niedziela, 28 lutego 2016

Ukarać prymitywów

- Niczego się nie dowiemy, chodź. - Syriusz popchnął mnie lekko, a ponieważ nie reagowałem w sposób, który by mu odpowiadał, położył dłonie na moich plecach pchając mnie przed sobą w kierunku dormitorium chłopców. - Ona wie, że jesteś Lunatykiem, więc domyśla się, że słyszysz zbyt wiele i mógłbyś podsłuchać to, czego nie chciała nam zdradzić otwarcie. - szepnął do mnie to, czego sam się już domyśliłem.
- Dobrze już, idę sam! - otrzepałem się by zrzucić z siebie jego dłonie. Nie chciałem by ktoś zwrócił uwagę na to, w jak naturalny sposób mnie dotykał. Świat nie musiał wiedzieć o naszym związku, tym bardziej, że i tak wiedziało o nim zbyt wiele osób.
- Ale z ciebie złośnik.
- Cicho! - skarciłem go przyjacielsko.
Zaledwie zamknęły się za nami drzwi, a obaj do nich przywarliśmy uszami. Ja jako człowiek, Syri w postaci psa, w którego się przemienił aby zdobyć wyczulone psie zmysły. Nie mogłem się powstrzymać i podrapałem go po głowie lekko, dokładnie za uszami, ponieważ wiedziałem, że to sprawiało przyjemność zwyczajnym psom, więc i jemu mogło. Nie myliłem się co do tego, więc zadowolony mogłem podsłuchiwać dalej. Niestety wciąż nic się nie dało wyłapać. Może niepotrzebnie doszukiwaliśmy się w tym wszystkim spisku, a może wręcz przeciwnie?
- Wychodzą. - zauważyłem, kiedy dźwięki Pokoju Wspólnego jednak uległy zmianie. A więc jednak nie mogłem liczyć na nic konkretnego, na żadne informacje dotyczące tego zupełnie niepojętego dla mnie starcia między Jamesem i młodszym Gryfonem.
- Pewnie poszło o Evans. - zauważył Syri, który już był sobą i rozprostowywał kości. - Może w końcu trafił na konkurencję i go poniosło. Albo chłopak powiedział prawdę o tej głupiej prukwie i to J. stanął w obronie swojej koszmarnej dziewczyny.
- A jeśli to coś poważniejszego? Myślę, że nie powinniśmy tu siedzieć z założonymi rękami. Weźmy pelerynę niewidkę i pokręćmy się przy gabinecie McGonagall. To może nie pomoże Jamesowi, ale przynajmniej ja poczuję się lepiej. Sam pomyśl. Co jeśli chodziło o Slughorna i J. chciał zamknąć świadkowi gębę?
- O tym nie pomyślałem. - przyznał i spod łóżka Jamesa wyciągnął pudło z peleryną. Skinął na mnie głową i razem wyszliśmy z pokoju.
Po drodze mijając Zardi zapytałem, czy przypadkiem ona nie wie, o co poszło chłopakom, ale pokręciła głową. Cokolwiek to było, mówili szeptem i nikt nie słyszał ani słowa z ich rozmowy zanim nie zaczęli się okładać pięściami. Dopiero to było słychać i widać, ponieważ należało do bardzo mugolskich sposobów rozwiązywania problemów. Nic więc nie wyciągnęliśmy od jedynej osoby, która mogłaby coś wiedzieć. W takiej sytuacji nie było innego wyjścia, jak tylko jedno. Należało zaczaić się przy gabinecie nauczycieli transmutacji i podsłuchiwać, wyczekiwać powrotu przyjaciela, jakichkolwiek dźwięków lub słów mogących naprowadzić nas na właściwą drogę poznania.
Długo, stanowczo zbyt długo przyszło nam sterczeć pod drzwiami gabinetu, w którym bezsprzecznie był okularnik, nauczycielka i blondyn. Nie miałem pojęcia, co kazała im robić, ale potrafiłem wyczuć ich zapachy oraz drobne ruchy, więc przynajmniej jednego byłem pewny – ich obecności w środku.
Ostatecznie zrezygnowaliśmy z czekania, ale zanim zebraliśmy się do powrotu, drzwi otworzyły się i wyszła z nich cała wyczekiwana z taką niecierpliwością trójka.
- Widzę was tutaj jutro! - rzuciła ostro McGonagall, a chłopcy pokiwali pokornie głowami. Widać jednak po nich było, że nadal nie potrafią się ze sobą pogodzić i najchętniej pozabijaliby się nawzajem. Cokolwiek między nimi zaszło, było poważne.
Dwójka w ciszy odwróciła się tyłem i ruszyła przed siebie.
- Wiem, że tu jesteście. - usłyszałem szept Jamesa, co wywołało u mnie szeroki uśmiech. Pociągnąłem Syriusza za przyjacielem i lekko dźgnąłem go palcem w tyłek by pokazać, że rzeczywiście się nie mylił.
- Gdzie leziesz?! - warknął na niego blondyn, kiedy J. skręcił w inny korytarzyk od tego prowadzącego do dormitoriów.
- Ciul cię to obchodzi! - odwarknął mu James i pokazał jakże znajomy znak jakim był środkowy palec prawej ręki.
- Poskarżę McGonagall. - zagroził blondas.
- Skarż. Przekonamy się komu wyjdzie to na dobre, a komu nie. - J. prychnął kpiąco i ignorując dalsze zaczepki po prostu odłączył się od swojego zupełnie nowego wroga. Kiedy znaleźliśmy się poza zasięgiem słuchu Gryfona, J. zaczął przeklinać ostro w ramach kuracji uspokajającej. - Głupi palant!
- O co poszło? - wtrącił Syri w chwili dla nabrania oddechu między licznymi słowami na „k”.
- Powiem wam kiedy się uspokoję trochę.
Więc czekaliśmy i wysłuchiwaliśmy naprawdę strasznej litanii przekleństw, wyzwisk i kaleczących uszy słów. Część z nich zapewne wymyślił na poczekaniu, ale tego nie chciałem rozdrapywać.
- Poszło o Lily i...
- Wiedziałem! - Syri klasnął w dłonie.
- I o Snape'a. - dokończył okularnik. - Zdejmijcie pelerynę, bo dziwnie się czuję rozmawiając z wyimaginowanym przyjacielem. - spełniliśmy więc jego prośbę.
- Co ma z nią wspólnego Snape? - zapytałem zbity z tropu.
- Powiedział, że Lily przyprawia mi rogi, bo widział, jak kręci ze Snapem. Był tego taki pewien, że po prostu go walnąłem. On mi oddał i tak się zaczęło. Nie ma wiele do opowiadania. Bolało jak cholera, a jutro będę miał takie sińce na twarzy, że równie dobrze mogą w Proroku Codziennym obwieścić, że się prałem z Danielem Bornsem.
- Obawiam się, że to nie jest konieczne skoro wasze twarze będą przypominać śliwki. - mruknąłem pod nosem. - Wprawdzie rozumiem, że obraził twoją dziewczynę i ciebie, ale nie jestem pewny, czy to było słuszne posunięcie z twojej strony. Okładanie się pięściami nie przystoi czarodziejowi.
- Chyba nie sądzisz, że miałem czas na takie rozważania, kiedy krew się we mnie gotowała.
- Prawdę mówiąc to chciałbym żebyś jednak go miał. Nie musiałbyś pokutować za to, że cię poniosło.
- Nawet mi nie przypominaj! - prychnął i otrzepał się, kiedy przeszły go dreszcze. - McGonagall powinna wybrać się na leczenie w Św. Mungu razem ze Slughornem. Nawet nie powiem wam, co muszę robić w ramach kary za tamtą bójkę. Z każdą chwilą coraz bardziej nienawidzę tego całego Daniela.
- Przecież nie kazała wam się trzymać za rączki i śpiewać piose... Kazała?! - Syriusz wytrzeszczył oczy.
- Może nie śpiewać, ale blisko i tak. Trzymamy się za rączki jak dzieci i więcej wiedzieć nie musicie. A raczej nie chcę żebyście wiedzieli bo wstyd mi przed samym sobą. Jeśli ta baba myśli, że skrajną kompromitacją pokona moją niechęć do takiego idioty to powinna sama spróbować. Nie ważne, zmieńmy temat na jakikolwiek inny.
Milczeliśmy więc, ponieważ żaden z nas nie mógł wymyślić żadnego sensownego tematu, który zastąpiłby aktualny. Zresztą, na pewno nie tylko ja zastanawiałem się wtedy nad tym, co takiego wymyśliła McGonagall by ukarać Jamesa i Dana. Znałem ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że jest zdolna do podłości, ale takiej, która nie rani niczego poza dumą. Cokolwiek więc wymyśliła, było to zgodne ze szkolnymi zasadami.
Dotarliśmy do wejścia za portretem Grubej Damy nie zamieniając już ani słowa. Wszyscy troje pochłonięci swoimi myślami, wszyscy troje poważni. Poczułem jednak ukłucie wściekłości, kiedy doszedł mnie głos wołającej Jamesa Evans. Podbiegła do niego niemal rzucając mu się na szyję i zaczęła ściskać. Wypytywała o to, co się stało, ponieważ słyszała, że pobił się z Danielem.
„Zupełnie jakby chciała się podlizać i wyciągnąć z Jamesa wszystko, co zaszło żeby móc się bronić i wiedzieć, gdzie popełniła błąd” - pomyślałem. Może widziałem zbyt wiele telenowel mojej mamy, w które wciągnął ją ojciec? W końcu czarodzieje nie potrzebowali telewizji, ponieważ nie mieli na nią czasu. Mój ojciec był mugolem, toteż bez telewizora obejść się nie mógł, co sprawiło, że i mama się wciągnęła. W ostateczności i mi się „oberwało”, kiedy zaczęło się śledzenie nowych odcinków romansideł.
Westchnąłem wymijając obściskującą się parę. Zrobiło mi się niedobrze na ten koszmarny widok, więc wolałem zaszyć się w pokoju. Tam przynajmniej nie musiałem oglądać najbardziej nielubianej osoby w szole – Lily Evans, Lisicy, dziewczyny mojego przyjaciela i osoby darzącej mnie niechęcią równą mojej. Nagle zaczynałem rozumieć dlaczego J. nie chce zdradzić, co takiego przyszło mu robić w ramach kary.

1 komentarz:

  1. No witam :) Bardzo fajny rozdział ;) Ładnie napisany, przyjemnie się go czyta. Podoba mi się, że mimo, że tutaj Remus chodzi z Syriuszem, jest to opisane w sposób naturalny, a nie jak w większości trgo typu blogów, wyolbrzymiony i w większości +18 Bardzo mi się podoba ten rozdział ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń