środa, 28 grudnia 2016

Czym zawiniłem?

Drugi dzień Świąt powitał mnie grypą żołądkową, więc w tej notce jest wieeele prawdy XDD Wybacz, Remusie ;)

12 stycznia
Dzień pełni. Od dawna nie czułem się tak fatalnie. Najwyraźniej jednak moja lykanotropia lubiła o sobie od czasu do czasu przypominać w ten najgorszy możliwy sposób. Zaraz po śniadaniu nie czułem się najgorzej, jednak pół godziny później zacząłem odczuwać pierwsze bóle. Zaczęło się od żołądka i jelit. Przyznam, że przez chwilę zastanawiałem się czy przypadkiem nie zjadłem za dużo, zaś później przestudiowałem cały mój posiłek pod kątem tego, co mogło mi zaszkodzić. Z początku ignorowałem moje dolegliwości, jednak później pojawiły się mdłości i osłabienie. Po pierwszych zajęciach powiedziałem Syriuszowi, że czuję się marnie, co najwyraźniej potwierdzała bladość mojej twarzy, jeśli wierzyć mojemu chłopakowi, i poprosiłem żeby usprawiedliwił mnie przed nauczycielami, kiedy będę w Skrzydle Szpitalnym. Zgodził się od razu i obiecał, że odwiedzi mnie jeśli tylko będzie miał okazję. Dał mi nawet szybkiego buziaka na odchodne, co niestety nie poprawiło szczególnie mojego stanu. Nie zwlekając dłużej, powlokłem się do SS zmarnowany.
Pani Pomfrey od razu przygotowała dla mnie łóżko i swoje eliksiry, więc ostatecznie położyłem się i przespałem kilka godzin. Naprawdę miałem nadzieję, że to mi pomoże, jednak było jeszcze gorzej. Ból głowy był ukoronowaniem mojego samopoczucia. Ostatecznie musiałem biec do łazienki, gdzie zwymiotowałem po raz pierwszy. To złagodziło trochę moje objawy, ale nie na długo. Po kolejnej dawce eliksirów tuliłem muszlę klozetową jeszcze dwa razy i wyrzucałem z siebie całe litry wody. Nawet nie wiedziałem, że tyle dziś już wypiłem! Wróciłem na łóżko niczym zombie i przez chwilę nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Kręciło mi się w głowie, więc leżenie odpadało, z kolei siedzenie również nie pomagało. Myślałem nawet, że znowu pogoni mnie do łazienki, ale mój żołądek dał chyba za wygraną i postanowił się zlitować.
Trochę już spokojniejszy, położyłem się w końcu nie spadając w żadną wirującą dziurę i znowu zasnąłem na jakiś czas. Obudził mnie wewnętrzny niepokój. Czułem się fatalnie fizycznie i psychicznie, pociłem się, to znowu było mi zimno, przewracałem się ostrożnie z boku na bok i zastanawiałem się, czy przyszła pora by umierać.
Najwyraźniej moje dolegliwości nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa, ponieważ teraz odczuwałem ból w klatce piersiowej i chyba nawet w całym ciele. Zupełnie jakby skakał po mnie słoń. Kiedy kaszlnąłem, pierś rozdzierał mi ból, żołądek czułem czasami bólem w kręgosłupie, nawet nie wiedziałem, że to możliwe, bolały mnie nogi, ramię, kark i pewnie kilka innych miejsc.
Pełnia jeszcze się nawet nie zaczęła, a ja już jęczałem, stękałem i miałem ochotę zapaść się głęboko pod ziemię żeby nie czuć się tak koszmarnie. I pomyśleć, że czasami nawet lubiłem swoje wilkołactwo. Musiałem być szalony!
Rzuciłem okiem na uchylane ostrożnie drzwi, w których pojawiła się głowa Syriusza. Chłopak cicho, na paluszkach, przeszedł obok gabinetu pielęgniarki i przysiadł na moim łóżku.
- Jak się czujesz, Remusie? - zapytał z troską.
- Nie chcesz wiedzieć. - wymamrotałem. - Przytulałem sedes jak za starych koszmarnych czasów. Naprawdę mam nadzieję, że ta pełnia szybko się rozpocznie i jeszcze szybciej skończy. Mam dosyć.
- Nie martw się. Będę tam z tobą, żeby cię wspierać. - Syriusz pocałował mnie w czoło. - Wiem, że wolałbyś żebym się nie mieszał, ale dzisiaj czujesz się wyjątkowo kiepsko, więc poproszę chłopaków żeby zostali w zamku i sam dotrzymam ci towarzystwa. Jeśli będziesz czuł się znośnie po przemianie, poszalejemy trochę po Chacie żeby zabić czas.
- Jeśli pierś będzie mnie tak bolała jak teraz po przemianie, to będziesz mógł mnie dobić. - mruknąłem łapiąc go za dłoń i wtulając w nią policzek. Była przyjemnie chłodna lub tylko tak mi się zdawało. - Teraz uciekaj zanim zauważy cię Pomfrey. Spotkamy się we Wrzeszczącej Chacie.
Miałem ochotę go pocałować, ale to byłoby głupotą. Wymiotowałem, a więc jego wargi były dla mnie teraz niedostępne. On najwyraźniej zdawał sobie sprawę z tego, że nie chciałbym dzielić się z nim tym koszmarnym smakiem, jaki wypełniał moje usta, ponieważ uśmiechnął się tylko i posłała mi buziaka w powietrzu. Równie ostrożnie jak przyszedł, tak teraz wychodził. Na palcach, cichutko, starając się nie zaalarmować zazwyczaj czujnej pielęgniarki. Na szczęście udało mu się wymknąć, co pozwoliło mi odetchnąć w spokoju. Nie chciałem alarmować Pomfrey odwiedzinami, aby nie była nazbyt czujna, kiedy będę próbował doczołgać się jakoś do Wrzeszczącej Chaty na przemianę. Jeśli uzna, że przyjaciele mają mnie za chorego i chcą dać mi odpocząć, nie będzie się zamartwiać, że czają się na każdym rogu i śledzą każdy nasz krok. Mój, jako obiektu ich trosk, oraz jej, jako osoby za mnie odpowiedzialnej.
Kolejny paskudny eliksir sprawił, że zaczęło mi się odbijać. Pusto, samym powietrzem, bo w końcu śniadanie zdążyłem już zwymiotować. Po dniach tłustych przyszedł czas na dni chude – głodówka. Ależ ja tęskniłem za normalnością!
Przeleżałem w miarę spokojnie kolejne godziny, a może tylko mi się wydawało, że minęło tak wiele czasu, kiedy słońce zaczęło zachodzić. Skrzaty Domowe podrzuciły na moje łóżko zimową kurtkę oraz buty, więc ubrałem się ciepło. Pielęgniarka już na mnie czekała, więc powlokłem się zmarnowany do niej. Zaproponowała, że weźmie mnie pod ramię, ale rzuciłem jej wymowne spojrzenie w ramach odmowy. Nie byłem niedołężny! A i wtedy nie wiem czy byłbym w stanie przyjąć czyjąś pomoc.
Obolały, słaby i zmęczony, przecisnąłem się jakoś przez jedno z sekretnych przejść prowadzących na zewnątrz. Pomfrey podążała za mną jak cień. W końcu otuliło nas chłodne, ale świeże zimowe powietrze. Z jakiegoś powodu sprawiło, że poczułem się lepiej. Zupełnie jakby ta namiastka wolności, dzikości, pierwotnych bodźców potrafiła zdziałać cuda.
Pod osłoną mroku, przedostaliśmy się pod Wierzbę Bijącą i dalej tunelem do Wrzeszczącej Chaty. Nie widziałem nigdzie Syriusza, więc podejrzewałem, że albo jeszcze się nie zjawił, albo ukrywa się gdzieś, aby nie narobić nam obu niepotrzebnie kłopotów.
- Nie mogę z tobą zostać, ale gdybyś mnie potrzebował, wyślij mi wiadomość do Skrzydła Szpitalnego, dobrze? Eliksiry, które już wypiłeś powinny działać na tyle, na ile są w stanie do czasu przemiany, więc nic nie powinno się dziać. Po wszystkim możesz być trochę oszołomiony, ale to przejdzie. Do zobaczenia rano. - uśmiechnęła się do mnie ciepło i współczująco. Cieszyłem się, że tak szybko wyszła, ponieważ nie chciałbym żeby kręciła się w środku bliżej przemiany. To dawało mi przynajmniej minimum komfortu psychicznego.
Słyszałem jak zamyka za sobą przejście prowadzące do tunelu, odczekałem jeszcze kilka chwil i podniosłem się ze swojego miejsca na zakurzonym łóżku.
- Syriuszu?
- Jestem, jestem! - doszło spod łóżka. - Czekaj chwilę, bo dupa mi się zaklinowała. Cholera jasna! Daj mi chwilę, bo zaraz roztargam spodnie.
Patrzyłem jak spod łóżka wynurza się poczciwa mordka czarnego psa, a następnie cała jego kudłata reszta. Podejrzewałem więc, że Syriusz musiał się przemienić, jeśli chciał wydostać się ze swojej kryjówki. Nie zaprzeczę, że mimo ogólnie słabego samopoczucia i ogólnego bólu wszystkiego, uważałem to za całkiem zabawne. Psina sapnęła z ulgą, kiedy tylko usiadła na podłodze uwolniona ze swojego zakurzonego więzienia. Cały brzuch Syriusza był brudny, więc nie miałem wątpliwości, że wiele wysiłku musiało go kosztować wytrzymanie w takich warunkach.
Black powoli znowu przybrał ludzką postać i stając na nogi zaczął się otrzepywać.
- Ktoś powinien tu sprzątać! Jak słowo daję! Wiem, że to zapomniana przez bogów i ludzi dziura przez większość czasu i tylko jeden wilkołak i jego ferajna tutaj wpadają raz na miesiąc, ale i tak uważam, że ktoś powinien się tą graciarnią zajmować.
- Żebyś nie brudził futerka? - uśmiechnąłem się lekko.
- Żeby mój chłopak nie musiał czekać na przemianę w takim chlewie. - objął mnie i pociągnął na łóżko. Usiadł, a ja zanim między jego nogami. To wzbiło tuman kuchu, od którego zakaszleliśmy i zaczęliśmy kichać. Moją pierś rozrywał ból, jakby ktoś owinął moje wnętrzności drutem kolczastym, który zaciskał się na żołądku, sercu i może kilku innych narządach z każdym gwałtownym ruchem. Nawet oddech mnie czasami bolał, a co dopiero tak gwałtowna reakcja na kuch.
Jęknąłem masując sobie pierś, chociaż wiedziałem, że to nie pomoże. Syriusz oparł brodę o moje ramię i delikatnie zastąpił moją dłoń swoją. Gładził spokojnymi ruchami mój brzuch oraz klatkę piersiową.
- Jeden plus, że nie jestem kobietą i nie noszę biustonosza. To byłby koszmar, gdyby coś miało mnie bezustannie obejmować i ściskać, kiedy wszystko tak mnie boli. - przyznałem opierając się całym ciężarem ciała o chłopaka.
- Gdybyś był kobietą ja również musiałbym nią być, a wtedy na pewno domyśliłbym się wszystkiego i pozbawiłbym cię takiej niewygody. - Syri potarł policzkiem o mój policzek. - Moje biedactwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz