środa, 11 maja 2016

To dopiero śniadanie!

- Moi drodzy, powinniście wiedzieć, że człowiek, który ostatnimi czasy zdominował pierwsze strony gazet jest niezwykle niebezpieczny, czego dowiódł zabijając grupę mugoli powiązanych z naszym magicznym światem. Musicie być niezwykle ostrożni. Nie w zamku, ale poza jego murami, w szczególności kiedy wracacie do domów. Zagrożony jest każdy, nie tylko osoby posiadające mugolskich krewnych i chcę abyście to zapamiętali. Voldemort to szaleniec, który szuka sposobu, aby poróżnić za sobą wszystkich czarodziejów, ponieważ właśnie konflikt może dać mu szansę na przejęcie władzy, na pozyskanie zwolenników. Zwołałem was tutaj wszystkich, ponieważ musicie wiedzieć, że jestem świadomy tego, co dzieje się poza Hogwartem, a i wy powinniście o tym wiedzieć. Jest jednak jeszcze jeden powód, dla którego jest to sprawa nie cierpiąca zwłoki. Mugole, którzy zginęli byli powiązani z naszą szkołą. - na chwilę Wielka Sala zamarła, a potem zagotowało się w niej niczym w rozbzyczanym ulu. - Ministerstwo podjęło niezbędne kroki, mające pomóc w rozwiązaniu tej sprawy i ujęciu Voldemorta, ale to może potrwać i to właśnie powinniście wiedzieć. A skoro już was tu wszystkich zebrałem... - dyrektor pstryknął palcami, a na stołach pojawiły się ciastka, ciasteczka, muffiny, placki, placuszki, puddingi, galaretki, sorbety i lody, wszystko, co tylko mogliśmy sobie wymarzyć. Byłem bardziej niż pewny, że moje oczy świeciły, kiedy patrzyłem na wszystkie te pyszności. - Wszystkie diety zostają dziś odwołane, więc jedzcie ile dusza zapragnie!
- Będę. - rzuciłem bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego i oblizałem się łapczywie. - Smacznego, Remusie. - rzuciłem dodatkowo i rozsiadłem się przy stole.
To, co powiedział dyrektor zmartwiło mnie, ale byłbym głupcem, gdybym próbował się tym teraz przejmować. Byłem w szkole, a tutaj nic nie mogło mi się stać. Nie planowałem też wracać do domu do końca roku szkolnego, więc problemy mogły poczekać. A już na pewno mogły poczekać aż najem się do woli słodkich smakołyków, które tak mnie kusiły.
Syriusz wzdychał załamany patrząc jak mój talerz zapełnia się coraz to innymi pysznościami, których on nie lubił.
- Nie wiesz, co to umiar, co Remi?
- Nie. W pewnych kwestiach nie znam znaczenia tego słowa. - przyznałem szczerząc się jak głupi. Nie było to moją winą. Po prostu, zostałem stworzony do rozkoszowania się słodyczami i nic na to nie mogłem poradzić. Nie wypadało przecież działać na przekór naturze!
- Jak to w ogóle możliwe, że nigdy nie masz dosyć?
- To niezwykle proste, Syriuszu. Po prostu nie można mieć dosyć czegoś, co się kocha. Gdyby było inaczej, pewnie dawno już miałbym cię powyżej uszu. Bywasz czasami taki uciążliwy. Jak chociażby teraz, kiedy mnie zagadujesz i nie mogę jeść.
- Tak, tak. Już się zamykam. - poddał się i sięgnął po jedną z owocowych galaretek. Tylko one wchodziły w niego bez większego problemu, co było zasługą owoców, a nie słodkiego smaku.
- A tym co? - James ruchem głowy wskazał na drzwi, przez które właśnie zakradała się wesoła ferajna Matta.
- Wyglądają dosyć szczególnie. - mruknął Pater. - Jakby przebiegli Zakazany Las żeby tu dotrzeć.
- Pewnie szlajali się po zamku i nie wiedzieli, że nauczyciele zbierali wszystkich w Wielkie Sali, a teraz muszą się zakradać. Cóż, przynajmniej zdążyli na słodkie śniadanie. - wyszczerzyłem się szeroko.
Syri przewrócił oczyma i pokręcił głową. Biedak musiał czasami mieć mnie dosyć, ale przecież mnie kochał za to kim byłem i jaki byłem. Tak jak ja kochałem jego uciążliwą stronę. Co tu dużo mówić, pasowaliśmy do siebie. Kruczowłosy uniósł brew, kiedy tak wpatrywałem się w niego trochę zbyt długo i z trochę nazbyt głupim uśmiechem.
- Chciałeś czegoś? - zapytał, chociaż doskonale znał odpowiedź na to pytanie.
- Ciebie? - odpowiedziałem pytaniem na jego pytanie i uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
- Tutaj?
- Tego nie powiedziałem. - pokazałem mu język. - Ale przecież wrócimy do pokoju w końcu, prawda? Teraz zostałem uwięziony w piernikowej chatce, ale kiedy się napcham, wtedy będą mógł ją opuścić. Już czuję, że robi mi się za słodko.
- Na pięć minut.
- Chłopaki, mam pomysł!
- I to by było na tyle z naszym sam na sam. - mruknął do mnie Syriusz. - Dobra, James, wyrzuć to z siebie.
- Co powiecie na sanki? Ale z takim mega zjazdem! - nachylił się do nas i uśmiechnął cwaniacko. - Z okna na błonia, wielka zjeżdżalnia. Zabezpieczona, nie szczególnie stroma, ale długa i gładka.
Oczy Syriusza zaświeciły podnieceniem na wspomnienie takiej zabawy i wiedziałem, że rzeczywiście mogłem podarować sobie słodkie sam na sam w pokoju.
Po bardzo obfitym śniadaniowym deserze, wraz z przyjaciółmi, Zardi i jej kuzynką, której nasz pomysł wcale się nie podobał, a która robiła to wyłącznie dla Zardi, udaliśmy się na drugie piętro, skąd chcieliśmy wyczarować zjeżdżalnię. James wybrał odpowiednie okno wychodzące na ogród za zamkiem i pokazał nam zaklęcie, które wyszukał kilka dni wcześniej w bibliotece. Do tej pory nie był pewny, czy chce ryzykować, ale dziś poczuł siłę energii płynącej ze słodyczy i jego wewnętrzny rewolucjonista przejął władzę nad zdrowym rozsądkiem. Nie wiem co było w tych ciastkach, którymi uraczył nas dyrektor, ale nawet ja uznałem szaleńczy pomysł Jamesa za świetny.
Zaklęcie do najłatwiejszych nie należało, więc postanowiliśmy połączyć siły. Tylko Peter miał się niczego nie tykać, ponieważ obawialiśmy się o powodzenie naszego planu, kiedy ktoś tak pechowy jak on zabierze się za tak ważne zaklęcie. Największa odpowiedzialność spadła naturalnie na mnie i Agnes, jako że z naszej paczki to nasza dwójka była bezwzględnie najlepsza z zaklęć.
Zabraliśmy się więc do pracy dając z siebie wszystko. Nie było łatwo, ale jakoś nam to szło. O dziwo zjeżdżalnia naprawdę miała kształt zjeżdżalni, a pokrywający ją śnieg wydawał się odpowiednio gładki i dzięki temu bezpieczny. Musieliśmy jednak wypróbować nasz powstający szybko twór, jako że śnieg strzelający z naszych różdżek zawsze mógł w jednym miejscu się pofałdować, co mogłoby być niebezpieczne.
- Na początek same sanki. - James wyjął miniaturowe saneczki z kieszeni i powiększył je zaklęciem. Musiałem przyznać, że nie spodziewałem się po nim czegoś podobnego. Widać było, że naprawdę się do tego przygotował. Gdyby nauczyciele wiedzieli, że gdzieś w tej tępej pale kryje się geniusz, może patrzyliby na niego łaskawiej.
Sanki zjechały w dół bez najmniejszych problemów, więc przywołaliśmy je zaklęciem. Teraz w ramach próby generalnej miał zjechać na nich pomysłodawca całej zabawy, czyli James. Przed zjazdem poprosił Merlina i wszystkich bogów o ochronę, ale nie stchórzył. Wziął głęboki oddech, zacisnął pięści na sankach i odepchnął się nogami. Zjechał gładko, szybko i z krzykiem, ponieważ nie spodziewał się pędu, w jakim sanki zjechały ze zjeżdżalni, a do czego przychylił się niewątpliwie jego ciężar.
- Wow! To byłe mega! - krzyknął do nas z dołu i pozwolił nam wciągnąć sanki na piętro za pomocą zaklęcia. Sam właśnie wpadł na pomysł zmiany zaklęcia, którym stworzyliśmy zjeżdżalnię i wykorzystanie go na schody przy drugim oknie. Musiałem przyznać, że to również miało sens. W końcu zamiast biec do głównego wejścia i pokonywać tysiące schodów, mogliśmy po prostu wchodzić śnieżnymi schodami, kiedy inna osoba będzie zajęta zjazdem. To mogło zaoszczędzić nam czasu, siły i podejrzliwych spojrzeń, na które bylibyśmy narażeni mijając innych uczniów.
Wraz z Agnes przystąpiliśmy od razu do pracy, podczas gdy Syriusz, Zardi oraz niesamowicie przerażony Peter zaliczali swoje pierwsze zjazdy.
- Znaleźli dwa jelenie. - mruknęła do mnie Agnes, ale mimo ostrych słów w jej głosie nie było ani cienia złości.
- Wolę myśleć, że nas doceniają, a nie wykorzystują. - przyznałem z uśmiechem.
- Coś w tym jest. - przyznała mi rację i poprawiła okulary, które zsunęły jej się trochę z nosa. - Chociaż nadal nie mogę zrozumieć jak to możliwe, że ty i Zardi byliście ze sobą, rozstaliście się, znowu zeszliście...
- Długa historia. - mruknąłem speszony. Agnes nie wiedziała, że tak naprawdę chemia między mną, a jej kuzynką była tylko przyjaźnią i miała za zadanie ukryć mój związek z Syriuszem. - Gotowe! Teraz i my możemy zjechać! - powiedziałem szybko i chociaż bałem się zjazdu, porwałem sanki i po prostu dałem się ponieść. Wolałem to od przypadkowego wychlapania niechcący czegoś, co wzbudziłoby w dziewczynie podejrzenia. Była inteligentna, a więc jednocześnie niebezpieczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz