środa, 1 lutego 2017

Syriuszowy sposób na leczenie przeziębienia

13 stycznia
Byłem niewyspany, zmęczony i oszołomiony po wielogodzinnym bólu, jaki zafundowała mi pełnia. Jakby tego było mało, wyraźnie czułem zbliżające się wielkimi krokami przeziębienie, które brało swój początek w bólu gardła, kichaniu i swędzącym, zapchanym i cieknącym nosie. To zdecydowanie nie był mój dzień.
- Poproś Pomfrey o jakiś eliksir. - Syriusz ułożył głowę na moim ramieniu, kiedy zmarnowany stałem przed drzwiami biblioteki, do której planowałem wejść, ale nie mogłem się na to zdobyć. - Nie zdziała cudów, ale na pewno trochę ci pomoże, a wtedy ja zabiorę cię na spacer po błoniach. To również nie będzie cudownym lekiem na przeziębienie, ale poczujesz się lepiej.
- Skąd...
- Jestem spostrzegawczy, Remusie.
- I stoisz za blisko. Mogę cię zarazić! O ile już tego nie zrobiłem. - zauważyłem odganiając go, jak natrętne zwierzątko.
- Podobno głupi nigdy się nie zarazi, więc przesadzasz. - roześmiał się robiąc dwa kroki do tyłu. Ja również się odsunąłem, aby zrobić przejście i nie blokować drzwi biblioteki.
- Jeśli jednak coś pójdzie nie tak, nie mam zamiaru cię niańczyć, jasne? - zagroziłem mu poważnie, ale on potraktował to z przymrużeniem oka.
- Jasne, nie ma sprawy. - rzucił niedbale i wyciągnął rękę w moją stronę. - Chodź, niech no Pomfrey coś dla ciebie znajdzie, bo trudno będzie mi przetrwać bez czułości, kiedy będziesz chorował.
Westchnąłem ciężko nie mając sił się z nim kłócić. Złapałem jego dłoń, ale szybko rozdzieliliśmy się, kiedy z naprzeciwka nadchodziła zbita w rozchichotaną kulę grupa Puchonek. Przyznam, że irytowało mnie to, że po tylu latach wciąż byliśmy skazani na podchody i ukrywanie naszego związku, ale wątpiłem w wyrozumiałość ogółu moich kolegów i koleżanek. Ludzie byli zbyt samolubni żeby pozwolić nam kochać osobę, którą kochać chcemy. Gdyby jeszcze wyszło na jaw, że jestem wilkołakiem, pewnie stałbym się nagle jakimś strasznym czarownikiem na miarę najgorszych czarnych charakterów naszych czasów. Czarnoksiężnik Wilkołak strasznym zaklęciem nakłonił najbardziej przystojnego czarodzieja czystej krwi do obrzydliwego uczucia, czy coś w tym stylu.
Pani Pomfrey nie ucieszyła się na mój widok, a kiedy wyjaśniłem jej, co się dzieje, westchnęła ciężko. Niemal czułem się winny, że tak często musi mnie oglądać u siebie.
- Ten rano, ten wieczorem. - podała mi dwa eliksiry - Jeden łyk wystarczy. A tym się nacieraj przed snem. Ma intensywny zapach i będzie ci się wydawało, że jest ci zimno, ale to tylko złudzenie. Rozgrzeje cię i w miarę możliwości oczyści drogi oddechowe. Ach, i nie zapomnij się wygrzewać, dobrze? Po natarciu się od razu marsz do łóżka.
- Dobrze, dziękuję. - byłem zadowolony z faktu, że pozwoliła mi szybko wyjść. Nie chciałem żeby zaczęła rozwodzić się nad tym, jak to pełnia musiała obniżyć moją odporność, kiedy organizm do tej pory dzielnie dawał radę bakteriom, czy coś w tym stylu.
Zanim Syriusz zdążył zapytać jak mi poszło, pokazałem mu flakoniki. Na ich widok posłał mi jeden z tych swoich promiennych uśmiechów i wyciągnął rękę po jeden z nich, aby pomóc mi je nieść. Dałem mu ten, którym i tak będzie musiał natrzeć mi plecy i pokrótce przedstawiłem sytuację. Nawet się nie zdziwiłem, kiedy z nieufnością obwąchał flakonik i odkorkował odrobinę. Chociaż od razu go zamknął, i tak poczułem jego zapach. Trudny do opisania, ponieważ orzeźwiający niczym mięta, chociaż nie mający z nią nic wspólnego, mający w sobie coś z leku na kaszel, eukaliptusowego cukierka i sam nie wiem czego. Był tak charakterystyczny, że na pewno nie występował normalnie w przyrodzie. Podejrzewałem, że już zawsze będzie mi się kojarzył z chorobą i próbą zapanowania nad nią. Ale co jeśli okaże się uzależniający?! Co zrobię w takiej sytuacji?
- Czym ty się znowu martwisz? - Black trącił mnie zaczepnie biodrem.
- Skąd pomysł, że...
- Remi, marszczysz się jak stare jabłko. Jeśli tak dalej pójdzie, to zostanie ci zmarszczka na czole między oczami, a tego byśmy nie chcieli.
- Och! - szybko spróbowałem „rozprostować” czoło. - Myślę o głupotach, wybacz. To pewnie panika z powodu choroby.
- Głupek.
Zaniosłem swoje flakoniki do pokoju, zaś Syriusz zakładał swoje masywne, ciężkie buciory zimowe. Zanim je zawiązał, ja zdążyłem wsunąć nogi w swoje mniej kłopotliwe buty i założyłem kurtkę. Ostatecznie jednak to i tak on był gotów jako pierwszy, ponieważ ja musiałem dokładnie owinąć się szalikiem i naciągnąć czapkę głęboko na uszy. Wiedziałem, że świeci słońce, ale ono oznaczało nie tylko ciepło promieni, ale także chłód powietrza.
Wyszliśmy na błonia przez główne drzwi. Inni uczniowie już szaleli w najlepsze biegając, rzucając w siebie śnieżkami ulepionymi z resztek topniejącego śniegu, próbując uratować swoje bałwany, czy też to co z nich zostało.
Wziąłem głęboki oddech, czując jak mój nos się przetyka, a choroba odchodzi w zapomnienie. Świeże chłodne powietrze naprawdę potrafiło zdziałać cuda, a przynajmniej na czas pobytu na zewnątrz. Obawiałem się, że po powrocie do zamku będę kłębkiem smarków, charczenia i bólu gardła. Tego i tak nie dało się uniknąć. Gdyby tylko moja głowa nie była taka ciężka.
Wraz z Syriuszem obeszliśmy wielkim łukiem miejsca, w których odbywały się zaciekłe walki i przysunęliśmy się bliżej siebie, kiedy byliśmy w bezpieczniejszej odległości od zamku. Nagie drzewa nie pozwalały nam wprawdzie na trzymanie się za ręce lub pieszczoty, ale już sam fakt, że nasze ramiona się stykały, był wystarczający.
- To mogą być nasze ostatnie naprawdę zimowe dni. - zauważył nostalgicznie Syri. - Jest chłodno, ale bardzo słonecznie, więc śnieg topnieje zauważalnie i ciężko ocenić, czy jeszcze będzie sypać. Ta zima może okazać się bardzo krótka. Żałuję, bo będę tęsknił za tym wszystkim.
- Tak, to prawda. - skinąłem głową zgadzając się z nim. - W Hogwarcie zawsze jest jakoś barwniej niż poza nim. Zima jest biała, jesień pomarańczowa, wiosna zielona i pełna kolorów, a lato jaskrawe i słoneczne. Poza szkołą wszystko wydaje się jakieś inne.
- Poza nami. - Syriusz uderzył w flirciarski ton. - Czy to w szkole, czy poza nią, jestem zawsze tak samo seksowny i uwielbiasz mnie tak samo.
Roześmiałem się pociągając nosem.
- Chciałbym zaprzeczyć, żeby utrzeć ci nosa, ale nie mogę. Masz rację.
- Grzeczny chłopiec.
Uderzyłem go karcąco w ramię i obaj roześmialiśmy się głośno. Chłód sprawił, że ból głowy, który czułem jeszcze przed chwilą zdecydowanie zelżał i moje ciało mimowolnie się rozluźniło. Przyznam, że nie wierzyłem Syriuszowi, kiedy mówił, że spacer na świeżym powietrzu może mi pomóc, ale rzeczywiście tak było. To była najprawdziwsza ulga. Chwilowa, ale jednak ulga.
Syriusz machnął różdżką w stronę drzewa, którego konary zaczęły splatać się ze sobą i piąć się do góry, by ostatecznie utworzyć prowizoryczną ławeczkę. Kolejne zaklęcie oczyściło je, pozwalając nam usiąść nie brudząc przy tym niemiłosiernie spodni.
- Jestem pod wrażeniem. - przyznałem, na co mój chłopak posłał mi swój czarujący uśmiech. Był to jeden z tych uśmiechów, które serwował każdemu, jednak jego dłoń spoczęła na mojej, co było zarezerwowane tylko dla mnie. Żałowałem, że rękawiczki przeszkadzały w tym, aby nasza skóra się ze sobą stykała, ale podejrzewałem, że z moim szczęściem bardzo szybko przemroziłbym palce, więc nawet nie ryzykowałem próby ich zdejmowania.
Siedzieliśmy tak w komfortowej i w pełni naturalnej ciszy, kontemplując odbijające się we wciąż zamarzniętym jeziorze słońce. Nie musieliśmy nic mówić, nie było potrzeby podejmować żadnego tematu, ponieważ ta chwila była zarezerwowana tylko dla nas, nie jako dla przyjaciół, ale dla kochanków.
Gdybym mógł, położyłbym się na tej małej ławeczce, oparł głowę o uda mojego chłopaka i zdrzemnął się chwilę skąpany w ciepłych promieniach słońca i otoczony mroźną, zimową świeżością.
- Kiedy wrócę do pełnej sprawności, wynagrodzę ci cierpliwość. - rzuciłem mimochodem.
Palce Syriusza mocniej zacisnęły się na mojej dłoni, a z jego piersi wydobył się cichy śmiech.
- Och, już ja o to zadbam. - odpowiedział rzucając mi rozbawione spojrzenie. - Pamiętaj,że jestem zawsze niezaspokojony.
- Chciałeś mnie tym zniechęcić, czy wręcz przeciwnie? - uniosłem brwi.
- A co udało mi się osiągnąć?
- To pierwsze, Syriuszu.
- Szlag! - syknął żartobliwie. - W takim razie cofam to, co powiedziałem.
- Nie da się! - zachichotałem.
- Oczywiście, że się da! Stanę przed tobą nagi i od razu zapomnisz o całym świecie.
- Tylko daj mi wyzdrowieć zanim sprawdzimy tę teorię. - pokręciłem głową z westchnieniem, nie mogąc nawet ukryć uśmiechu.
- Ależ oczywiście. W końcu twoje zdrowie jest tutaj kluczowe. - posłał mi szczery, spokojny uśmiech, jakże inny od tak wielu poprzednich i zaczął dłubać czubkiem buta w ziemi niczym małe dziecko.
Oto i on, Syriusz Black w całej swojej postaci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz