadąsany Peter.
- Narcyza to trudny przypadek. Każdy chciałby ją mieć w swoim łóżku, więc nie dziwię się, że nie poszło ci najlepiej, ale to nieważne. Musimy spróbować na Slughornie twoich metod. Może będzie łatwiej skoro chodzi o Sprout.
Peter zastanawiał się, najpewniej nad tym, czy powinien zdradzić nam swoje sposoby. Nie miałem wątpliwości, że cokolwiek znalazł, musiało być dziwaczne i obrzydliwe.
Nagle przestało mi tak szalenie zależeć na nieznanej mi jeszcze nagrodzie od nauczycielki zielarstwa. Odnalazłem w sobie zdrowy rozsądek, chociaż nie było to wcale takie łatwe. Byłem świeżo przed pełnią i mój mózg nie funkcjonował już tak jak powinien. Moje myśli zaprzątało jedzenie, którego powinienem się wystrzegać, byłem bezustannie głodny, a wszystkie moje postanowienia i obietnice składane samemu sobie dawały w łeb jeszcze tego samego dnia. To chyba nie był najlepszy czas na podejrzane układy z nauczycielami.
- Dobrze, niech będzie. - Pettigrew namyślił się w końcu, czym przepędził mój zdrowy rozsądek w głąb podświadomości. - To moja tajemnica. - uklęknął przy swoim łóżku i wygrzebał spod materaca starą, obskubaną i rozklejającą się książkę. - Jest pełna sposobów na rozkochanie kogoś w sobie i na pozbycie się niechcianej konkurencji, na odkochanie innej osoby, a nawet na łatwiejsze spłodzenie dzieci! - coraz bardziej się nakręcał. Dla niego nie było już ratunku.
- Więc zajrzyjmy do niej. - James wyciągnął rękę po książkę, ale Pet szybko schował ją za plecami.
- Nie dotykaj! - syknął spanikowany. - Jest stara, trzeba obchodzić się nią z szacunkiem, bo się rozsypie i nic więcej z niej nie wyciągnę! Ja będę przewracał strony. - powiedział w przypływie odwagi i desperacji. - Wy możecie patrzeć i czytać, ale nie dotykać.
- Dobra, dobra, niech ci będzie. - James zabrał rękę. - Do dzieła!
Minuta, kwadrans, pół godziny, godzina, dwie... Czas pędził nieubłaganie, a my z coraz większym brakiem nadziei przeglądaliśmy kolejne przepisy mające uratować Sprout przed Slughornem. Wątróbka jako afrodyzjak i żołądki dla odczynienia miłości? To była czysta głupota! Pazury koguta pod poduszką lepszego konkurenta dla pokonania gorszego? Uryna byka?!
- Nie chcę wiedzieć, które z tych metod stosowałeś. - mruknąłem.
To była głupota. Stare przesądy prababek, które z magią miały tyle wspólnego, co proszek fiufiu z kremem na porost włosów. Jak to w ogóle możliwe, że taka książka stała na półce w naszej bibliotece? Ktoś naprawdę powinien bardziej zadbać o to, co się tam znajduje.
Spojrzałem na Syriusza, a następnie na Jamesa. Myśleliśmy o tym samym, ale żaden z nas nie chciał tego powiedzieć na głos.
- Nie zaszkodzi nam spróbować, nie? - w końcu Potter postanowił wybrnąć jakoś z naszej beznadziejnej sytuacji. - Po prostu próbujmy codziennie coś innego i nie myślmy o tym co będzie. Jeśli się uda, osiągniemy niewyobrażalny sukces. Jeśli się nam nie powiedzie, nie zmartwimy się, bo daliśmy z siebie wszystko, ale na pozbycie się Slughorna zwyczajnie nie będzie sposobu dostępnego zwykłym uczniom.
- Od czego w takim razie chciałbyś zacząć? - mina Syriusza wyrażała dokładnie to, co kryło się w głowach naszej czwórki. Nie było szans aby coś takiego przyniosło jakiekolwiek pożądane efekty.
- Proponuję żołądki drobiowe. - Peter wzruszył ramionami i oblizał się łakomie. - Przynajmniej będziemy się babrać w jedzeniu zamiast uryny czy krwi. - i tu miał świętą rację. Wszystko wydawało się lepsze niż metody uznane przez autorkę książki za najskuteczniejsze. Skąd niby mielibyśmy wziąć byka dla uryny lub kurę dla krwi? Zdecydowanie łatwiej było nam pozyskać to, co nadawało się do spożycia. W końcu kuchnia zawsze była dobrze zaopatrzona. Musieliśmy się tam tylko zakraść i odnaleźć to, czego potrzebowaliśmy.
- Od razu poszukajmy króliczych serc, a jeśli nie mamy żadnych, spróbujemy namówić Skrzaty na zakupy. Na pewno chętnie zgodzą się na jakieś eksperymenty kulinarne jeśli dobrze to rozegrać. - Black zaczął główkować. To przypomniało mi, że jesteśmy bandą rozrabiaków, którzy czasami muszą napsocić jeśli mają w spokoju przetrwać kolejny miesiąc życia.
Wyciągnąłem pergamin, na którym zazwyczaj notowałem wykłady z historii magii i zacząłem zapisywać wszystko to, co przychodziło nam do głowy – co, gdzie i jak. Nasz plan wielkiej bitwy z kupidynami właśnie nabierał konkretnych kształtów. Jedzenie, dziwaczne woreczki wudu, zaklęcia na wyższym od naszego poziomie. Od najprostszego do najtrudniejszego. Od najnormalniejszych do najbardziej chorych.
Zajęło nam to naprawdę sporo czasu, ale jednak udało nam się ustalić jako taki plan działania. Czułem się po tym wyczerpany do tego stopnia, że przestałem myśleć o podwieczorku, do którego wciąż pozostawało wiele godzin. Nawet oczy zaczęły mi się kleić, więc zarządziłem chwilę przerwy na drzemkę. Okazało się, że nie tylko mnie wymęczyła bezsensowna książka i jej absurdalne pomysły. Życie Huncwota nie było wcale tak proste i kolorowe, jak mogłoby się innym wydawać. W rzeczywistości wymagało od nas poświęceń i wysiłku. Cóż, nie łatwo być psotnikiem do wynajęcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz