środa, 2 marca 2016

Robić sobie wrogów

23 grudnia
To miało być spokojne śniadanie, chociaż wcale nie zdziwił mnie fakt, że nic z tego nie wyszło. Pewne rzeczy były do przewidzenia, ponieważ powtarzały się tak często, że życie wydawało się bez nich dziwne, podejrzane, niepewne i niebezpieczne. Nie reagowałem więc w żaden szczególny sposób na jęki Jamesa, który błagał McGonagall o pozwolenie na najbliższe wyjście do Hogsmeade. Jego „proszę, proszę, proszę!” było nie do zniesienia, chociaż po pewnym czasie wydawało mi się, że jeśli zamilknie to Wielka Sala stanie się pustkowiem bez żywej duszy, gdzie cisza będzie mnie ogłuszać.
- Błagam panią! Mam już plany i nie mogę zawieść przyjaciół! Pani na pewno to rozumie, przecież gdyby to o panią chodziło... Proszę sobie wyobrazić, że nie może się pani stawić na umówione wcześniej spotkanie z dyrektorem, profesor Sprout i profesorem Flitwickiem. Tak wiem, że coś razem kombinujecie. - dodał mimochodem z uśmiechem świadczącym o szantażu. Ten człowiek nie znał strachu.
- Potter, czy ty próbujesz...
- Tak, pani profesor. Próbuję panią przekonać do wydania mi pozwolenia na wyjście do Hogsmeade i stosuję wszystkie sztuczki, jakie tylko mam w zanadrzu. A skoro wiem już doskonale, że coś pani ukrywa do spółki z innymi...
- Potter, jak cię zaraz...
- Taaaak? - uśmiechnął się do niej szeroko. - Rozumiem, że to oznacza przyzwolenie? - J. zaczął oglądać swoje paznokcie odgrywając istną szopkę. - Mam nosa do kręcenia i kombinowania, więc dowiem się prędzej czy później, co łączy panią i dyrektora i resztę profesorów, więc radzę się zastanowić czy opłaca się pani obstawać przy swoim.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Ona rzucała mu ostrzegawcze, mordercze spojrzenia, on uśmiechał się zadowolony wiedząc, że ma ją w szachu.
- Idziesz do Hogsmeade, Potter.
- Tak!
- I wydłużam twój szlaban o dwa tygodnie. - teraz to ona miała tryumf wypisany na twarzy, zaś on wlepił w nią zszokowane spojrzenie.
- Nie może pani!
- Ja, Potter, mogę wszystko. - rzuciła wyraźnie zadowolona i odwróciła się powiewając szatą.
- Zemszczę się. Nie wiem jeszcze jak, ale normalnie się na niej zemszczę! - syknął do siebie okularnik i odwrócił się wściekły do stołu Gryffindoru. Jego spojrzenie spotkało się z moim. Wiedział, że podsłuchuję i teraz wydawał się przekazywać mi bardzo niepokojącą informację. „A ty mi w tym pomożesz” wydawały się mówić jego oczy. Wiedziałem, że to nie skończy się dobrze, ale mogłem zrozumieć złość przyjaciela. W końcu chciał dobrze, a teraz miało mu się oberwać za to, że próbował dotrzymać obietnicy złożonej swojej dziewczynie oraz mi. Nie obchodziło go, że nie uśmiecha mi się wypad z Evans. Ubzdurał sobie coś i teraz trzymał się tego mocno, zdecydowanie. Mogłem próbować przemówić mu do rozsądku, ale po co?
- Są dobre strony tej sytuacji. - rzuciłem, kiedy podszedł i usiadł ciężko na krześle, które dla niego zajęliśmy. - Tylko tobie przedłużyła, więc nie będziesz musiał męczyć się z tym kolesiem.
- James? - Lily jakby zmaterializowała się koło krzesła swojego chłopaka. - Wspominałeś, że będziemy się bawić w Hogsmeade i im nas więcej tym lepiej, prawda? Zaprosiłam więc jednego chłopaka z naszego domu. Nie znacie się za dobrze, ale na pewno szybko się zaprzyjaźnicie. - świergotała. - Dan!
- O kurwa! - oczy Jamesa stały się ogromne, kiedy do Lisicy podszedł nie kto inny, jak znienawidzony przez okularnika chłopak. - O tak, na pewno się zaprzyjaźnimy. Już czuję, że jesteśmy sobie bliscy. - użył sarkazmu, ale najwyraźniej Evans tego nie dostrzegła. Była zbyt zajęta przedstawianiem sobie dwójki już i tak znających się zbyt dobrze chłopaków. - Lily, słoneczko ty moje przyćmione. Nie zastanowiło cię może dlaczego siniaki na jego twarzy pasują do mojej pięści, a te na mojej twarzy do jego? Podejrzewam, że jeśli się przyjrzysz dokładniej to i linie papilarne rozpoznasz w miejscach gdzie się przytrzymywaliśmy i dusiliśmy. - Nie często do tego dochodziło, a dziś James był wyjątkowo cyniczny, kiedy rozmawiał ze swoją dziewczyną. Zazwyczaj to ona wydawała się przewodzić, a on siedział pod pantoflem, za to dzisiaj coś musiało w niego wstąpić. Najpierw McGonagall, teraz Evans. James Potter zamienił się w prześladowcę kobiet. Nie przeszkadzało mi to, chociaż Lily Evans najwyraźniej się nie spodobało. Zwyczajnie zaperzyła się i wymierzyła mu policzek. Cała Wielka Sala wlepiła w nich ciekawskie spojrzenia, każdy czekał na rozwój wypadków, chciał wiedzieć o co poszło. James nie dał jednak nikomu satysfakcji. W momencie uderzenia zamknął oczy, a teraz otworzył je kiwając potakująco głową.
- Nie żebym zasłużył, ale miło było spróbować czegoś nowego. - rzucił z przekąsem, na co jego dziewczyna tupnęła, warknęła i zamaszyście odwróciła się do niego tyłem. - To chyba koniec naszej krótkiej i burzliwej przyjaźni, kotku, więc spadaj do swoich. - przegonił od razu Daniela. - I nie próbuj sztuczek, bo w życiu nie pozbędziemy się tego szlabanu. No, chyba że tak ci się on podoba i nie potrafisz się ze mną rozstać. Możesz wyznać mi swoją miłość, a ja pomyślę czy powinienem przyjąć twoje oświadczyny.
- Jesteś szalony. - prychnął poirytowany chłopak, na co J. tylko wzruszył ramionami.
Okularnik zignorował otaczające go zewsząd ciekawskie spojrzenia i rzucił się na jedzenie. Nabierał wszystkiego po trochę, kosztował, brał dokładkę. Dla większości było to normalne, ale ja znałem tego chłopaka zbyt dobrze żeby uwierzyć w ten pozorny spokój. James był zdenerwowany i to bardzo zdenerwowany. Do tego stopnia, że postanowił przejeść swoje smutki, zdenerwowanie i niepewność, co mu się zazwyczaj nie zdarzało.
- Muszę się najeść za wszystkie czasy. - mruknął w ramach wyjaśnienia, chociaż rozumiałem to od samego początku. - W ten sposób nikogo nie zabiję, a mam na to ogromną ochotę. Jak ona w ogóle mogła przyprowadzić kogoś takiego?! Przecież to oczywiste, że z kimś się biłem, a każdy o tym mówi głośno, więc na pewno dotarło to do niej, że tym „kimś” był Dan!
- Robisz sobie wrogów. - zauważyłem mimochodem.
- Tak, wiem. Problem w tym, że tego nie sposób uniknąć. Ludzie sami mnie prowokują. On ją oczernia, a ona go nagle przyprowadza do mnie przedstawiając jako kolegę? To niedorzeczne!
- A może jest coś z prawy w tym, co mówił... Nie mówię, że ona cię zdradza! - Syriusz powiedział za dużo, a przynajmniej źle to zabrzmiało, więc musiał szybko uspokoić gniewnego przyjaciela. - Może ona się przyjaźni ze Snapem, a ten cały Dan tylko to podłapał i próbuje wykorzystać żeby cię sprowokować. Jesteś porywczy, więc jeśli uda mu się dobrze tobą zagrać, wywalą cię z drużyny i miejsce się zwolni dla kogoś innego. Może właśnie o to mu chodzi, żeby zająć twoje miejsce w naszej drużynie quidditcha.
Po minie Jamesa odgadłem bez najmniejszego trudu, że wcześniej o tym nie pomyślał i teraz żałował, że podpadł McGonagall, od której zależała jego przyszłość w drużynie podczas najbliższych meczy, jakie będą rozgrywane na wiosnę. Żałosne spojrzenia jakie chłopak rzucał w stronę stołu nauczycielskiego były aż nazbyt wymowne. Starając się go obronić przed skrajną kompromitacją, odciągnęliśmy jego uwagę od tego miejsca zanim nauczycielka transmutacji cokolwiek zauważyła. Przecież nie mogliśmy dopuścić do tego aby odczuwała jeszcze większą satysfakcję niż dotychczas z ukarania naszego przyjaciela.
- Dałem się podejść jak dziecko. - zajęczał okularnik płaczliwym tonem.
Rzuciłem wymowne spojrzenie Syriuszowi. Nie mogliśmy dopuścić do tego żeby nasz kumpel się rozkleił tylko dlatego, że jego męska duma została nadszarpnięta. Wciąż ją jeszcze miał, ale jeśli miałby się rozkleić tylko dlatego, że dał się sprowokować, na pewno byłaby to skrajna kompromitacja.
- Myśl o... Myśl o czymś przyjemnym. - powiedziałem mało odkrywczo. Nawet Syri skrzywił się słysząc taką radę.
- James, weź się w garść. Napijemy się piwa kremowego wieczorem i pomyślimy nad tym, jak się zemścić na wszystkich, którzy ci podpadli. Myśl o tym, że się zemścisz.
Na twarzy Jamesa zaczął pojawiać się uśmiech. Chłopak powoli wracał do siebie, co pozwoliło mi odetchnąć z ulgą. Może byłem prefektem, może byłem rozsądniejszy od niego, ale wiedziałem, jak ważna jest dla każdego faceta jego męska duma, więc poczułem się zdecydowanie lepiej wiedząc, że właśnie ocaliliśmy to, co jeszcze zostało z Jamesowej.
Nie popierałem idei zemsty, ale jeśli miało mu to pomóc to byłem gotowy maczać w tym palce. Już drugi raz czułem pewność podejmując taką decyzję i chyba powoli zaczynałem bać się samego siebie.

2 komentarze:

  1. Fajny rozdział :) Trochę krótki, ale ciekawy ;) Czekam na następny :) Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajny rozdział :) Przyjemnie się czyta ;) Zapraszam również do mnie: http://piorem-remusa-lupina-czyli-milosc-przezwyciezy-wszystko.blog.pl/ Jak będziesz miała czas i ochotę to wpadnij ;)

    OdpowiedzUsuń