środa, 1 marca 2017

Poszukiwania wśród obrazów

Dotrzymanie kroku dyrektorowi zajęło mi dłuższą chwilę. Nie pamięta,. Żeby kiedykolwiek spieszył się tak jak teraz, Wprawdzie nie mogłem mu się dziwić, skoro jednej z jego uczennic, w dodatku córce Blacków, czarodziejów czystej krwi, groziło zagłodzenie, nie wspominając już o prostszych potrzebach fizjologicznych, które były poza jej zasięgiem, tak długo, jak długo była uwięziona w obrazie. Przyznaję, miałem ją w nosie, ale i tak uważałem, że nie zasłużyła na tak ekstremalną karę za bycie wredną jędzą. Prawdopodobnie nawet Zardi nie uważałaby tego za zabawne, a przynajmniej nie na długo.
W przypadku Syriusza sytuacja wyglądała zdecydowanie inaczej. Dla niego Narcyza mogła nie istnieć. Podejrzewałem nawet, że wszystko byłoby inaczej, gdyby jego kuzynka odnosiła się inaczej do mnie i faktu, że Syri jest Gryfonem. Od niektórych osób nie dało się jednak oczekiwać nazbyt wiele, tym bardziej od kogoś kto nigdy nie miał do czynienia z życiem innym od tego jakie prowadził znajdując się na samym szczycie łańcucha pokarmowego.
Nie dało się jednak ukryć, że Narcyza nie była najgorszą z trójki sióstr Black. Bellatrix należała do grona chodzących koszmarów w spódnicy. Z tego, co wiedziałem, nawet jej narzeczony miał jej serdecznie dosyć i zdradzał ją, kiedy tylko mógł. Ponieważ wiedziałem o tym z nieoficjalnego źródła, nikomu o tym nie mówiłem. Zresztą nie chciałbym być tym, który naraziłby się Bellatrix Black zbyt długim językiem. W gruncie rzeczy podobnie było z Narcyzą, która jednak nigdy nie uwierzyłaby w zdradę Lucjusza. Tak czy inaczej, nie było to w tej chwili moim problemem.
- Remusie, pozwolisz, że wyślę cię na mały rekonesans? - dyrektor zatrzymał się tak gwałtownie, że niemal na niego wpadłem. - Twój wzrok i słuch mogą być dla nas niezbędne. Chodzi o rozmowę z obrazami na temat Damy z Wieży. Musimy ją znaleźć, a coś takiego jak, mówiąc dosłownie, postać z obrazu przybierająca ludzkie ciało to bynajmniej nie reguła. Każdy chciałby tego doświadczyć, ale nie każdy może i stąd też biorą się plotki, a te działają na naszą korzyść. Znajdziesz mnie u profesor McGonagall lub w moim gabinecie, gdybyś zdołał się czegoś dowiedzieć.
- Tak jest! - skinąłem głową i odbiłem w inny niż Dumbledore korytarz. Jeśli miałem zabrać się ostro do pracy, to niewątpliwie należało zacząć od najbardziej rozgadanych portretów, a te znajdowały się blisko gabinetu Slighorna. Miałem tylko nadzieję, że nie natknę się na nauczyciela, który mógłby mi uprzykrzyć poszukiwania będąc święcie przekonanym o tym, że mi pomaga. Cóż, niektórych ludzi nie dało się zmienić, ponieważ sami zmieniać się nie chcieli nie dostrzegając swoich wad. Czasami zazdrościłem takim osobom. Może i byłem wilkołakiem, ale pewności siebie mi brakowało, za to takiemu profesorowi eliksirów nigdy na niej nie zbywało.
Na początek podszedłem do obrazu gospodyń wiejskich z końca XX wieku. Stateczne matrony zawsze wiedziały wszystko i wszystkim się interesowały. Takie przynajmniej doszły mnie słuchy, których źródłem jak zawsze była niezawodna Zardi. Jak łatwo się domyślić, zacząłem od powołania się na dyrektora, którego każdy poważał i szanował, a przynajmniej miałem wrażenie, że tak było. Zupełnie nieprzypadkowo wymieniłem więc kilka razy nazwisko dyrektora Dumbledore'a wyjaśniając jak ważne są moje pytania i jak dalece wdzięczny będzie dyrektor Dumbledore za każdą cenną informację na interesujący go temat. Dopiero po przydługim wstępie przeszedłem do rzeczy i konkretnych pytań. W ten też sposób dowiedziałem się, że kilka obrazów opowiadało niestworzone historie o „malowanej kobiecie”, która przechadzała się korytarzami. Żadna z matron nie potrafiła mi przybliżyć znaczenia słowa „malowana” w kontekście zbiegłej Damy, więc nie miałem pojęcia, czy mam to traktować dosłownie, czy może w przenośni oraz jak bardzie dosłownie lub jak dalece w przenośni. Inaczej mówiąc, wśród obrazów krążyły plotki, a ja postanowiłem im wierzyć.
Gospodynie wiejskie, skierowały mnie do „starego dziada”, jak same określiły obraz sędziwego, ale poczciwego barona na polowaniu. Z jakiegoś powodu postanowiłem zaufać temu przyjaźnie wyglądającemu mężczyźnie, który od razu wysłał swoje myśliwskie harty na poszukiwanie tropy kobiety, którą podobno widział na własne oczy.
- Pachniała farbą olejną. - wyjaśnił. - Tak mi się przynajmniej wydaje, ponieważ moje pieseczki zareagowały na nią zupełnie jakby pojawiła się wewnątrz mojej ramy. Chciały ją obwąchiwać i łasić się do niej. One bardzo lubią kobiety, ale to zapewne dlatego, że moja cudowna małżonka zawsze je rozpieszczała. Och, to były piękne czasy. Nie żałuję jednak, że teraz jestem skazany na wieczne polowanie. To wspaniała sprawa i nie muszę wracać do domu, do mojej cudownej, ale kapryśnej małżonki. Możesz z nią później porozmawiać i przekazać, że ją kocham. Jej obraz jest na trzecim piętrze, od strony północnej. Robi na drutach siedząc w swoim ulubionym fotelu. Niestety wątpię żeby widziała coś interesującego, ponieważ rzadko podnosi oczy znad robótki. Za to Don Antonio z czwartego piętra zawsze jest tam, gdzie piękne kobiety, więc jeśli szukasz Damy z Wieży to polecam zapytać jego. Bardzo możliwe, że nie tylko ją widział, ale i śledził! Oho! Moje pieski wróciły. Idź za nimi, zaprowadzą cię ostatnim wyczuwalnym tropem twojej uciekinierki. Powodzenia, chłopcze!
Nie zwlekając podążyłem więc za pędzącymi szybko psami. Nie było łatwo, ponieważ przeskakując z obrazu na obraz znikały czasami na dłuższą chwilę i wiedziałem gdzie się pojawiły tylko dzięki krzykom namalowanych postaci, których prywatność naruszyły dwa harty. W ten sposób dobiegłem do Pokoju Życzeń, a następnie mijając ścianę, na której drzwi do niego zawsze się pojawiały, zbiegłem schodami o piętro niżej i znowu wspiąłem się do góry. Ostatecznie wylądowałem pod wejściem do dormitorium Puchonów, obok którego, jak podejrzewałem po stroju torreadora, kręcił się Don Antonio.
- Och, Biedronko! Wyjdź na słonko! - jęczał słowa starej dziecięcej rymowanki.
„Wariat?” przyszło mi z początku do głowy. „Zakochany wariat?” skorygowałem odrobinę swoją opinię i zbierając w sobie wszystkie siły, zagaiłem rozmowę.
- Doszły mnie słuchy o mężu, który w ocenie kobiecego piękna nie ma sobie równych. - zacząłem czując się jak idiota. - Szukam damy jak z obrazu, w znaczeniu dosłownym, i powiedziano mi, że jeśli ktoś mógł coś o niej wiedzieć to tylko pan. - nie wychodziło mi chyba czarowanie Don Antonia, ale zauważyłem, że słowa takie jak „dama” czy „kobieta” wpływają na niego bardzo pozytywnie. Oczy mu świeciły i gdyby mógł, na pewno wyszedłby z ramy.
- O tak, Doña Manuela jest urocza! Tak ją nazwałem i jestem pewny, że gdybyś ją widział, zgodziłbyś się, że pasuje do niej to imię. Zamknięta w wierzy była taka niedostępna, ale teraz tak rumiana i żywa wydaje się jeszcze odleglejsza. Aż mam dreszcze na samą myśl o tym!
„Poziom Petera, to coś, co znam.” oceniłem.
- Czy wiesz może, gdzie zniknęła? Taka ulotna istota na pewno jest płochliwa niczym młody zając, a więc mógłbyś znów ją zobaczyć, jeśli wystraszy się mojej osoby. Mam do niej kilka pytań od naszego drogiego dyrektora. - mówiłem beznamiętnie odmóżdżony głupotami, jakie musiałem wygadywać. Sam siebie zaskakiwałem będąc w stanie mówić coś podobnego.
- Och, ależ ja właśnie na nią czekam! Moja piękna łania uciekła mi znikając za tymi oto drzwiami, których nie sposób sforsować.
Bingo! Chociaż... Mogła się przebrać i wymknąć z dormitorium nie wzbudzając podejrzeń ślepego z miłości torreadora. Miała także możliwość wydostać się przez okno lub przy użyciu magii. Nie miałem jednak czasu na rozpatrywanie takich opcji. Zdołałem zajść tak daleko, jak daleko potrafiłem bez niczyjej pomocy. Teraz potrzebowałem dyrektora.
Obliczyłem czas, jaki straciłem na uganianie się po korytarzach i rozmowy. Ciężko było mi ocenić, czy to wystarczyło aby dyrektor załatwił wszystko, co miał załatwić u nauczycielki transmutacji i wrócił do siebie, toteż najpierw skierowałem się biegiem w stronę klasy, w której już dawno temu skoczyły się zajęcia mojej klasy. Okazało się, że właśnie siedzieli w niej pierwszoroczni Ślizgoni, toteż przeprosiłem pospiesznie panią profesor, która uprzejmie poinformowała mnie, że dyrektor poszedł już do siebie. Przynajmniej miałem dobrą wymówkę żeby przerwać jej zajęcia, to już jakiś plus.
Drugi raz dnia dzisiejszego skierowałem się w stronę gabinetu dyrektora i miałem okazję wypowiedzieć apetyczne hasło. Malinowe muffinki sprawiły, że poczułem się niesamowicie głodny, ale zapomniałem o tym całkowicie, kiedy zapukałem do drzwi gabinetu dyrektora. Coś w środku się zatłukło, ktoś jęknął jakby właśnie poczuł nagły ból.
- Proszę, wejdź! - polecił mi Dumbledore, zapewne domyślając się, że to ja mu przeszkadzam.
Tajemniczy mężczyzna nadal tam był. Masował właśnie biodro, co pozwoliło mi wierzyć, że musiał się w nie uderzyć, kiedy niespodziewanie zapukałem.
- Czego się dowiedziałeś, Remusie?
Nie owijałem w bawełnę i od razu przeszedłem do konkretów.
- Mam podstawy sądzić, że ukrywa ją jakiś Puchon.
- Doskonale! - czarodziej w kapturze klasnął w dłonie. - Złapcie dla mnie uciekinierkę i niech się w końcu naprawdę na coś przydam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz