środa, 7 września 2016

Żyłem

Żyłem.
Żyłem, ponieważ Zardi była aniołem.
Moim prywatnym aniołem, którym wprawdzie dzieliłem się z przyjaciółmi, ale którego i tak uważałem za swojego.
Dziewczyna przyniosła nam śniadanie i dużo soku, który sama również piła po naszym alkoholowym balu dnia poprzedniego. Wprawdzie nie rozumiała jak bardzo źle się czuliśmy, ale potrafiła nam współczuć i bez tego. Opiekowała się nami wytrwale przez cały dzień jakbyśmy byli dziećmi, na które musi mieć oko jeśli chce zarobić na nową książkę lub mangę. Nie odpuszczała nawet, kiedy opróżnialiśmy zawartość żołądków do sedesu. Od czasu do czasu szła za nami i trzymała nam głowy ściskając mocno rękoma skronie, co naprawdę przynosiło ulgę. Kilka razy skomentowała z goryczą, że sama ma ochotę zwymiotować, kiedy tak na nas patrzy, ale trzymała się dzielnie. Spędziła nawet noc w naszym pokoju mając oko na wszystko. Wprawdzie nie odważyła się dołączyć do żadnego z nas na łóżku, ponieważ nie chciała obudzić się „zarzygana”, jak to poetycko ujęła, ale wymościła sobie miejsce pod ścianą używając naszych koców.
Peter, który spał jak zabity do późna, nie specjalnie przejął się naszym stanem. Wprawdzie narzekał na to, że i on czuje się nieszczególnie dobrze, kiedy tak na nas patrzy i tym tłumaczył swój brak pomocy, ale wątpiłem żeby jego współczucie dla nas było szczere.
- Panowie, czas wracać do szkoły!
- Zardi, stul ten swój szacowny pycholek, ok? - pełen niezadowolenia głos Jamesa sprawił, że naprawdę się rozbudziłem. Nie mogłem bowiem powstrzymać uśmiechu.
- Tak mi się odwdzięczasz, niewdzięczniku?! - dziewczyna prychnęła, ale nie słyszałem w jej głosie ani odrobiny urazy, a jedynie rozbawienie. - Wczoraj pełzałeś po podłodze żeby dojść do łazienki. Powinieneś mi zapłacić za to, że cię przywróciłam do żywych!
- Zapłacę żebyś się przymknęła. - mruknął chowając się pod pościel.
- Gdybym wiedziała o tym wczoraj, śpiewałabym ci do uszka przez cały dzień. - stwierdziła z przekąsem. - Widzimy się na śniadaniu i widzę was wszystkich! Możecie rzygać po kątach, ale wypijecie po kubku pysznej, a tak naprawdę paskudnej, delikatnej, z poprawką na mocnej i aromatycznej, mięty! - wyszła niemal trzaskając drzwiami zanim James zdążył rzucić w nią swoją poduszką i nagrodzić kilkoma siarczystymi przekleństwami dla podkreślenia tego, jak bardzo nie podoba mu się pomysł picia miętowej herbaty. Nie dziwiłem mu się, sam miałem ochotę zwymiotować na myśl o tym, ale dziewczyna miała rację. Musieliśmy wzmocnić nasze żołądki po wczorajszej „zabawie”.
- Syri, żyjesz? - powoli usiadłem na łóżku i spojrzałem na kłębek rozkopanej pościeli, w którym krył się przyjaciel.
- Taak, ten ból który nadal czuję we łbie jest tego najlepszym dowodem. - głos chłopaka był seksownie zachrypnięty, niestety aż za dobrze wiedziałem, że miało to wiele wspólnego z jego stanem z dnia poprzedniego i niczym innym.
- Nadal masz kaca?
- Nie wiem, albo to ta cholerna pogoda. Popatrz za okno. Śnieg, zawierucha, aż nie chce się żyć. J., zabieraj tę syrę z parapetu, bo nijak nie komponuje się z widokiem za oknem.
- Czuję się atakowany ze wszystkich stron. - warknął okularnik i wstał wlekąc się do łazienki. - Zacznijmy nasz uroczy dzień od pozytywów. Mogę chodzić jak cywilizowany człowiek na dwóch nogach. Remus odzyskał zdrowe kolory, a ty może i nadal cierpisz, ale przynajmniej nie planujesz wymiotować, prawda? Możemy uznać ten dzień za udany. Idę się wykąpać. - oświadczył i zamknął z rozmachem drzwi łazienki.
Kąpiel. Marzyłem o niej i byłem pewny, że dotyczy to również Syriusza. W końcu musieliśmy śmierdzieć jak capy, zaś pokój zionął jak gorzelnia. Miałem szczerą nadzieję, że nie wpadnie nam więcej do głowy tak durny pomysł i nie będziemy upijać się do tego stopnia nigdy więcej. O ile teraz mieliśmy Zardi, o tyle już niedługo będziemy zdani na samych siebie.
Odrzuciłem szybko tę dołującą myśl. Ona nie pomagała w walce z ostatnimi pozostałościami wczorajszego umierania.
- Powinniśmy jakoś jej podziękować za to, że się nami zajęła. - rzuciłem i chociaż zdanie było pozbawione jakiegokolwiek kontekstu, Syriusz domyślił się bez przeszkód o kogo musi mi chodzić.
- Pozwólmy jej patrzyć jak się całujemy, w końcu mówimy o Zardi. Będzie bardziej niż szczęśliwa. Jest w końcu dziwna.
- Jest taka jak my! - stanąłem w jej obronie, ale spojrzenie jakie rzucił mi Syriusz było wystarczająco wymowne żebym zrezygnował z bezsensownego zaprzeczania faktom. - Dobrze, przyznaję. Zardi jest dziwna, ale to dlatego tak do nas pasuje.
- I tu się z tobą zgodzę, a teraz idę się dobijać do łazienki. Może i James się kąpie, ale ja mam potrzebę większej wagi.

Godzinę później byliśmy już wyszorowani, pachnący i gotowi na stawienie czoła wyzwaniom nowego dnia. Z tym ostatnim przesadzałem, ale i tak nie mieliśmy wyjścia i musieliśmy jakoś dać sobie radę.
Zardi zajęła dla nas miejsca przy stole i z uśmiechem zawodowego dręczyciela wskazała na trzy kubki parującej, cuchnącej miętą herbaty.
- Pocieszę was, sama też ją piłam.
- I czujesz się lepiej? - Syriusz uniósł brew patrząc na nią tak jakby już wiedział, co dopowie i nie wierzył w ani jedno jej słowo.
- Nie, ale mój żołądek jeszcze mi za to podziękuje.
Tego Black na pewno się nie spodziewał! Nie zmieniało to jednak faktu, że byliśmy zmuszeni wypić to świństwo, którym zapewne miało mi się odbijać do późnego wieczora. Pomyślałem jednak o podwieczorku i dzielnie zniosłem koszmarny smak miętowej herbaty. Jeśli naprawdę miałoby to mi pomóc w uspokojeniu wnętrzności i przygotowaniu ich na przyjęcie sporej porcji łakoci to chciałem się poświęcić.
- A skoro w temacie nauki jesteśmy...
- Nikt nie wspominał o nauce... - Syri spojrzał na Zardi jakby ta potrzebowała pomocy medycznej.
- Właśnie wspomniałeś, a to już dwie osoby, czyli jednak jesteśmy. - uśmiechnęła się do niego z wyższością. - Ja i Agnes, pod okiem Noaha naturalnie, rozpoczynamy kółko przygotowawczo-powtórzeniowe przed egzaminami. Chcecie się przyłączyć? Będziemy się spotykać w bibliotece od poniedziałku do piątku po lekcjach.
- Wchodzę w to! - zaoferowałem od razu. Moje eliksiry ssały i zrobiłbym wszystko żeby się z nich podciągnąć przed egzaminami. Nie ważne kim planowałem zostać po szkole, wszystko mogło mi się przydać, więc chciałem rozwijać się w każdym możliwym temacie.
James i Syriusz spojrzeli na nie jak na dziwoląga. Wzruszyłem ramionami z wymownym: „no co?!” na ustach.
- Niech będzie, wchodzimy w to wszyscy. Peter-zdrajca również. - okularnik zmierzył blondynka spojrzeniem, które zagłuszyło wszelkie sprzeciwy. Pettigrew musiał odpokutować fakt, że się na nas „wypiął” i uganiał się za bardzo krótką spódniczką Narcyzy zamiast być nam partnerem w zbrodni i cierpieniu.
- Fantastycznie! - dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i poklepała siedzącą obok kuzynkę po ramieniu. - Mówiłam ci, że się zgodzą i nie będziemy same. Noah wpadł na ten pomysł. - zwróciła się do nas wyjaśniając. - Chyba chciał jakoś odpokutować serniczek. Pamiętasz serniczek, Remi, prawda? Taki śliczny, słodziutki, na czekoladowym spodzie. Przez ciebie nie udało mi się go zjeść, coś kojarzysz?
Westchnąłem. Ta dziewczyna nigdy nie da mi spokoju i będzie mi wypominać ten nieszczęsny sernik do końca naszych dni. Podejrzewałem, że Noahowi też się nieźle za to obrywało i dlatego postanowił pomagać jej w nauce przed egzaminami końcowymi.
Spojrzałem na swój kubek miętki i zatkałem noc wypijając wszystko najszybciej jak się dało. Nie chciałem już dłużej modlić się nad tym paskudztwem. Przyjaciele poszli w moje ślady, co przynajmniej oszczędziło tortury mojemu wrażliwemu węchowi, który wydawał mi się jeszcze wrażliwszy po wczorajszym kacu.
Rzuciłem okiem na stół nauczycielski i uśmiechnąłem się mimowolnie. Victor i Noel wyglądali niemal tak jak ja i moi przyjaciele, więc domyśliłem się, że nie tylko my zabalowaliśmy w noc Sylwestrową w towarzystwie alkoholu.
Żyłem.
Żyłem, ponieważ Zardi była aniołem.
Żyłem i byłem z tego powodu naprawdę szczęśliwy, ponieważ kochałem życie i to, co ze sobą niosło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz