środa, 17 lutego 2016

Bo wiele/nic się nie dzieje

20 grudnia
- Yy, Syri, jest sprawa. - męczyło mnie to przez cały czas, więc w końcu postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i pozbyć się tego niewyobrażalnego niepokoju, który dawał mi się we znaki, od kiedy przystałem na propozycję Matta. Kiedyś i tak musiałem to zrobić, musiałem wyłożyć sprawę jasno, ale gdyby zależało to tylko ode mnie, odwlekałbym wszystko możliwie najdłużej. Taki był ze mnie typ i nic na to nie mogłem poradzić. Chociaż nie. Mogłem, ale zwyczajnie mi się nie chciało. Inna sprawa, że czasami wcale mi to nie przeszkadzało, za to w dni takie jak ten, kiedy czułem zdenerwowanie, wolałem mieć wszystko za sobą.
- Co to za sprawa, bo rozumiem, że poważna. Widzę to po twojej uroczej buźce. - Black uniósł brew, co wraz z całym wyrazem jego twarzy wydawało się krzyczeć „czekam!”. Nie pomagało mi to wcale.
- No, więc... Pamiętasz tego „dzieciaka”, którego uczyłem wysyłać wiadomości papierowym smokiem? - poczekałem na skinięcie. - Zaprosił nas wszystkich do Hogsmeade. Planują jakąś grę, czy coś w tym stylu i potrzebują ludzi.
- I to jest takie straszne?
- Hm? Nie powiedziałem, że to straszne. - wziął mnie z zaskoczenia.
- Tak wyglądałeś.
- Och! - tego nie przewidziałem i chyba nie chciałem przewidywać, ale teraz musiałem robić dobrą minę do złej gry. Przecież nie mogłem mu powiedzieć, że „dzieciak” w rzeczywistości jest całkiem przystojnym chłopakiem, który wydaje się ze mną flirtować. To byłoby bardziej podejrzane, niż pozwolić mu przekonać się o tym na własne oczy. Udam wtedy, że wcale nie zauważyłem atrakcyjności Matta i będę liczyć na to, że Syri mi uwierzy. - Po prostu martwiłem się, że zaplanowałeś dla nas coś innego i zabawa z bandą młodziaków nie sprawi ci przyjemności. - zdecydowanie musiałem przystopować z podkreślaniem wieku Matta i jego kolegów. To mogło się wydawać podejrzane.
- Nie zaszkodzi się czasami rozerwać, więc nie widzę problemu. Musisz jednak doliczyć do ekipy Evans, bo z tego co wiem, James umówił się już z nią na wspólne wyjście, a jeśli jest potrzebny to...
- Że co?! - naprawdę byłem niezadowolony z takiego obrotu spraw. Tylko tej francy mi brakowało do „szczęścia”. Widać pechowiec pechowcem pozostanie przez całe życie.
Od razy wyszedłem z sypialni i wyszukałem Jamesa w Pokoju Wspólnym, gdzie siedział na partyjką szachów z pierwszoklasistą,
- J., interesik mam! - rzuciłem do niego jeszcze ze schodów. Nie obchodziło mnie, że wszyscy o tym usłyszą. Byłem wściekły, że Evans wmiesza się w już i tak skomplikowaną sytuację, w której się znajdę.
- Uf, ratujesz mi skórę. Skubaniec jest w tym dobry. - rzucił cicho okularnik, kiedy odszedł od stołu by porozmawiać ze mną. - O co chodzi?
Wyłożyłem sprawę w miarę jasno, na tyle na ile mogłem, dokładnie tak, jak wcześniej wyłuszczyłem ją Syriuszowi. Niestety, J. potwierdził swoją randkę z Evans. Nie dało się tego odwołać, ale nie miał żadnych szczególnych planów na to, co będą robić, więc był bardziej niż zadowolony z faktu, że pomogłem mu rozwiązać jego problem. Nie zgodziłem się nawet na obecność Lisicy, a on już sam sobie ją zaprosił. Czy mogłem to odwrócić na swoją korzyść? Wątpiłem, ale już gorzej być nie mogło. I wtedy wpadł mi do głowy pomysł, który mógł wszystko ułatwić, a na pewno nie zaszkodziłby mi bardziej, niż już sam sobie zaszkodziłem.
- Zardi! - krzyknąłem do dziewczyny, która właśnie miała wyjść z Pokoju Wspólnego.
Trzeci raz w ciągu ostatnich minut musiałem wszystko zwięźle tłumaczyć.
- Nie wiem, co kombinujesz, ale stoję za tobą murem. Wyciągnę Agnes. Im większy tłum, tym łatwiej coś w nim ukryć, prawda? - wiedziałem, że nie czyta mi w myślach i nie ma pojęcia, co się dzieje, ale miała znakomitą intuicję. Poniekąd czytała też ze mnie, jak z otwartej książki, więc mogłem mieć pretensje tylko do siebie.
Wyrażając żal, ubolewanie i niechęć do rozstania, przesadzone, chociaż niewątpliwie szczere, Zardi zostawiła mnie sam na sam z moimi myślami i kolejnym niepokojem. Okazało się, że Sprout wezwała ją do siebie i oboje wiedzieliśmy, że powodem może być tylko i wyłącznie opłakany stan Slughorna. Podejrzewałem, że dziewczyna miała przed sobą długie i wyczerpujące przesłuchanie. Wiedziałem jednak, że kto jak kto, ale ona nie puści pary z ust. Będzie stała za nami murem i zapewniała, że nie mieliśmy nic wspólnego z przemianą nauczyciela. Ona potrafiła być przekonywująca. Była niezłą aktorką, jak przystało na dziewczynę wszechstronnie utalentowaną.
Widząc wychodzącą z dormitorium dziewcząt Evans straciłem tę iskierkę optymizmu, która zaczęła się we mnie tlić.
- Idę na prefektowski obchód zamku. - rzuciłem do Kinna, który na swoje nieszczęście znalazł się blisko mnie. - Daj znać Syriuszowi, gdyby mnie szukał. - i zanim chłopak zdążył zaprotestować lub podjąć próbę wymigania się od tego, przeszedłem przez dziurę za portretem i zamknąłem za sobą wejście.
Będę musiał spędzić z Evans sobotę w Hogsmeade, nie musiałem jej jeszcze oglądać w Pokoju Wspólnym. Zresztą, chciałem pokręcić się koło gabinetu Sprout i podsłuchać tyle ile byłem w stanie z jej rozmowy z Zardi.
Niestety, nie miałem dziś szczęścia, jako że po drodze natknąłem się na obładowanego książkami Victora Wavele, który uśmiechnął się niebezpiecznie na mój widok. Było za późno na odwrót lub ucieczkę. Nauczyciel zauważył mnie i uśmiechnął się wyjątkowo szeroko. Wiedziałem czego ode mnie chce i nie miałem wymówki by odmówić. Byłem więc zmuszony wziąć część z jego książek i pomóc przenieść je do jego gabinetu. Okazało się jednak, że miał tego o wiele więcej i uporaliśmy się dopiero z pierwszą turą jego prywatnej biblioteczki.
Nawet wymówka dotycząca obchodu zamku nie pomogła. Wavele po prostu wpakował mi w ramiona górę książek i sam zabrał kolejną. Nie zapomniał mnie nawet pogonić kilka razy. Czasami miałem go naprawdę dosyć.
- To wszystko o runach leczniczych? - zapytałem, kiedy odczytałem kilka tytułów, które miałem bezpośrednio przed twarzą.
- Zostałem poproszony o pogłębienie swojej wiedzy z tego zakresu aby móc pomagać pani Pomfrey w trudnych przypadkach.
- W przypadku profesora Slughorna? - wymknęło mi się, co uświadomiłem sobie, kiedy Wavele wpatrywał się we mnie intensywnie. - Niechętnie sobie to przypominam, ale byłem pod jego gabinetem, kiedy z niego wyjrzał. - nie kłamałem. Zmieniłem tylko kontekst z umyślnego kręcenia się w tamtym rejonie na coś zupełnie przypadkowego. - To był straszny widok, ale nie mam wątpliwości, że to był profesor Slughorn. Jego gabinet, jego koszmarna kamizelka i najlepszy garnitur. Potrafię dodać dwa do dwóch. Do tego jest nieobecny na lekcjach, więc to oczywiste, że to, co widziałem to musiał być on. Czy pan mnie właśnie o coś podejrzewał?! - udałem oburzenie.
- Nie bez powodu przyjaźnisz się z dwójką największych rozrabiaków w szkole, że już nie wspomnę o chodzący problemie każdego nauczyciela, jakim jest Pettigrew. No i nie mogę zapomnieć o twojej byłej dziewczynie, która jest skarbnicą dziwnych pomysłów.
Cóż, nie mogłem się z nim nie zgodzić. Towarzystwo, z jakim się zadawałem nie należało do przykładnych, ale czy był to powód by oskarżać mnie o cokolwiek? Wprawdzie miał rację, że maczałem w tym palce, ale przecież tylko troszeczkę!
- Nie ocenia się ludzi po przyjaciołach. - mruknąłem dla podkreślenia mojej urażonej dumy i odłożyłem książki na już wcześniej wskazane mi miejsce w gabinecie. - Obawiam się, że mam coś bardzo ważnego do załatwienia, a całkowicie o tym zapomniałem. - powiedziałem w taki sposób, że nauczyciel bez najmniejszych problemów „domyślił się”, że mnie uraził. Miałem szczerą i gorącą nadzieję, że teraz będzie go zjadać poczucie winy. W końcu sam był sobie winien.

2 komentarze:

  1. Syri będzie zazdrosny. Czy planujesz kolejną walke kogutów taką jak o Seed?

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznam, że jeszcze sama nie wiem, co dokładnie planuję. Myślę, że to wyjdzie w praniu ;)

    OdpowiedzUsuń