niedziela, 15 maja 2016

Saneczkowo

Przyznaję, że strach obleciał mnie w chwili, kiedy usiadłem na sankach i spojrzałem w dół na przyjaciół wspinających się po wyczarowanych przeze mnie i Agnes schodach. Ta zjeżdżalnia była naprawdę wysoka, a ja nie nawykłem do ekstremalnych zabaw. Na Merlina, byłem wilkołakiem, a nie ptakiem!
- Raz się żyje. - mruknąłem do siebie – I dlatego wolałbym pożyć dłużej. - Mimo wszystko zebrałem się w sobie i ułożyłem nogi na sankach odpychając się rękoma od framugi okna. - Merlinie, Melinie, Merlinie... - mówiłem do siebie szybko i bezustannie, kiedy sanki nabierały prędkości. Czułem chłodny wiatr na twarzy, mróz na dłoniach i nagle żałowałem, że wcześniej nie zaopatrzyłem się w kurtkę i rękawiczki. Zdecydowanie musiałem to nadrobić! W tej chwili nie było to jednak możliwe. Sanki wibrowały pode mną, pędziły z prędkością światła, a ja miałem nadzieję, że nie zatrzymają się nagle i niespodziewanie. Wyleciałbym wtedy w powietrze i pewnie spadł w połowie Zakazanego Lasu, a to mogłoby skończyć się tragicznie. Co mnie w ogóle podkusiło żeby wsiadać na te piekielne sanki?! Inteligencja Agnes nie mogła być aż tak straszna, a ten zjazd zdecydowanie taki był.
Z sercem w gardle wjechałem na płaską powierzchnię ogrodu i przejechałem jeszcze spory kawałek zanim się zatrzymałem. Nogi miałem jak z waty i pewnie ugięłyby się pode mną gdyby nie fakt, że zagryzłem wargi aby nie okazywać słabości. Zimowy chłód odczułem dopiero, kiedy emocje opadły. To dodało mi skrzydeł niezbędnych żeby wspiąć się po śnieżnych schodach z powrotem na drugie piętro szkoły.
Zeskakując z parapetu na podłogę spojrzałem na czekających na mnie przyjaciół.
- Trzeba się ubrać. - zauważył James, który właśnie rozmasowywał zziębnięte ramiona.
A więc nie tylko ja okazałem się mięczakiem! Pokiwałem potakująco głową.
- Spotykamy się tutaj za piętnaście minut w zdecydowanie lepszych strojach. - okularnik zaczął drobić w miejscu.
Całą grupką wróciliśmy do Pokoju Wspólnego i tam oddzieliliśmy się od dziewczyn idąc do naszego dormitorium. Zgodnie rzuciliśmy się na szafy z ubraniami wybierając te możliwie najcieplejsze, ale i najwygodniejsze.
Musiałem przyznać, że pierwszy zjazd był straszny, ale jednocześnie przyjemny i teraz nie myślałem już o niczym innym, jak tylko o tym żeby zrobić to ponownie, żeby znowu usiąść na sankach i poczuć to trudne do opisania ssanie w żołądku, kiedy pędzi się w dół z lodowo-śnieżnej zjeżdżalni. To miało w sobie jakąś swoistą magię, chociaż wątpiłem by którykolwiek z moich zjazdów miał być pozbawiony strachu.
- Pet, nie przesadzasz? Wyglądasz jak piłka. Jak ty chcesz usiąść na sankach w takim stroju? Stoczysz się z nich. - J. skomentował wyjątkowo szczelny, ciepły i zapewniający możliwie największe bezpieczeństwo strój Petera. Musiałem zgodzić się z okularnikiem, ponieważ blondynek wyglądał komicznie, a „piłka” było określeniem adekwatnym do tego, jak się ubrał.
- Przynajmniej będę bezpieczniejszy od was! - rzucił urażony Peter i niezgrabnie usiadł na łóżku. - Ja jestem przynajmniej gotowy, a wy nadal gonicie w majtkach! - i tutaj miał rację.
Przyspieszyliśmy dopieszczając nasze sankowe wdzianka i ostatecznie w miarę zadowoleni z tego, co mamy na sobie, wróciliśmy na miejsce spotkania z dziewczynami. Czekały na nas z wyjątkowo wymownymi minami na twarzach.
- A mówią, że to baby nie potrafią się zebrać i wystroić. - rzuciła uszczypliwie Zardi. - Dupska wam nie zmarzną, spokojne wasze rozczochrane. Przecież będziemy zjeżdżać i wdrapywać się po schodach. Zgrzejemy się po trzecim razie.
- Niemniej jednak, ja wolę zadbać o swoje boskie ciało herosa. - odciął się Syriusz i wręczył sanki Agnes. - Twoja kolei, moja droga. Nie mieliśmy okazji usłyszeć jak krzyczysz ze strachu zjeżdżając.
- Żebyś się nie zdziwił, Black. - dziewczyna pokazała mu język, ale widać było, że trochę się obawia. Nie dziwiłem się jej, bo sam byłem przerażony przy moim pierwszym razie.
Ustaliliśmy kolejność zjazdów i przestrzegaliśmy jej co jakiś czas dodając zabawie smaczku i siadając na sankach parami. Śmialiśmy się, rozmawialiśmy, przeżywaliśmy, co najwyraźniej przyciągnęło czyjąś uwagę, ponieważ w niespełna godzinę na korytarzu pojawiły się inne osoby, które również chciały się do nas przyłączyć. Nie widziałem ku temu przeciwwskazań, więc szybko mieliśmy do dyspozycji pięć sanek i otaczały nas osoby w różnym wieku, z różnych Domów. Teraz dopiero zabawa rozpoczęła się na poważnie. Najodważniejsi i najlepsi w „swoim fachu” potrafili zjechać nawet na stojąco. Ktoś przyniósł deskę, ktoś inny wielką miskę podkradzioną z kuchni. Na początku odważny kombinator został wyśmiany, ale kiedy okazało się, że jego miska nie tylko zjeżdża, ale jeszcze obraca się w miejscu, zjazd w misce stał się jedną z głównych atrakcji.
Nie wiem dokładnie po jakim czasie informacja o zjeżdżalni rozeszła się po zamku, ale ostatecznie mieliśmy na głowie chyba całą szkołę. Nic więc dziwnego, że w pewnej chwili pojawił się także pierwszy profesor. Na szczęście był to Wavele. Jego wzrok od razu spoczął na naszej wesołej kompanii i wydawał się oskarżycielsko krzyczeć: wiem, że to wasza sprawka! Cóż, nie pomylił się.
- Zostawcie to mi. - rzucił szybko Syri i podszedł do nauczyciela. Podejrzewałem, że zdoła go przekonać aby stanął po stronie uczniów i pozwolił nam na dalszą zabawę. Tym bardziej, że bez względu na Dom, wiek, płeć czy status, wszyscy bawiliśmy się zgodnie, jak jeszcze nigdy.
Rozsiadłem się pod ścianą obserwując ich zaciekłą konwersację. Po kilkunastu zjazdach, jakie miałem na koncie postanowiłem odpocząć lub po prostu mieć na oku sytuację. Wmawiałem sobie, że wcale nie chodzi o obserwowanie nauczyciela i mojego chłopaka, ale o ewentualne ostrzeżenie wszystkich przed nadejściem kolejnego belfra.
- Nic nie powie. Uda, że wcale go tutaj nie było, ale po nim zjawią się inni nauczyciele. Uczniowie nagle zniknęli, stąd dochodzą śmiechy i wrzawa. Victor mówi, że ktoś na pewno coś zauważy i może nie być tak wyrozumiały jak on. Zapewnił nas, że ani oni, ani Seed nie będą ingerować, ale nie odpowiada za innych. - Syriusz zdał szybki raport z tego, co osiągnął. - Musimy wyciszyć to miejsce na tyle na ile się da.
- Więc na co czekamy?! - James uśmiechnął się jakby nic się nie stało. - Remus, Agnes i zaraz wyszukam kilku kujonków, którzy to dla nas zrobią najlepiej. - zanim w ogóle zdołałem zgodzić się lub odmówić, J. zniknął wśród uczniów szukając innych naiwnych, którzy odwalą za niego brudną robotę.
- Wszystko w porządku, Remi? Zmarkotniałeś. - Black przykucnął naprzeciwko mnie.
- Tak, tak. - odpowiedziałem szybko. - Po prostu jestem zmęczony. Nawet nie wiesz ile wysiłku kosztowało mnie zapanowanie nad strachem na początku. - uśmiechnąłem się mając nadzieję, że nie widać po mnie kłamstwa. O ile mogłem wymyślić jakąś wymówkę dla Syriusza, o tyle sam przed sobą musiałem przyznać, że znowu pojawiła się we mnie zazdrość o Wavele'a. Dlaczego? Wszystko było w porządku, a teraz mój mózg szalał i zaszczepiał w sercu zazdrość.
- Przyznam, że i ja trochę się bałem. Ale tylko trochę! - Black wyszczerzył się, co poprawiło mi humor. - Odpocznij, o ile to możliwe, a ja pozjeżdżam jeszcze trochę. To uzależniające!
Skinąłem mu głową i odpowiedziałem uśmiechem na jego wyszczerz. Obserwowałem jak się porusza, jak walczy o sanki, przymierza się do zjazdu i zjeżdża. Nie tylko ja miałem na niego oko, ponieważ widziałem tu i tam pojedyncze dziewczyny, czy nawet grupki dziewcząt wodzących za nim spojrzeniami. Śmiały się, komentowały coś sobie nawzajem na ucho i robiły wszystko, co w ich mocy by widzieć Syriusza w całej okazałości podczas tego zimowego szaleństwa.
Gdybym mógł, zamieniłbym je wszystkie w dżdżownice aby pozbyć się tej konkurencji. Nie ważne, że to ja miałem pełny dostęp do kruczowłosego. Było mi mało, chciałem więcej i więcej, pragnąłem mieć go na wyłączność. Widać wilkołaki należały do niesamowicie zazdrosnych typów, które potrafiłyby zamknąć kochanka w pokoju niczym w klatce i trzymać go tam tylko dla siebie.
- Uff, padam z nóg! Te schody zabijają! - Zardi opadła na posadzkę obok mnie i westchnęła ciężko kilka razy. - Może powinniśmy się stąd ulotnić zanim zjawią się kolejni nauczyciele? Wiesz, niech się innym oberwie za niebezpieczną zabawę.
- Nie ma mowy! Właśnie załatwiłem grupkę kujonów, którzy rzucą niezbędne zaklęcia.
- Więc nie potrzebujesz mnie i Agnes, prawda? - zapytałem wyszukując wzrokiem w tłumie czekających na zjazd kuzynkę Zardi, która poprawiała swoje mocno pofalowane, ciemne włosy i zsuwające się jej z nosa okulary.
- Dobra, nie będę przesadzał i zostawię to tamtym siedmiu. Może sobie bez was poradzą.
Przewróciłem oczyma. Mogłem się domyślić, że jeśli chodzi o ochronę jego projektów, jakiekolwiek by nie były, J. zawsze da z siebie wszystko i nawet do głowy mu nie przyjdzie, że przesadza. Cóż, ten typ tak miał. Ja mogłem się za to cieszyć, że potrafił odpuścić i teraz nie zmuszał mnie już do czarowania, na co nie miałem w tej chwili najmniejszej ochoty. Naprawdę zaczynałem odczuwać zmęczenie, chociaż bardziej psychiczne niż fizyczne.

1 komentarz: