niedziela, 14 lutego 2016

Zaproszenie

19 grudnia
Poczucie winy – dzień trzeci. Wielkie poczucie winy. Tak wielkie, że musiałem je przejadać czekoladą. Wprawdzie jadałem czekoladę codziennie, mimo moich usilnych prób walki z uzależnieniem, ale i tak miałem wrażenie, że jem jej więcej, od kiedy pojawiły się problemy z nauczycielem eliksirów, a więc od trzech dni. Jasne, mogłem się mylić, ale czy kogokolwiek to obchodziło? Mogłem cały dzień nie robić nic innego, jak tylko jeść i jeść słodycze, a teraz miałem na nie tak wielką ochotę, że przerażałem samego siebie. Moja słabość do łakoci wymykała się spod kontroli.
- Remi, która to już gorąca czekolada? - wiedziałem, że ktoś zada w końcu to pytanie i niestety był to Syriusz. Właśnie wyszedłem na świnię przed moim chłopakiem. Czy mogło być coś gorszego? Chyba mdłości, które teraz mnie dopadły. Czyżbym przesłodził organizm? Nie, raczej zdenerwowałem się mimowolnie tym, że ktoś naprawdę zwrócił uwagę na mój problem.
- Prawdę mówiąc to nie liczyłem. - przyznałem z zakłopotanym uśmiechem. - Ale zmienię to, słowo. Wiem, że nie lubisz, kiedy smakuję słodyczami, więc dziś był ostatni raz.
- Sam sobie nie wierzysz, Remusie. - Black pokręcił głową i wyjął z moich rąk do połowy wypity kubek gorącej czekolady. - Zacznę ci ją ograniczać. Naprawdę to zrobię, bo tak dłużej być nie może. To zakrawa na czekoladową depresję!
- Chciałeś powiedzieć „desperację”.
- Doprawdy? - uniósł brew spoglądając na mnie wymownie.
- Dobrze, nie ważne. I nie mam depresji! Jestem rozbity przez to, co zrobiliście Slighornowi i tyle!
- Skoro tak mówisz. - było jasne, że chłopak mi nie wierzy. Czy mogłem mu się dziwić. Czasami zachowywałem się dziwacznie i sam nie byłem pewny, co jest tego powodem.
Spojrzałem na kubek leżący teraz przede mną na stoliku w Pokoju Wspólnym i skrzywiłem się. Fuj! A i tak wiedziałem, że jeszcze dzisiaj znowu będzie to za mną chodzić. Niby mnie mdliło, ale jutro znowu będę na głodzie. Czy tym razem zdołam pokonać swoje uzależnienie? Czy nie sięgnę po czekoladę?
- Za dwa miesiące walentynki... - powiedziałem do siebie, a moje oczy zaczęły robić się wielkie. Podniosłem sweter i spojrzałem na swój odstający trochę brzuch. - Mam dwa miesiące na odchudzenie się!
Syriusz załamał się, bo przetarł twarz dłońmi i westchnął ciężko.
Nie ważne, co on o tym myślał, kiedy ja chciałem prezentować się lepiej, zdecydowanie lepiej, podczas ostatnich naszych walentynek w szkole. Odczuwając lekki ból brzucha, postanowiłem dać z siebie wszystko i popracować nad sobą do tego czasu.
Spojrzałem ponownie na kubek i skrzywiłem się. Miałem nadzieję, że Skrzaty Domowe szybko go zabiorą. Wprawdzie nie miałbym nic przeciwko wymiotom, ale raczej nie byłem typem, który często zmaga się z takim problemem, a więc poza cierpieniem mdłości nie miałem co liczyć na ulgę. Eh, czasami byłem taki beznadziejny.
- Nie, nie mogę! Idę do kuchni zanieść ten kubek i zjeść coś słonego! - nie wytrzymałem. Wstałem z obrzydzeniem patrząc na swoją gorącą czekoladę.
- Wracaj szybko. - Syriusz uśmiechnął się zadowolony z tego, co usłyszał. Był zajęty ogrywaniem Jamesa w szachy, co miało pomóc mu wzbogacić się o kilka galeonów, więc nie dziwiłem się, że nie planował iść ze mną. Wprawdzie nie cierpiał na niedostatek, ale miałem wrażenie, że coś kombinował i dlatego z taką zaciętością starał się zarobić na Potterze, co szło mu nieźle biorąc pod uwagę, jak pewny siebie był okularnik i z jaką łatwością Syri potrafił go podejść.
Przyznaję, że byłem zdeterminowany, więc dotarcie do celu zajęło mi niewiele czasu. Zacząłem więc od pozbycia się paskudztwa i zajedzenia słodyczy we krwi serem żółtym. Zdawałem sobie sprawę z tego, że to nie najlepszy pomysł, ale innego nie miałem, więc nie żałowałem sobie tego cuchnącego w gruncie rzeczy przysmaku. Skończyłem więc objedzony, leniwy i ledwie się ruszający.
Wychodziłem z kuchni, kiedy usłyszałem za sobą:
- Ja podobał ci się mój smok?
Zaskoczony tym, że dałem się podejść, odwróciłem się nie myśląc wiele. Moje usta były jeszcze wypchane żółtym serem, jak u chomika i chociaż chętnie odpowiedziałbym na pytanie zachowując twarz, było to niemożliwe.
Matt widząc mnie takim ryknął śmiechem, a resztki mojej dumy roztrzaskały się na kawałki. Remus Lupin, prefekt, wilkołak i błazen. To dopiero różnorodność w jednym ciele. Pogryzłem to, co miałem w ustach najszybciej jak mogłem i przełknąłem czując wielką gulę sera niespiesznie przemieszczającą się w dół przełyku do żołądka. To było niemal bolesne doznanie.
- Przepraszam. - rzuciłem, kiedy byłem już w stanie mówić. - Gratuluję smoka, udało ci się.
- Tak, ale to dlatego, że miałem dobrego nauczyciela.
Wymieniliśmy uśmiechy.
- Odprowadzę cię kawałek. - zaproponował chłopak i odgarnął z oczu włosy, które właśnie rozsypały się po jego twarzy. Wyglądał przez to naprawdę zniewalająco. Zastanawiałem się nawet, czy Zardi kiedykolwiek się na niego natchnęła. Byłem pewny, że zaczęłaby do niego wzdychać, gdyby tak było. Ta dziewczyna po prostu tak miała i za to ją kochałem.
- Dziękuję, chociaż nie musisz.
- Ale chcę. Po drodze może się tyle wydarzyć. Nigdy nie wiem, co wpadnie mi do głowy, a przecież mam przed sobą znakomitego nauczyciela.
Przez chwilę kusiło mnie by zapytać, czy przypadkiem ze mną nie flirtuje, ale szybko zmieniłem zdanie. To nie byłoby dobre posunięcie. Nie mogłem zakładać, że każdy na kogo się natknę będzie miał słabość do tej samej płci. Zresztą, czy naprawdę musiałem wiedzieć, co siedzi w głowie tego niezaprzeczalnie przystojnego chłopaka? Powinien wystarczyć mi fakt, że mogę na niego patrzeć. W końcu miło było czasami nacieszyć oko kimś szczególnym, kto wyróżniał się z tłumu. Dawniej miałem wielu bliskich starszych kolegów, którzy zapewniali mi rozrywkę, teraz mogłem liczyć wyłącznie na Gregoire'a oraz Noaha, ale tej dwójki nie uznałbym za kogoś bliskiego.
Czego ja w ogóle chciałem od losu?
- Więc, teraz, kiedy opanowałeś już wysyłanie wiadomości papierowym smokiem, jakie masz plany na kolejne projekty magiczne? - zagadnąłem, aby nie borykać się z przejmującą ciszą, która byłaby powodem niepotrzebnego skrępowania.
- Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia. W moim przypadku działa to trochę inaczej. Na żywioł, powiedziałbym. Po prostu żyję jak zawsze, póki nagle nie pojawi się jakiś szalony pomysł, który mógłbym zrealizować. Nie jestem kimś, kto planuje. Ja działam. A skoro o działaniu mowa. Co powiesz na wypad do Hogsmeade za tydzień?
Tego się nie spodziewałem i teraz patrzyłem na chłopaka nie wiedząc co powiedzieć.
- Będzie świetnie, słowo! Zabierz przyjaciół, kumpli, kogokolwiek. Potrzebujemy jeszcze kilku osób.
- Hę? Do czego? - teraz moje zdziwienie sięgnęło zenitu, dzięki czemu odzyskałem głos.
- Do zabawy, naturalnie. Bitwa o flagę na śniegu, w mieście. To będzie interesujące, słowo. Nie będziesz żałował. To jak? Nie daj się prosić.
Czy mogłem mu odmówić, kiedy złożył ze sobą dłonie i spojrzał na mnie błagalnie? Przypominał szczeniaka, który chce wyłudzić od właściciela smakołyk.
- Dobra! - uległem mu. - Niech będzie, wezmę trójkę przyjaciół, jeśli pozwolisz.
- Idealnie! Jesteśmy niemal umówieni. Przyślę ci szczegóły smokiem. - uśmiechnął się czarująco, jak to tylko przystojni mężczyźni potrafią.
Czy popełniłem błąd zgadzając się? Nie miałem wątpliwości, że Syriusz będzie zazdrosny, więc może powinienem unikać konfrontacji między nim a Mattem? Jeśli wyjdzie na jaw, że między mną i Blackiem coś jest, zaś Matthew również znajdzie się w centrum uwagi... Nie chciałem o tym myśleć.
- Będę czekał. - rzuciłem, jako że było już za późno na zmiany lub rezygnację. Słowo się rzekło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz