środa, 22 czerwca 2016

Kartka z pamiętnika CCLXXXI - Bastian Steiger

Stojąc przed dużym lustrem zajmującym całe drzwi szafy, strzepnąłem nieistniejący paproszek ze swetra, którego zieleń idealnie pasowała do koloru moich oczu i poprawiłem nieposłuszne blond włosy, odgarniając je do tyłu. Miałem nadzieję, że tym razem będą ze mną współpracować i ułożą się tak, jak tego chciałem. Byłem przystojny, nie mogłem tego ukryć, nawet gdybym chciał. Szczupła twarz, wyraźnie zarysowane kości policzkowe, prosty nos, jasna skóra. Czasami ludzie porównywali mnie do Lucjusza Malfoya, co zawsze działało mi na nerwy. Lucjusz był jak porcelanowa lalka, ja byłem orłem.
Naciągnąłem rękawy swetra bardziej na dłonie, nie chcąc aby wytatuowany na przedramieniu wychodzący z czaszki wąż rzucał się w oczy, gdyby przypadkiem rękawy podjechały w górę. Wprawdzie nie każdy znał znak rozpoznawczy popleczników Voldemorta, ale nie chciałem ryzykować, że jednak trafię na kogoś, do którego dotarły jakieś niepokojące informacje. Byłoby to dla mnie bardzo niekomfortowe, jako że mogłoby utrudnić mi wypełnienie zadania, jakie mi powierzono. Nadal nie rozumiałem, dlaczego ze wszystkich Śmierciożerców w szkole to właśnie ja musiałem się tak poświęcać.
Uśmiechnąłem się do siebie w najbardziej czarujący sposób, na jaki tylko było mnie stać.
- Do dzieła, tygrysie. - próbowałem zachęcić się do działania, ale zamiast tego poczułem tylko zniechęcenie. - Dlaczego ja? - westchnąłem kręcąc głową.
Wychodząc z sypialni stanąłem twarzą w twarz z Hectorem – ciemnowłosym chłopakiem w moim wieku o oliwkowej skórze i niemal czarnych oczach, który nie tylko należał do mojej klasy, ale także był Śmierciożercą.
- Kręci się koło łazienki prefektów. - rzucił doskonale wiedząc, że zrozumiem, o co dokładnie mu chodzi.
- Dlaczego mnie to nie dziwi? - mruknąłem w odpowiedzi i ruszyłem do wyjścia z Pokoju Wspólnego.
Swoje kroki skierowałem we wskazanym mi przez Hectora kierunku. Starałem się wyglądać jak najbardziej „przypadkowo” jak tylko się dało. Przypadkowo ja, przypadkowo na tym samym korytarzu, przypadkowo zainteresowany, przypadkowo właśnie teraz. Czy było lepsze słowo, które mogłoby oddać mój plan?
Zauważyłem swój cel już z końca korytarza. Wysoki, szczupły, chociaż niewątpliwie także lekko umięśniony chłopak o rozczochranych, czarnych włosach, dużych, kasztanowych oczach i niemodnych okularach. Już na odległość było widać, że coś knuje, że poszukuje okazji do... Sam nie wiedziałem do czego, ale było pewne, że coś knuł. James Potter.
- Czyżbyś się zgubił, chłopczyku? - rzuciłem przesłodzonym, wyzywającym głosem. Potter był w gorącej wodzie kąpany, wiedziałem więc, że podejmie wyzwanie.
- Co w tej części lasu robi zły wilk? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Zmarszczył brwi niezadowolony, a nad jego nosem pojawiły się delikatne zmarszczki skóry świadczące o braku cierpliwości.
- Złe wilki pojawiają się zawsze tam, gdzie wyczuwają łatwą zdobycz. - zauważyłem.
- Nie nazwałbym siebie łatwą zdobyczą, więc musi ci chodzić o kogoś innego. Czyżbyś widział tu jakieś krasnoludki lub elfy? - chłopak rozejrzał się wokół siebie. Albo był słabym aktorem, albo specjalnie starał się przesadzać.
- O tak. Musisz tylko zajrzeć w swoje spodnie. Elf to wprawdzie przesada, ale może takie pół elfa się tam znajdzie. Ale odłóżmy flirty na bok. - podszedłem bliżej, o wiele bliżej. Stałem może o krok od niego i mógłbym przysiąc, że już z tego miejsca czuję jego ciepło, jakbym stał przy piecu. - Lubisz dominować, prawda? - uśmiechnąłem się kącikiem ust, w taki sposób, jakbym był niegrzecznym chłopcem proponującym dziewczynie niezobowiązujący, boski seks. - Lubisz przepełniające cię uczucie siły i wyższości? Słyszałem też, że lubisz znęcać się nad słabszymi. A może to wijące się u twoich stóp ciała sprawiają ci rozkosz?
- Co ty pieprzysz?! - Potter pobladł na twarzy.
- Jest taki jeden Ślizgon... - mruknąłem. - Niemal kobiecej urody, jeśli się mu dokładniej przyjrzysz i zignorujesz ten wyraz niezadowolenia, który przykleił się do jego twarzy. Lubisz się nad nim znęcać. Pytanie tylko dlaczego tak bardzo ci się to podoba.
- Dlaczego miałbym w ogóle z tobą o tym rozmawiać? - okularnik zrobił się podejrzliwy.
- Ponieważ jest ktoś, kto potrafiłby zrobić dobry użytek z twojej siły, z tej skrywanej przed światem brutalności, która w tobie drzemie. Mam rację, widzę to w twoich oczach. Boisz się, ponieważ wiesz, że jesteś stworzony do tego, by wykorzystać tę tępą siłę.
- Nie mówisz o sobie...
- Nie, mówię o kimś tak potężnym, że nie potrafisz sobie tego nawet wyobrazić. O kimś nieśmiertelnym i charyzmatycznym, kto doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że zostaliśmy pobłogosławieni magią, aby zostać rasą panów.
- Voldemort... - Potter spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- LORD Voldemort. - poprawiłem go. - Ale tak, cieszę się, że wiesz o kogo chodzi. To znak, że śledzisz najnowsze wydarzenia. Musisz też wiedzieć, że Lord Voldemort nie jest przypadkowym samozwańcem rzucającym się z motyką na słońce, ale kimś, kto ma siłę przebicia.
- I jesteś tutaj aby go wychwalać? - okularnik odzyskał kolory, a w jego głosie znowu pojawił się upór i hardość.
- Jestem tu, ponieważ istnieje możliwość, że on cię chce. Że chce cię mieć... pod sobą. - uśmiechnąłem się ponownie w ten wymowny sposób. - Należysz do dobrej rodziny. Jesteś czystej krwi, a właśnie tacy czarodzieje powinni być u władzy. To oni mają prawo do płynącej w naszych żyłach magii. - zrobiłem krok do przodu i zmniejszyłem dzielącą nas odległość do centymetra. - Dzięki niemu możesz mieć wszystko. Wszystko na wyciągnięcie ręki. Złoto, pieniądze, władzę, kobiety i mężczyzn. - zamruczałem niemal w jego usta i oblizałem swoje wargi. Mój język niemal musnął jego.
- O co wam chodzi? - okularnik wydawał się zaniepokojony, ale nie odsunął się ode mnie.
- O czystość krwi, o władzę, która nam się należy. Ale tak się składa, że każdy z nas ma także swoje małe pragnienia, które znajdują się na wyciągnięcie ręki, a Lord Voldemort może pomóc nam sięgnąć po to czego pragniemy. I on wie czego ty pragniesz, Potter. Haremu. - roześmiałem się widząc jego zdziwienie. - Och, to nie nowość dla nikogo. Jesteś niezaspokojonym byczkiem, nawet jeśli próbujesz być wierny tej swojej... - musiałem uważać na słowa – dziewczynie.
- Jesteś... - zaczął, ale nie dowiedziałem się jaki jestem, ponieważ sięgnąłem swoimi ustami jego ust. Przytrzymałem zdecydowanie tył jego głowy i pogłębiłem zdecydowanie pocałunek. Rozsunąłem językiem jego usta i muskałem je nim, ale nie przekroczyłem ich granicy.
To było obrzydliwe, chociaż nie różniło się szczególnie od pocałunku z kobietą. Po prostu usta Pottera były bardziej szorstkie i nie tak drobne, jak usta kobiet. Nie pachniał też tak jak one, delikatnie i słodko, ale ostro. Jego ciało nie było drobne i miękkie, ale twarde, wysokie, szerokie, męskie. Nic dziwnego, że czułem je tak wyraźnie na swoim, kiedy stykaliśmy się klatkami piersiowymi i kolanami oraz niemal całą powierzchnią ud. Gdyby nie było to wyraźnym rozkazem Lorda Voldemorta, nigdy bym tego nie zrobił, ale jego zalecenie było dla mnie wyraźne. Miałem pocałować Pottera, udowodnić mu, że dołączenie do Śmierciożerców może dać mu o wiele więcej, niż mu się wydaje. Nasz Pan nie był głupi. Wiedział doskonale, że czarodzieja należy zachęcić do współpracy, że sama chęć oczyszczenia świata ze szlam to za mało. Strach trzymał nas wszystkich w szachu, ale pragnienia mogły go odsunąć, mogły przełamać jego barierę i uwolnić cały drzemiący w nas potencjał.
- Bastian. - szepnąłem w jego uchylone wargi. - Jeśli się namyślisz, jeśli będziesz miał pytania lub znowu będziesz chciał czegoś więcej... Zapytaj o mnie. Mamy ci wiele do zaoferowania. Jeszcze się spotkamy, Potter. - zapewniłem i otarłem się nosem o jego nos, po czym zrobiłem dwa kroki w tył, odwróciłem się na pięcie i po prostu odszedłem nie patrząc nawet za siebie.
Kiedy miałem pewność, że zniknąłem z pola widzenia Pottera, wytarłem usta o sweter. Wystawiłem język i wycierałem go rękawem. Musiałem pozbyć się teraz z ust tego koszmarnego braku jakiegokolwiek smaku pocałunku. Gdybym mógł, chciałbym wymazać z pamięci całą tę chwilę. Miałem ciarki na samo wspomnienie tego niedawnego pocałunku. Bardzo nieprzyjemne ciarki. To było obrzydliwe, ale w samym założeniu. Sam akt nie miał w sobie nic, zupełnie nic. Żadnej przyjemności, żadnego przyciągania. Moje myśli błądziły wszędzie, chociaż próbowałem je skupić na pocałunku, aby niczego nie spieprzyć. To było jednak trudne. Mimo wszystko dałem radę i mogłem być z siebie dumny.

1 komentarz:

  1. Jak Lucjusza lubie tak Bastiana nie cierpie. Hahahaha serio myślą że kilka słówek i jeden pocałunek przekonają Jamesa do dołączenia do Voldemorta? O rany w jakim świecie on żyje! Ubawiłam się podejściem Bastian. I ta końcówka. Coś pięknego. ☆★☆★☆★☆☆★

    OdpowiedzUsuń