niedziela, 8 maja 2016

Kartka z pamiętnika CCLXXIV - Gregoire

- Niech mi ktoś przypomni, co ja tutaj robię? O ósmej rano w samym środku Zakazanego Lasu? - Alec uderzył w swój pretensjonalny ton rozkładając ramiona i rozglądając się wymownie wokół siebie. Niewiele było do oglądania, biorąc pod uwagę, że znajdowaliśmy się na jakiejś małej polance otoczeni ciemnością i wielkimi, starymi drzewami, w których z pewnością kryły się niebezpieczeństwa. Podejrzewałem, że i tak mieliśmy szczęście będąc w jednym kawałku. Co my w ogóle sobie wyobrażaliśmy przychodząc tutaj za kimś tak szalonym jak Matt?!
- Panowie, wszystko ma swoje sensowne wytłumaczenie, ale musicie na nie chwilę poczekać. - Matthew uśmiechnął się ponad swoją rozpaloną niebieskim płomyczkiem różdżką.
- Oby szybko, stary, bo jeśli moja pani dowie się, że odwołałem nocną randkę żeby szlajać się z wami...
- Daj spokój, nic jej nie będzie jeśli raz się ze sobą nie prześpicie! - prychnął poirytowany Matt. - Czym jest jedna noc z nią, kiedy w grę wchodzi fortuna?
- Mówiłeś, że to sprawa życia lub śmierci. - Samuel zmarszczył czoło. - Dlatego tutaj jestem, bo sądziłem, że to coś ważnego...
- Bo to jest ważne, stary!
- Sprawa życia lub śmierci sprawi, że się wzbogacimy? - Alexander skrzyżował ramiona na piersi. - Ktoś coś kręci i czuć to na kilometr.
- Ludzie małej wiary! Nie sprowadzałbym was tutaj, gdybym nie miał pewności, że to się nam opłaci. No dajcie spokój, przecież w tym lesie roi się od niebezpiecznego świństwa i innego cholerstwa. Nie przyszedłem tu dla przyjemności, więc dajcie sobie na wstrzymanie i słuchajcie, co mam wam do powiedzenia. W tym lesie kryje się kura znosząca złote jajka. Przy czym to nie kura, ale inny ptak i nie pamiętam jak się nazywał, więc nawet nie pytajcie. Takie coś przypominające pawia, ale złoto-czerwone i niebezpieczne. Coś było jeszcze... coś ważnego... A tak! Wybucha jeśli się przestraszy tego cholernego kuraka, więc musimy go złapać tak, żeby nie nie wystraszył.
- To cholera bułka z masłem, faktycznie. - syknąłem. - Jak chcesz znaleźć ptaka w ciemnościach Zakazanego Lasu? Że już nie zapytam o to, jak chcesz go złapać bez wystraszenia go.
- Nie będziemy go łapać. Musimy go śledzić i znaleźć gniazdo. To w gnieździe będą złote jaja.
- Chwila. Chcesz znaleźć gniazdo z jajami, a to znaczy, że złote są tylko skorupki, bo w środku są pisklaki, tak? - w głosie Alexandra jak zawsze było dużo pretensji i niezadowolenia, jakby miał do czynienia z uciążliwym dzieckiem, a nie przyjacielem. - Na co nam złote skorupki skoro nie są ze złota, bo gdyby były...
- Alec, ty mój misiu o bardzo małym rozumku. Bierzemy jajko, wysiadujemy póki nie wykluje się pisklak, a później opiekujemy się nim tak, żebyśmy mogli go wykorzystać. To chyba oczywiste.
- Nie do końca. - Samuel również miał wątpliwości. Jak i my wszyscy sądząc po minie Jace'a. - Chcesz wysiadywać jajo?
- Spokojna twoja rozczochrana. Wiem wszystko na ten temat. Wypożyczyłem z biblioteki niezbędne nam książki i przestudiowałem je dokładnie.
- Kurwa, stary. Chcesz wysiedzieć jajo! Czy do ciebie dociera sens tego bezsensu? - blondas znowu wkręcił się do rozmowy.
- Musi mu być ciepło, a resztą zajmie się natura. Później trzeba go tylko karmić drobniakami i gotowe.
- Pieprzona skarbonka, jak widzę.
- To będzie nasze dziecko, Greg, więc wysławiaj się! Zresztą, dzięki niemu nie będziemy musieli pracować do końca życia, więc warto się poświęcić odrobinę. A teraz koniec gadania, bo mamy ptaka do znalezienia. Jego pióra świecą na złoto w ciemności, więc szukamy złotego kuraka. Ten, który go znajdzie, wraca na miejsce naszego spotkania, czyli tutaj i czeka na resztę. Zajmiemy się wykradaniem jaja dopiero, kiedy wszyscy będziemy razem i obmyślimy jakiś plan działania. Na razie idziemy na poszukiwania. Alec, Jace, Sam, pracujecie w trójkę. Ja idę z Gregiem. Nie wolno się nam oddalać od innych o więcej niż dwa metry. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Jeśli dostrzeżecie zagrożenie, alarmujecie i wiejecie. Chcę mieć jajo, ale bardziej zależy mi na przyjaciołach, więc potraktujcie to poważnie.
Z jednym, głośnym westchnieniem po prostu skinęliśmy głowami. Z Mattem nie było sensu się wykłócać, a więc należało ustąpić. Zresztą, i tak daliśmy się już wyciągnąć do Zakazanego Lasu, więc nikt z nas nie chciał na tym tracić. Skoro się pofatygowaliśmy to mogliśmy spróbować się na wzbogacić.
- Dobra! Greg, właź na drzewo.
- Że kurwa, co?! - moje oczy były wielkie jak spodki.
- Jesteś z nas najdrobniejszy, więc prawdopodobieństwo, że załamie się pod tobą jakaś gałąź jest znikome.
Chciałem coś powiedzieć, rozkładałem ramiona, otwierałem usta, ale ostatecznie nie byłem w stanie wypowiedzieć nawet jednego słowa. Bo niby jak miałem zareagować na coś podobnego?
- Szukaj złotego światełka w lesie.
Gdybym nie obawiał się, że napatoczy się na nas jakieś pieprzone dziwactwo, na pewno zrobiłbym przyjacielowi awanturę, ale znajdując się w Zakazanym Lesie za bardzo bałem się tego, co kryje mrok, abym miał zwracać na nas nadmierną uwagę. Z tego tez powodu postanowiłem współpracować i przeklinając w duchu, zacząłem wspinać się na drzewo, które wydawało się najłatwiejsze do zdobycia. Ze świecącą różdżką w zębach, ciągnąłem się powoli coraz wyżej i wyżej. Co jakiś czas przystawałem rozglądając się, ale nic nie zwróciło mojej uwagi. Matt musiał się mylić i albo w okolicy nie było żadnych złotojajecznych kuraków, albo podobne istoty w ogóle nie zagrzały miejsca w Zakazanym Lesie. Bądźmy szczerzy, co taki ptak by tu robił?
- To jest chore. - usłyszałem z dołu narzekanie Aleca i nie mogłem się z nim nie zgodzić.
Nagle wlazłem w coś cholernie i obrzydliwie lepkiego, co sprawiło, że mój żołądek miał ochotę oddać wszystko, co się w nim znajdowało w tej chwili. Poświeciłem sobie różdżką i zamarłem.
- O, kurwa! - jęknąłem schodząc z drzewa szybciej niż kiedykolwiek przypuszczałbym, że potrafię. - Chłopaki, spierdalamy! - rzuciłem zeskakując po chwili na ziemię żeby oszczędzić sobie czasu na pokonanie ostatnich gałęzi. - I to szybko! Na tym drzewie jest kurewsko wielka i mocna pajęczyna i nie przewidziało mi się, nie pomyliłem się, nie przesadzam. - odkleiłem z ubrania kawałek pajęczej sieci pokazując ją chłopakom. Gdyby nie była wcześniej naderwana przez coś, co się w niej szamotało, kiedy w nią wlazłem, pewnie teraz byłbym tak na górze uwięziony.
- Szlag, ma rację. To naprawdę silna sieć. - Jace oglądał fragment, który mu dałem.
- Coś takiego musi mieć lokatora i to wielkiego... - dodałem. - Zwijamy się, błagam!
Matt potrzebował chwili by przetrawić wszystko.
- Koniec misji, spierdalamy. - postanowił. Uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie, jeśli złapiemy się za ręce, dzięki czemu nie zgubimy się i będziemy mieli pewność, że żadne z nas nie zginęło „jak na mugolskim filmie”.
Wszyscy zgodnie przystaliśmy na jego propozycję i nie czekając spletliśmy dłonie ruszając biegiem w stronę zamku. Na drzewach zostawialiśmy fosforyzujące znaki, które stanowiły nasze drogowskazy powrotne. W końcu żaden z nas nie chciał się tam głupio zgubić.
Miałem wrażenie, że za sobą słyszę odgłos kleszczy i szczęk paskudnych żuwaczek twardych niczym stal, które właśnie zasadzają się na nas. Nie miałem odwagi spojrzeć do tyłu i najwyraźniej nie byłem sam z tym problemem. Moi przyjaciele również nie kwapili się z rozglądaniem na boki. Cóż, nie b7liśmy głupi. Nie musieliśmy widzieć, aby wierzyć. Kawałek pajęczyny w zupełności nam wystarczył, abyśmy spanikowali i zapragnęli możliwie najszybszego powrotu do zamku.
Nagle wpadliśmy niespodziewanie na coś wielkiego i włochatego, ale krzyk uwiązł nam w gardłach. Było już po nas! Ogromna, kudłata istota poruszyła się zgrabnie w tej ciasnocie drzew, jakby znajdowała się w domu, co poniekąd było zrozumiałe.
- A co wy tu robicie, cholibka?! - ludzki głos sprawił, że kamień spadł mi z serca.
- Zabłądziliśmy lunatykując. - odpowiedział szybko Matt. - Obudziliśmy się w Lasie i teraz próbujemy się stąd wydotać.
- Ojć, chyba musimy się pospieszyć. - rzucił gajowy, którego nie spodziewałem się zobaczyć tutaj o tej porze, nie wspominając już o odczuwanej z powodu tego spotkania radości. - Wydaje mi się, że mamy towarzystwo.
Teraz miałem pewność, że słyszę coś za nami. Coś, jakby odgłos licznych odnóży drapiących drzewa, kłapanie szczypiec, kapanie trucizny wyżerającej liście drzew. Może przesadzałem, ale jednego byłem pewien – coś naprawdę nas śledziło, a ja nie chciałem tego widzieć na własne oczy. Nie chciałem mieć koszmarów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz