niedziela, 26 lutego 2017

Hunter Bagshot

Dyrektor przygotował dla mnie herbatę i pozwolił mi pomyszkować wśród swoich książek. Nie miał nic przeciwko temu, żebym kręcił się po jego gabinecie, jakby nie miał w nim nic do ukrycia, w co po prostu nie wierzyłem, ale nie planowałem wspominać o tym ani słowem. Nie ważne, co krył przed światem, a co pozwalał światu dostrzec. Miałem dostęp do jego książek i to mi w tamtej chwili wystarczało. Tym bardziej, że głupia Narcyza była na mnie obrażona i nie odzywała się ani słowem ze swojego obrazu. I dobrze, jeśli nie chciała żebym znowu powiedział jej coś wyjątkowo niemiłego. Zresztą nie miałem czasu na zabawy z kuzynką mojego chłopaka. Wzywały mnie liczne woluminy wypełnione magicznymi zaklęciami, z którymi do tej pory nie miałem do czynienia.
Sięgnąłem po książkę poświęconą odnajdowaniu zgubionych przedmiotów i z niedowierzaniem ją kartkowałem. Nie miałem pojęcia, że jest ich tak wiele! Postanowiłem wykorzystać szansę, jaką miałem skoro niektóre z woluminów posiadanych przez dyrektora mogły przydać mi się w późniejszym życiu. Zebrałem się na odwagę i zapytałem Dumbledore'a, czy mógłbym pożyczyć kilka jego książek. Aby mieć pewność, że spojrzy na mnie łaskawym okiem, wyjaśniłem mu mój niecodzienny plan na przyszłość. Słysząc, że chcę zostać detektywem nie był wcale zaskoczony.
- Nie zaprzeczę, że masz ku temu predyspozycje, chłopcze. Wprawdzie widziałbym cię na bardziej odpowiedzialnym stanowisku, ale w pełni rozumiem twoje wahanie przed podjęciem pracy w niektórych środowiskach. Tak, posiadasz niezliczone predyspozycje aby zostać detektywem. Możesz pożyczyć tyle książek ile tylko zechcesz. Mam kilka, którymi w szczególności powinieneś się zainteresować, ponieważ mogą okazać się niebywale przydatne. Kiedy pracuje się z młodzieżą, bywają niezastąpione i zapewniam cię, że zawarte w nich zaklęcia będą równie potrzebne w twoim fachu.
Od razu poczułem się lepiej. Potakujący mi przyjaciele to jedno, a otwarcie pochwalający moją przyszłość człowiek, którego bardzo cenię to coś zupełnie innego. Jeśli jeszcze do tej chwili wątpiłem, czy aby na pewno powinienem męczyć się z własnym biurem detektywistycznym, to właśnie w tej chwili pozbyłem się wszystkich wątpliwości. Może nie będzie mi łatwo, może będzie nawet bardzo, bardzo ciężko, ale na pewno dam sobie radę.
- Dziękuję. - powiedziałem z uśmiechem akurat w momencie, kiedy do pokoju wleciał feniks. Wrócił tak szybko, że przez chwilę wątpiłem, czy dotarł na miejsce przeznaczenia.
Dyrektor odwinął z jego nogi wiadomość i zaczął czytać zamyślony. Potarł długą, białą brodę mrucząc coś do siebie i w końcu odłożył list na stół.
- Będziemy mieli gościa. - odezwał się do mnie spokojnie, chociaż wydawał się na swój sposób tajemniczy. - Adresat mojej wiadomości może pojawić się tutaj w każdej chwili, więc bądź na to przygotowany. Uznał, że chce osobiście rzucić na wszystko okiem.
To wzbudziło moją ciekawość, ponieważ osoba poważana przez dyrektora musi być kimś wyjątkowym. Od takich ludzi zawsze można było się wiele nauczyć, a to nie zaprzeczę, że bardzo mnie pociągało.
- To osoba trochę ekscentryczna, więc nie przejmuj się jego wyglądem lub tym, czego nie dostrzeżesz. Och, nie rób takiej miny! Nie chodzi o to, że będzie mu brakowało na przykład nosa. Po prostu może ubrać się tak, że nie dostrzeżesz nawet jego twarzy.
- Ach, to trochę mnie uspokoiło. - przyznałem speszony, kiedy Narcyza na obrazie zaśmiewała się do rozpuku. Najwyraźniej uznała, że moje nagłe przejęcie na myśl o ekscentryku-frankensteinie wydało jej się niezwykle zabawne. Miałem ochotę dorysować jej okropne wąsiska, kiedy dyrektor nie będzie patrzył.
Dyrektor wyjął już dodatkową filiżankę, gotowy aby ugościć swojego znajomego herbatą, a może nawet czymś mocniejszym, ponieważ obok filiżanki stanął także mały kieliszek. Miałem wrażenie, że nie może już doczekać się pojawienia gościa i prawdę mówiąc było to dla mnie coś nowego. Nigdy nie sądziłem, że ktoś taki jak on potrafi się niecierpliwić, niepokoić i po prostu być zwykłym człowiekiem. A jednak właśnie byłem świadkiem tego, jak Dumbledore nie mógł znaleźć sobie miejsca w swoim przestronnym, chociaż zagraconym gabinecie. Zataczał kółka wokół biurka, głaskał swojego feniksa, wyglądał za okno. Może człowiek, którego miałem poznać był kiedyś jego mentorem i stąd to zdenerwowanie? Gdyby to mnie miał odwiedzić ma przykład Dumbledore, również bym wychodził z siebie nie mogąc się doczekać i jednocześnie próbując wypaść naturalnie, ale dobrze.
Mimo niecierpliwości dyrektora, zanim pojawił się czarodziej, którego wyczekiwał, zdążyłem wypić dwie herbaty, zaś Narcyza zasnęła w swojej wieży.
Najpierw poczułem zapach, znajomy i nieznany jednocześnie, a następnie usłyszałem ciche, ostrożne kroki i cichutkie pukanie dochodzące od strony biurka. Dumbledore był już jednak na miejscu i otworzył tajne przejście, jakby wcale nie widział problemu w tym, że zdradza mi właśnie jego istnienie.
- Jak dobrze cię widzieć! - westchnął jakby z ulgą i wziął swojego gościa w niedźwiedzi uścisk, o który nawet go nie podejrzewałem.
- Ciebie również, Albusie. - odpowiedział cichy, męski głos. Mógłbym przysiąc, że kiedyś go już gdzieś słyszałem, ale biorąc pod uwagę moje wyostrzone zmysły, mogło do tego dojść w sklepie matki, kiedy tam pomagałem lub po prostu na Pokątnej. Niejednokrotnie coś takiego już mi się zdarzało, więc nie planowałem przykładać do tego wagi.
- Oto Remus Lupin, pisałem ci o nim w liście.
- Ach, tak, tak. Chłopiec, który słyszy głos z obrazu. - mężczyzna, o głowę niższy od dyrektora, odziany w podróżny płaszcz z nasuniętym głęboko na głowę kapturem, mówił z nikłym obcym akcentem, którego nie byłem w stanie rozpoznać. - Bardzo mi miło chłopcze. - wyciągnął do mnie dłoń, ale twarz nadal ukrywał pod kapturem. To zapewne przed takim zachowaniem chciał mnie przestrzec Dumbledore. - Hunter Bagshot.- przedstawił się w końcu. To nazwisko nic mi nie mówiło, więc nie zamierzałem sobie tym zawracać głowy.
Dyrektor podał swojemu gościowi czarną herbatę i kieliszek pełen bursztynowego płynu. Bagshot opróżnił jednym łykiem kieliszek, a następnie wziął łyk gorącej herbaty wydając z siebie pełne przyjemności westchnienie.
- Tego było mi trzeba, a teraz przejdźmy do rzeczy. Rozumiem, że to ten obraz? - przesunął chudymi, jasnymi palcami ponad ramą, a następnie wyjął zza pazuchy różdżkę szepcząc zaklęcie tak cicho, że nawet ja nie mogłem go dosłyszeć. Narcyza obudziła się, kiedy niebieskie iskierki zaczęły rozbłyskać ponad płótnem. - Stare, bardzo stare zaklęcie. Z tych rejonów, z tego kraju, jednak nie rozumiem jakim cudem mogło znaleźć się w rękach nastoletniego czarodzieja. Chyba, że... - miałem wrażenie, że spojrzał na Narcyzę i uśmiechnął się z satysfakcją.
- Chyba, że? - nic nie rozumiałem, ale byłem tak zainteresowany, że pytanie samo mi się wymknęło. Chciałem wiedzieć to, co wiedział ten człowiek. Nie mogłem znieść niepewności i domysłów.
- Pani na Shalott, drodzy panowie. Zanim ta blondynka umrze z głodu i pragnienia, musicie znaleźć zbiegłą pannę z tego obrazu. Podejdź, Albusie, pokażę ci o co chodzi. - mężczyzna złapał w mocny uścisk dłoń, w której dyrektor trzymał różdżkę i kierując jego ręką przesunął nią nad ramą obrazu. Miałem wrażenie, że dłoń dyrektora drży, ale unoszące się między różdżką a obrazem opary magii mogły stwarzać wrażenie drżenia.
- Ta rama to istna pułapka, dla tego, kto obchodzi się z nią nieostrożnie lub zostanie rozmyślnie poproszony o zwolnienie blokad pojemniczków z magicznymi oparami. Albusie, wiem, że domyśliłeś się już wszystkiego, ale pozwól, że to ja wyjaśnię naszemu przyjacielowi, co się stało. - mężczyzna podszedł do mnie położył mi dłoń na głowie, po czym pchnął mnie bliżej obrazu. Stanął za mną z ustami blisko mojego ucha. Zadrżałem, kiedy zaczął w nie cicho szeptać. - W ramce wyrzeźbiono magicznie zabezpieczone otwory na eliksiry. Kolejne warstwy ramy uniemożliwiły jego wycieknięcie przez całe setki lat, zaś odpowiednie nasadki sprawiły, że eliksir z formy ciekłej przybierał lotną, kiedy nacisnęło się odpowiednie miejsce na ramię. Ramy wypełniono eliksirem miłosnym, który sprawił, że osoba, która go wdychała, zakochała się w pannie z obrazu. To ona nauczyła swojego posłusznego niewolnika, jako że inaczej tego nie sposób nazwać, jakie zaklęcie należy rzucić na płótno, aby pierwsza przechodząca przed nim osoba została wessana do wieży, podczas gdy dzieło sztuki przyjęło cielesną postać i najpewniej zostało ukryte gdzieś przez magicznie zakochanego głupca. - mężczyzna odsunął się ode mnie i podjął już normalnym głosem. - Podejrzewam, ale zaznaczam, że są to tylko moje podejrzenia, że obraz został namalowany na prośbę osoby, którą przedstawiał. Kimkolwiek była ta kobieta, zapewne łamała nasze prawa i postanowiła znaleźć sposób aby wymknąć się służbom odpowiedzialnym za bezpieczeństwo magicznej społeczności swoich czasów. Cóż, to wbrew pozorom wcale nie jest takie trudne, więc dlaczego nie miałaby tego zrobić?
- Skąd pan to wszystko wie? Jak się pan domyślił? - byłem pod wrażeniem i zapewne wpatrywałem się w zakapturzonego mężczyznę z widocznym uwielbieniem. Cóż, zaimponował mi, tego nie mogłem ukryć.
- Przez całe życie badałem dawne legendy, mity, przekazywane sobie z ust do ust od pokoleń opowieści oraz niewyobrażalnie stare magiczne przedmioty. Wiedza jaką dzięki temu zdobyłem, umiejętności jakie w tamtym czasie nabyłem oraz odrobina pomyślunku potrafią zdziałać więcej, niż może ci się wydawać. A teraz, zostawcie mnie sam na sam z tą butelką whisky i idźcie uganiać się za swoją Panną na Shalott. Tak nazywa się zaklęcie, którego użyła aby zamienić się miejscem z tą biedną dziewczyną. - wskazał na leżący na biurku obraz. - Nie wiem jednak jak odczynić czar, więc przyprowadźcie mi tutaj winowajczynię, a ja zajmę się resztą.
- Chodźmy, Remusie. Twoje umiejętności na nic się tutaj na chwilę obecną nie zdadzą. On nie będzie sobie zawracał głowy rozmową z Narcyzą.
Nie wiem skąd dyrektor to wiedział, ale postanowiłem mu zaufać. Miałem tylko nadzieję, że Ślizgonka również była na to gotowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz