niedziela, 16 lipca 2017

Kartka z pamiętnika CCCII - Gabriel Ricardo

Spojrzałem poważnie na Michaela, który usilnie starał się robić pełną niewinności minę psiaka, który udaje, że wcale nie zjadł kiełbasy swojego pana. Problem w tym, że jak psu z pyska w takiej sytuacji wystawałby jeszcze kawałek smakołyka, tak Michael był cały ubrudzony czekoladowym ciastem. Zresztą podobnie jak nasza kuchnia, co stanowiło samo sedno problemu.
- To nie ja? - głos Michaela brzmiał niepewnie i chyba nawet on zdawał sobie sprawę z tego, jak słabo to rozegrał.
- Michaelu, na miłość boską, samo się nie zrobiło! - prychnąłem. Miałem zamiar wejść do kuchni, ale zawahałem się i ostatecznie zrezygnowałem. Nie chciałem żeby lepkie ciasto czekoladowe przykleiło się do moich butów.
- Dobrze, więc to był wypadek. - zaczął stopą zataczać kółka wpatrzony w swoje buty.
- Jaki wypadek owocuje kuchnią zbryzganą zakalcem?
- Nieudany eksperyment kuchenny? - Michael spróbował uśmiechnąć się niewinnie, przepraszająco, może nawet w sposób błagający o wybaczenie.
- Przecież ty nie potrafisz gotować. - skrzywiłem się patrząc na to chodzące nieszczęście.
- Prawdę mówiąc to potrafię tylko słabo.
Zgromiłem go wzrokiem, a on tylko wzruszył ramionami, jakby mówił „ja tylko stwierdzam fakt”.
- Idę się wykąpać po pracy i kiedy tu wrócę, chcę żeby ta kuchnia lśniła czystością, rozumiemy się? - postawiłem sprawę jasno, a przynajmniej taką miałem nadzieję. Michael był chodzącą niespodzianką, więc nigdy niczego nie mogłem być pewny.
Wyszedłem, kiedy skinął mi głową i zrezygnowany rozejrzał się wokół siebie ogarniając bałagan jakiego narobił. Zmęczony skierowałem się w stronę łazienki oraz upragnionego prysznica. Marzyłem o tym, kiedy dzisiaj zostałem wysłany w teren i brnąłem przez miasto w deszczu, który zaskoczył wszystkich popołudniu.
Byłem już w połowie drogi, kiedy zatrzymałem się samemu nie wiedząc dlaczego. Wziąłem głęboki oddech, zakląłem w duchu kilka razy i odwróciłem się na pięcie wracając do zdemolowanego pomieszczenia.
- Pomogę ci. - zadeklarowałem zrezygnowany.
Mój chłopak uśmiechnął się tak szeroko i z taką radością rozjaśniającą twarz, że sam z trudem powstrzymałem uśmiech. W końcu wciąż byłem na niego zły o czekoladowe ciasto plamiące każdą ścianę kuchni, więc nie powinienem zmieniać mojego udręczonego wyrazu twarzy na żaden inny, a to naprawdę nie było łatwe.
Jak miałem się na niego gniewać, kiedy był tak niesamowicie rozkoszny?!
- Powiesz mi, jak do tego doszło? - zagadnąłem, szorując drzwi kuchenne najlepszym z moich zaklęć.
- Planowałem upiec ciasto, ale trochę wymknęło mi się to wszystko spod kontroli.
- Trochę? - uniosłem brew patrząc na chłopaka wymownie.
- Dobrze już, dobrze. Może trochę więcej niż trochę. Ale byłem pewny, że mi się uda! Czułem to w kościach i dlatego postanowiłem spróbować! Byłbyś ze mnie dumny, gdyby się udało, prawda? - zaczął zgrywać chodzącą słodycz, ponieważ wiedział doskonale, że w końcu ulegnę jego czarom i przestanę się złościć o przemalowanie kuchni na kolor czekoladowego, surowego ciasta. - Jestem pewny, że bardzo by ci smakowało, gdyby tylko nie zostało wysadzone w powietrze.
- Gdybyś ty nie wysadził go w powietrze, Michaelu. Przyznaj się otwarcie do tego, co zrobiłeś.
- Tak, gdybym ja nie wysadził go w powietrze. - mruknął z pewnym nadąsaniem, jakby z trudem przychodziło mu wzięcie odpowiedzialności za to, co stało się z niedoszłym ciastem. - Jutro postaram się raz jeszcze!
- Co?! - przyznaję, że oblałem się zimnym potem, a moje serce przyspieszyło bicia. - Spędzimy tu dzisiaj dobrą godzinę doprowadzając kuchnię do stanu sprzed twojego kulinarnego debiutu, a ty oświadczasz mi, że chcesz to powtórzyć?!
- Ciasto, a nie jego wysadzanie!
- Jak na razie to jedno i to samo!
- Jeśli nie będę próbował, nigdy się nie nauczę! - Michael wspiął się na stół i ostrożnie zeskrobywał zaklęciem ciasto z sufitu nad swoją głową. - Ćwiczenia prowadzą do perfekcji.
- Twoje ćwiczenia doprowadzą tylko do permanentnego przemalowania naszej idealnie kremowej kuchni na brąz.
- Nie ufasz mi? - chłopak starał się zrobić słodką minę i szczenięce oczy, co zawsze wychodziło mu perfekcyjnie, ale tym razem nie planowałem poddać się tak łatwo.
- Nie, jeśli chodzi o wypieki.
Moje kochanie wydęło dolną wargę robiąc minę zbitego szczeniaka. Problem w tym, że mówiłem prawdę i jeśli chodziło o zabawy w kuchni, nie ufałem niczemu, co oznaczało gotowanie w wykonaniu Michaela. Jasne, jajecznicę opanował do perfekcji, podobnie proste sałatki oraz naleśniki, ale coś bardziej skomplikowanego było zawsze poza jego zasięgiem.
- Babcia zawsze pozwalała mi pomagać i chwaliła mnie za to!
- Słoneczko ty moje przyćmione, babcia pozwalała ci wylizywać miski po masach i chwaliła, że dzięki tobie wcale nie musiałaby ich myć, bo tak doskonale spełniałeś swoje zadanie ich opróżniania z resztek.
Mój biedny chłopak nie mógł temu nawet zaprzeczyć. Cóż, nie został stworzony do kuchni, chociaż nie wątpiłem, że przy pomyślnych wiatrach potrafiłby mnie zaskoczyć.
- Niech będzie. - poddałem się zanim w ogóle uświadomiłem sobie, że naprawdę to robię. - Ale wcześniej zadzwonisz do babci i upewnisz się, że wiesz doskonale, co robisz.
- Tak jest! - chłopak zasalutował z uśmiechem tak szerokim, że chyba z trudem mógł się pomieścić na jego uradowanej twarzy.
Kontynuowaliśmy sprzątanie rozmawiając o tym, jak minął nam dzień. Mój w pracy, zaś Michaela w domu, jako że dziś miał słodkie wolne. Żałowałem, że nie mogliśmy spędzić tego czasu wspólnie na rozkosznym lenistwie. Nawet jeśli mieszkaliśmy razem i nie mogliśmy narzekać na brak wspólnych chwil, to jednak było mi ich mało. Czyżbym uzależnił się od mojego pociesznego, szalonego chłopaka, który potrafił nudny dzień zamienić w pełną wrażeń przygodę?
W ramach zadośćuczynienia za dzisiejszą kulinarną katastrofę, Michael obiecał mi wspólną relaksującą kąpiel. Zachęcił mnie więc do odgrzania sobie obiadu, podczas gdy on będzie kontynuował sprzątanie. Jak łatwo się domyślić, przystałem na to. W końcu miałem go na oku, a w razie potrzeby mogłem jakoś pomóc, jednocześnie zapychając pusty żołądek tym, co zostało nam jeszcze z wczorajszej tarty porowej.
Przy okazji przyznał się także, że postanowił w wolnym czasie trenować swoją własną dziecięcą drużynę baseballową. Na tę wiadomość zareagowałem w sposób możliwy do przewidzenia. Westchnąłem, uderzyłem dłonią o czoło i powoli przesunąłem nią w dół po twarzy, jakbym mógł w ten sposób cofnąć to, co właśnie usłyszałem. Nawet nie byłem pewny, czy mój facet potrafi grać w baseball, a co dopiero mówić o uczeniu kogokolwiek gry? W końcu był to sport mugolski, więc skąd w ogóle Michaelowi przyszło do głowy coś takiego?
- Rozumiem, że możesz tego nie popierać, ale ja po prostu muszę spróbować. - spojrzał na mnie błagalnie. - Jeśli mi nie wyjdzie to dam sobie spokój z podobnymi pomysłami, ale przecież nie dowiem się póki nie dam temu szansy.
- Michaelu... - westchnąłem ciężko. - to bardzo zły pomysł, który nie wiem skąd się wziął, ale jeżeli musisz to ja nie powiem „nie”. Przekonaj się na własnej skórze, że będzie to kolejny wielki niewypał. Ja będę cię wspierał na tyle, na ile będę mógł, ale widz, że nie zamierzam grać. Nigdy mnie to nie interesowało i nie mogłem zrozumieć, co mugole w tym widzą.
- Zobaczysz, że ci się spodoba i będziesz chciał brać w tym wszystkim udział! - sam nie wiem skąd w tym chłopaku brały się takie pokłady entuzjazmu. Był jak wielkie dziecko, a ja nie potrafiłem mu odmawiać. A przynajmniej bywały dni, kiedy tego nie potrafiłem. Ile to już genialnych idei mojego kochanka legło w gruzach? Dziesięć? Piętnaście? Ten chłopak był po prostu niepoprawnym marzycielem, który lubił realizować swoje małe i wielkie marzenia. Ot, po prostu taki był, a ja w pełni to akceptowałem. Mogłem się na niego złościć ile tylko chciałem, ale w ostateczności i tak wszystko mu wybaczałem i zgadzałem się niemal na wszystko, byle tylko ujrzeć ten wielki, głupkowaty uśmiech na jego słodkiej twarzy.
- W to wątpię, ale kocham cię, głupku. - westchnąłem z uwielbieniem, zaś on wyszczerzył się do mnie radośnie.

1 komentarz:

  1. O matko, czytam tego bloga i czytam już tak długo, a nigdy nie skomentowałam... więc chyba już czas ^^ Absolutnie kocham sposób w jaki piszesz i podziwiam że prowadzisz go od tak długiego czasu, nie mogę przestać na niego wracać. Notka wspaniała jak każda inna, Gabriel i Michael są tacy słodcy <3

    OdpowiedzUsuń